Modernizacja po polsku


o modelu gospodarki rynkowej, i o typie kapitalizmu, jaki się w Polsce rozwinął i jaki chcemy rozwijać w przyszłości, o dotyc

Trzy próby

Transformacja po 1989 roku była trzecią próbą modernizacji Polski w wieku XX. Pierwszą Polacy podjęli po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Celem naczelnym ówczesnej strategii rozwojowej była obrona i wzmacnianie suwerenności. Chodziło nie tylko o siłę militarną i odpowiednią politykę zagraniczną, lecz także o integrację kulturową i narodową, niezwykle trudną w państwie, w którym istniały tak duże mniejszości narodowe, i to takie, które - jak na przykład mniejszość ukraińska lub niemiecka - polską państwowość kontestowały lub podważały.

W ówczesnej strategii modernizacyjnej polityka gospodarcza podporządkowana była celom politycznym, zarazem stanowiła jednak niezmiernie istotny obszar realizacji tych celów. Suwerenność wydawała się niepełna bez niezależności gospodarczej. Ta zaś oznaczała budowę kapitalizmu polskiego. Aby tego dokonać, prowadzono politykę gospodarczą, którą Jan Kofman w swej książce o gospodarce Europy Środkowo-Wschodniej okresu międzywojennego nazwał „nacjonalizmem gospodarczym”[1]. Używano takich metod jak protekcjonizm, przejmowanie majątku obcego kapitału, bezpośrednie inwestycje państwa itd. Stosowano je zresztą nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej – wystarczy wspomnieć New Deal. II RP była państwem prowadzącym aktywną politykę prorozwojową, politykę uprzemysłowienia, choć nie zastępowano rynku. Było „developmental state” w terminologii Jacka Kochanowicza[2].

Na ile obrana strategia w dziedzinie gospodarki okazała się skuteczna, pozostaje kwestią sporną. Mimo niewątpliwych osiągnięć gospodarczych -takich jak COP czy budowa portu w Gdyni - Polska pozostała krajem biednym, pozostającym daleko w tyle za najbardziej rozwiniętymi państwami Europy. Na pewno sukcesem było wychowanie nowej elity, II Rzeczpospolita okazała się bowiem niezwykle produktywna kulturowo. Wystarczy porównać osiągnięcia literatury, filozofii czy socjologii II RP z tym, czego udało się dokonać w Polsce po 1989 roku. Nie ulega przy tym wątpliwości, że wszystkie cechy nowoczesnego kodu kulturowego – aktywizm, indywidualizm, uniwersalizm i racjonalizm[3] – istniały w kulturze II RP. Oczywiście w swoistej dla polskiej kultury formie.

Fakt, iż nie udało się zachować niepodległości, nie może uchodzić za dowód nieskuteczności strategii modernizacyjnej II RP. Pod wieloma względami Polska była wówczas na pewno bliżej centrum cywilizacyjnego niż za czasów komunizmu, a być może także niż III RP. Często cytuje się relacje podróżnych jak dowód na zmysłowo postrzegane zacofanie. Tak uczynił Larry Wolf w znanej książce, w której opisuje „wynalezienie” Europy Wschodniej w czasach Oświecenia. Gdy jednak sięgniemy do znanego opisu Polski połowy lat dwudziestych XX w. pióra Alfreda Döblina, widzimy, że mimo biedy dystans wcale nie był taki duży. Od Berlina różniła się dzielnica żydowska i peryferie, a nie centrum Warszawy; nie elity, lecz masy. „Co spotykam wszędzie? – pisze Döblin – Europę warstw wyższych”[4]. W istocie na tym polegał problem Polski międzywojennej: istniały ogromne różnice regionalne, a centrum polskiej kultury słabo oddziaływało na peryferie. Döblin opisuje także zapał modernizacyjny polskiej elity i społeczeństwa: „Polacy wiedzą, że muszą straszliwie pracować, żeby podnieść swój kraj. Zbrojenia pochłaniają wielkie ilości pieniędzy. Troszczą się, tak intensywnie jak tylko mogą, o duchowe wzmocnienie, wykształcenie kraju.... Widzę niesamowite organizatorskie dzieło, niezmiernie trudne. Cały naród musi za tym stanąć. Dumna radość, aby go dokonać. Radość, którą ja także głęboko odczuwam”[5].

Drugą próbą była modernizacja komunistyczna, rozumiana jako odwrotność strategii przedwojennej. Wskazywanie na zacofanie Polski przedwojennej, rzekomo przezwyciężonej lub przezwyciężanej przez PRL, było jednym z najważniejszych sposobów legitymizacji władzy komunistycznej w Polsce Ludowej. Wiara w modernizacyjną strategię komunizmu skłaniała także wielu ludzi o innych poglądach politycznych do współpracy z nową władzą.

Jeden z największych problemów II RP przestał istnieć, gdyż mniejszości narodowe zniknęły prawie zupełnie w wyniku tragicznych wydarzeń II wojny światowej i przesunięcia granic. Problemem było natomiast zasiedlenie i wchłonięcie nabytków terytorialnych na zachodzie (a przedtem wysiedlenie ludności niemieckiej) – teoretycznie bardziej zmodernizowanych. Polska nie stała się jednak państwem narodowym, gdyż de facto utraciła suwerenność jako peryferia imperium sowieckiego. Pojęcie suwerenności nie zniknęło jednak z politycznej retoryki i ideologii. Została ona zdefiniowana jako uwolnienie się od wpływu Zachodu, od kapitalistycznego wyzysku i dominacji. Warto przy tym zauważyć, że chociaż uzależnienie od obcego kapitału i imperializm były rozumiane jako jedna z głównych przyczyn zacofania Polski, to ostatecznie narodowy charakter kapitału był z komunistycznego punktu widzenia sprawą drugorzędną. Problemem był kapitalizm jako taki – to on udaremniał rozwój Polski i czynił z niej peryferie. Dlatego Witold Kula, legendarny mistrz marksistowskiej historii gospodarczej, twierdził, że teoria powstania w Polsce kapitalizmu jako skutku kolonializmu jest błędna. Polemizował ostro w tym względzie z Różą Luksemburg. „Podkreślanie obcego narodowo charakteru wielkiej burżuazji służyło umacnianiu legendy o solidaryzmie narodowym, o jednolitym narodzie polskim, którym nie targają klasowe sprzeczności. Podkreślanie narodowej odrębności części klasy robotnicznej służyło wbijaniu klina w kształtującą się jedność klasy robotnicznej i ruchu robotniczego w Polsce”[6]. Problemem nie jest obcy kapitał, lecz kapitał w ogóle[7]. „Nie narodowość kapitalisty decyduje o tym, czy mamy do czynienia z obcym, czy też z „rodzimym” kapitałem. Obcym jest dla nas kapitał importowany, kapitał, którego ośrodki dyspozycyjne znajdują się za granicą, który zyski wywozi za granicę. Geyerowie i Scheiblerowie akumulowali swój kapitał przede wszystkim w Polsce, rządzili nim na miejscu, dążyli do jak największej akumulacji kapitalistycznej. Byli wyzyskiwaczami nie mniejszymi na pewno niż później, na przykład Kronenberg czy Bloch, faktyczni agenci banków paryskich, berlińskich czy petersburskich, ale trudno ich zaliczyć do kapitału obcego”. Kula przyznawał jednak, że „teoria kolonialna” mogła się zastosować do okresu międzywojennego, gdy Polska była „rządzona przez obce monopole” i dlatego znalazła wielu zwolenników wśród autorów marksistowskich, nęcąc ich swą rzekomą postępowością.

Innym ważnym celem modernizacji komunistycznej było usunięcie rozwarstwienia społecznego, eliminacja przedwojennej elity, stworzenie społeczeństwa egalitarnego, odblokowanie dróg awansu. Jak wiemy, w rzeczywistości wprowadzono podział klasowy oparty na kryterium dostępu do władzy. Kod kulturowy komunizmu był niewątpliwie nowoczesny, a nawet hipernowoczesny – doprowadzał do skrajności oświeceniowe wątki kultury europejskiej. Należał do nich „wewnątrzświatowy aktywizm”. W pierwszych latach komunizmu propagowano pewien rodzaj kolektywnego purytanizmu. Można powiedzieć, iż był to kolektywistyczny ekwiwalent Weberowskiej etyki protestanckiej. Wzorem osobowym był zdyscyplinowany, ascetyczny producent. Praca była rozumiana jako proces fundamentalnego przekształcania rzeczywistości – przyrody i historii. Pracując i działając w organizacji partyjnej jednostka miała aktywnie uczestniczyć w przemianach społecznych. Była to asceza bez indywidualizmu i bez kapitalistycznego przedsiębiorstwa.

Dopiero w drugim etapie modernizacji komunistycznej, kiedy w czasach gierkowskich budowano „drugą Polskę”, zastąpiono ten wzór propagowaniem konsumpcji i bogacenia się, co zresztą przyczyniło się tylko do szybszej delegitymizacji rządów PZPR, gdyż pod tym względem konkurowanie z „Zachodem” było z góry skazane na porażkę. Był to jednak początek kształtowania się prorynkowo nastawionej elity postkomunistycznej.

Ogólnie można powiedzieć, że komunizm doprowadził do skrajności strategię modernizacyjną polegającą na oddzieleniu od rynku światowego, na dążeniu do autarkii – ale w ramach „obozu socjalistycznego” - do protekcjonizmu oraz hiperaktywnej roli państwa w industrializacji kraju. Racjonalność rozumiana była jako racjonalność spójnego systemu myślowego – marksizmu-leninizmu – prawdziwie naukowej teorii historii i świata. Oznaczała ona także laicyzację, bo religia utożsamiana była z irracjonalizmem i zabobonem. Komunizm był ideologią uniwersalistyczną – choć uznano, że dopuszczalne są „narodowe drogi” wiodące do socjalizmu i do komunizmu, ostatecznie wszystkie partykularyzmy miały zniknąć. Ten kod kulturowy zderzał się z tradycyjnymi polskimi wzorami oraz nowymi ideami i wzorami płynącymi z Zachodu. Kulturowo komunizm po początkowych sukcesach okazał się zupełnie bezproduktywny. Trwale wartościowe dzieła w kulturze PRL powstały w opozycji do ideologii komunistycznej.

 

Modernizacja imitacyjna

Na tle prób modernizacji Polski z czasów II RP i PRL widać wyraźnie swoistość transformacji po upadku komunizmu. Po 1989 roku „modernizacja” rozumiana była jako „powrót” do Europy, do „normalności.” Przyjmowano, że istnieje jeden powszechnie obowiązujący model demokracji i gospodarki rynkowej. Problemem było tylko to, jak wcielać w życie ów model. Priorytet stanowiła nie polityka, lecz gospodarka, bo demokracja wydawała się łatwiejsza do zbudowania niż kapitalizm. „Masowa demokracja – pisał Leszek Balcerowicz – (albo przynajmniej pluralizm polityczny, tj. pewien zakres dopuszczonej prawem konkurencji politycznej) wyprzedza nadejście kapitalizmu”[8]. Polska była krajem kapitalizmu zniszczonego przez komunizm. Trzeba go było odbudować – zadanie paradoksalne, wszak w przeciwieństwie do socjalizmu miał on być „naturalnym produktem” historii. Zakładano, że osiągnięcie tego celu umożliwi się samo przez się, automatycznie, sprawi, że Polska zacznie doganiać najbardziej rozwinięte kraje[9]. Nie było szerszej dyskusji o modelu gospodarki rynkowej, o typie kapitalizmu, jaki miał powstać w Polsce, o polityce przemysłowej państwa.

Było to związane z rozumieniem racjonalności w polityce i gospodarce. Prawdziwym wyrazem racjonalności wydawały się prawa ekonomii, a polityka została uznana za możliwe źródło irracjonalizmu[10]. Jedynie działania według niezmiennych i w pełni racjonalnych praw ekonomii, na których straży mieli stać ekonomiści, mogły zagwarantować powodzenie transformacji. W tej ocenie polityki nie chodziło tylko o walki partyjne, lecz w ogóle o istotę państwa, które przestało być traktowane jako możliwy aktor na rynku, działający w imię długofalowych celów narodowych, a zostało uznane za możliwą przeszkodę w modernizacji gospodarki. Państwo miało modernizować gospodarkę przez ograniczanie swego w niej udziału. Jak twierdził Leszek Balcerowicz: „powszechne i szczegółowe kształtowanie struktury gospodarki” należy do „strefy naturalnej niekompetencji” państwa.[11]. Dlatego prywatyzacja była rozumiana jako racjonalizacja, jako sposób na ochronienie gospodarki przed irracjonalizmem polityki. Balcerowicz pisał na przykład: „najmocniejszą osłonę banków przed upolitycznieniem daje dopiero prywatyzacja”[12]. Zarazem jednak to właśnie państwo, kierowane przez specjalistów, miało dokonywać transformacji, sięgając także po środki nadzwyczajne i nie czekając na efekty „organicznych” procesów ekonomicznych i społecznych.  

W rezultacie, jak dzisiaj dostrzega Aleksander Smolar - niegdyś niewątpliwie jeden z najważniejszych autorów tej strategii modernizacyjnej - nastąpiła depolityzacja działań państwowych, i w ogóle całego procesu transformacyjnej modernizacji: „Kolejnym elementem ochraniającym proces głębokich zmian była depolityzacja procesu decyzyjnego, niedorozwój domeny polityki. Projekt reform nie był wynikiem szerokiego dialogu społecznego, uzgadniania interesów różnych grup społecznych, konfrontacji sił politycznych. Był on skutkiem woluntarystycznej polityki wąskich elit modernizacyjnych, którym doradzali zachodni specjaliści. Mimo demokratycznego formalnie charakteru instytucji rządy mogły w istocie podejmować decyzje poza kontrolą opinii publicznej i sił politycznych. Depolityzacja decyzji fundamentalnie politycznych wyrażała się również w systematycznym przedstawianiu dokonywanych wyborów w języku konieczności ekonomicznych, żelaznej „logiki rozwoju” albo warunków stawianych przez naszych zachodnich partnerów”[13].

Nie znaczy to jednak, że sam proces przebudowy gospodarki nie miał charakteru politycznego. Wręcz przeciwnie, w rzeczywistości toczyła się gra polityczna między różnymi grupami zainteresowanymi prywatyzacją i reprezentującymi różne interesy - biurokracją państwową, menedżerami, robotnikami i zagranicznymi inwestorami. Opisujący tę grę Kazimierz Poznański tak charakteryzuje rolę urzędników państwowych: „Za każdą decyzją państwową – regulacją lub alokacją – stały jednostki i ich osobiste interesy oraz chęć wzmocnienia swej pozycji niezależnie od konsekwencji dla równowagi władzy między państwem a społeczeństwem. Proces prywatyzacji trzeba więc widzieć jako możliwość ... dla uczestniczących w nim jednostek, a więc biurokratów, realizowania swoich różnych interesów, finansowych i innych”[14].

W rezultacie tej strategii modernizacyjnej powstała rozbieżność między postkomunistycznymi i postopozycyjnymi elitami a społeczeństwem, które miało zostać politycznie spacyfikowane i ze społeczeństwa politycznego stać się społeczeństwem obywatelskim, w nowym rozumieniu tego słowa, nie mającym wiele wspólnego z tym, w jakim rozumiano je w latach osiemdziesiątych. Aleksander Smolar stwierdza: „Słabość partii i instytucji reprezentacyjnych dawała władzom niezwykle szerokie pole manewru. Leszek Balcerowicz pisał o „polityce nadzwyczajnej” w owym czasie. W istocie „nadzwyczajność” polegała na tym właśnie, że nie było żadnej polityki, czyli poszukiwania kompromisów, porozumienia, rozładowywania konfliktów. Elity miały niezwykłe poczucie wolności wynikające z ówczesnej próżni politycznej”[15]. Demokracja uznana została za właściwą formę ustrojową, zgodną także z wymogami kapitalizmu, ale miała to być demokracja kierowana przez kompetentne elity. Jak pisał Leszek Balcerowicz: „Odchodzenie od demokracji musiałoby się najprawdopodobniej zakończyć populistyczną dyktaturą, która byłaby dla gospodarki znacznie gorsza niż niedojrzała demokracja. A zatem wnioski dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej są jasne: powinny wzmacniać system demokratyczny, m. in. przez procedury zwiększające rolę namysłu przy demokratycznym podejmowaniu decyzji, przez wprowadzenie konstytucji ograniczającej zakres populistycznej polityki, przez prawo wyborcze, które zredukuje nadmierną liczbę postaci politycznych, itp.”[16].

Jest rzeczą interesująca, że z punktu widzenia tej skrajnej strategii, będącej w najważniejszych punktach prostą odwrotnością strategii komunistycznej, „narodowość” kapitału także nie miała znaczenia. Można odnieść wrażenie, że wszystkie argumenty sformułowane przez zwolenników „teorii dependencji” przestały mieć jakiekolwiek uzasadnienie. Zależność nie była już w żadnym razie hamulcem, lecz środkiem modernizacji. Im ściślejsza zależność od rynku światowego, im więcej kapitału zagranicznego, tym bardziej mieliśmy się zbliżać do najbardziej rozwiniętych krajów, tym bardziej nowoczesna miała Polska. Partnerem państwa modernizującego gospodarkę stali się przed wszystkim zagraniczni inwestorzy[17].

W tej formule nowoczesności aktywizm miał być przede wszystkim aktywizmem gospodarczym, zaś uniwersalizm rozumiany postmodernistycznie poza sferą ekonomii jako uniwersalne prawo wyboru jednostki. Społeczeństwa miało być raczej obiekt zabiegów modernizacyjnych elit niż podmiotem zmian, a tradycja rozumiana była jako balast, a nie motor lub konieczny element zmian. Niechętnie mówiono o tym, co łączy Polaków, co konstytuuje polskie społeczeństwo jako polskie właśnie - o centrum symbolicznym i aksjologicznym, o wspólnej pamięci historycznej, o tożsamości zbiorowej. Społeczeństwo polskie, aby stać się odpowiednim kontekstem demokracji i kapitalizmu, miało stać się pluralistyczne, indywidualistyczne, refleksyjne, otwarte, tolerancyjne, laickie. Wydawało się, że trzeba dążyć do rozluźnienia, zrelatywizowania i spluralizowania norm i wzorów zachowań, upłynnienia struktur, osłabienia tego, co kolektywne na rzecz tego, co jednostkowe.

Jeśli chodzi o rolę przypisywaną państwu, ta strategia modernizacyjna była odwróceniem strategii komunistycznej, mimo że w rzeczywistości pozostało ono aktywnym konstruktorem zmian. Obie strategie łączyły jednak niechęć do partykularyzmu i postrzeganie polskiej tradycji jako przeszkody dla modernizacji. Podobna była nieufność wobec politycznej aktywności społeczeństwa i pewnego typu determinizm ekonomiczny, tym razem rozumiany jako magiczne działanie rynku. Mimo głoszonego pluralizmu, III RP była o wiele mniej kulturowo i ideowo zróżnicowana niż II RP – dominował „polski liberalizm”, przeciwnicy zepchnięci byli na margines, długo też nie potrafili sformułować równorzędnych intelektualnie projektów politycznych.

 

Kolonialny mit

Nie ulega wątpliwości, że każdy wybór strategii modernizacyjnej zależy od odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się zacofanie Polski? Dlaczego ciągle stajemy przed tym samym problemem, mimo tylu prób jego rozwiązania? Może Polska jest po prostu skazana na zacofanie?

Cytowany powyżej Witold Kula stanowczo odrzucał tezę o wiecznym zapóźnieniu Polski, twierdząc słusznie, że dopiero w nowoczesności, czyli w kapitalizmie, pojawiły się znaczne różnice rozwoju: „Reakcyjna historiografia lubiła wskazywać jako przyczynę tego zapóźnienia jakąś rzekomą „młodszość cywilizacyjną” Polski (Szujski). To nieprawda. Polska wieku Odrodzenia nie była krajem zapóźnionym. Epoka feudalna nie znała zresztą w ogóle tak wielkich dysproporcji w rozwoju ekonomicznym poszczególnych krajów. Feudalizm nie zna prawa nierównomiernego rozwoju. Dysproporcje w rozwoju ekonomicznym poszczególnych krajów, rosnące zacofanie jednych w stosunku do drugich, to przede wszystkim zapóźnienie rozwoju kapitalizmu”[18]. Według niego hamulcem rozwoju było to, że ostatecznie obrano pruską, a nie amerykańską drogę rozwoju stosunków gospodarczych na wsi – to znaczy przestawianie folwarku na kapitalistyczne metody produkcji, a nie zastępowanie go przez czynszową gospodarkę chłopską[19]. Innym czynnikiem hamującym rozwój były rozbiory pogłębiające nierównomierność rozwoju i czyniące z ziem polskich peryferie państw zaborczych.

Czy jednak Polska przedrozbiorowa była zacofana pod względem politycznym? Niewątpliwie Rzeczpospolita stanowiła wyjątek ustrojowy w Europie - nie była ani imperium, ani miastem-państwem, nie przekształciła się także w monarchię absolutną, która według wielu historyków i filozofów politycznych stanowiła niezbędny krok na drodze ku nowoczesności[20]. Polska nie przeszła też „wielkiej rewolucji”, która w wielu krajach doprowadziła do przekroczenia progu nowoczesności[21]. Rzekome zacofanie polityczne Polski wygląda jednak zupełnie inaczej, gdy weźmiemy pod uwagę republikańskie tradycje Europy oraz anglosaską drogę rozwojową.

W jakimś sensie powodem gospodarczego zacofania I Rzeczypospolitej był niezwykły sukces ustrojowy, który gwarantował jej wielką wewnętrzną stabilność polityczną nawet wtedy, gdy nie miała ona już siły bronić się przed interwencjami z zewnątrz. Bunty chłopskie czy kozackie mogły być opanowane. Upadek nastąpił nie pod wpływem sił wewnętrznych, lecz wskutek zewnętrznej interwencji, mimo że nie brakowało napięć wewnętrznych. Reformy polskie okresu Oświecenia nie były rezultatem ruchów heterodoksyjnych lub innych ruchów protestu opanowujących centrum, lecz wyszły ostatecznie samego z centrum. Nie przypadkiem mówiło się wtedy o saskiej prowincji i oświeconej Warszawie.

Rozbiory sprawiły, że centrum polskiego narodu politycznego zatraciło swój wyraz instytucjonalny i powiązanie z władzą polityczną[22]. Przestało być usytuowane terytorialnie. Dlatego to nie modernizacja była najważniejszym celem, lecz zachowanie polskiej tożsamości zbiorowej, nawet jeśli miało hamować proces rozwoju gospodarczego. Hierarchia tych celów i ich wzajemne relacje były jednak przedmiotem gorących sporów politycznych. Przy tym kwestia modernizacji nigdy nie ograniczała się tylko do kwestii rozwoju gospodarczego, lecz dotyczyła całego życia społecznego i definicji polskiej tożsamości. Zdaniem Andrzeja Walickiego zawsze łączyła się z kwestią opcji pro- lub antyzachodniej[23]. Wydaje mi się to jednak nadmiernym uproszczeniem. Problem polegał także na właściwym rozumieniu owej opcji zachodniej – istoty kultury zachodniej. Nie mniejszym problemem było to, że na zachód od Polski leżały Niemcy, które same chciały się podjąć zadania modernizacji ziem polskich. Z pruskiej, a potem niemieckiej perspektywy zabór miał być aktem modernizacyjnym. Polscy Irokezi mieli zostać ucywilizowani i wtopić się w niemieckość. Samo trwanie polskości wydawało się anachronizmem. Jednocześnie jednak ta anachroniczna polskość miała być zagrożeniem wolnością, czy – jak raczej twierdzono – anarchią, prowadzącą do rozpadu społecznego i biedy. Jak czytamy w patencie inkorporacyjnym Fryderyka Wilhelma II z 25 III 1793 roku: „Co ... najbardziej bojaźń mocarzów graniczących wzbudzać musiało jest jednak duch buntowny coraz bardziej w Polsce się rozszerzający, a widoczna influencja, którą owe zamyślenie otrzymało, przez które by wszelkie związki cywilne, polityczne i religii rozerwane, obywatele polscy wszystkimi strasznymi anarchii konsekwencjami wystawieni i w nędzę bez końca wrzuceni byli”[24]. Ziemie polskie stały się miejscem kolonializacyjnego eksperymentu cywilizacyjnego – powstał nawet cały gatunek literacki opisujący i sławiący tę misję – „Ostmarkenroman”. Polska była dla Niemców, jak to określił Hubert Orłowski, „krzywym zwierciadłem modernizacji albo inaczej: skarbnicą deficytów modernizacyjnych”[25]. Szerzenie niemieckości i stopniową eliminację polskości rozumiano jako niezbędny i postępowy proces modernizacyjny. „Niemiecki dyskurs wschodnio-kolonialny konstruował słowiańską rasę jako wewnętrznie niezdolną do postępu i rozwoju bez wpływów zachodnich. Jednak tę samą prymitywność, która wydawała się czynić konieczną interwencję z zewnątrz, kojarzono z groźną złowieszczością legitymizującą agresywną niemiecką politykę zmierzającą do tego, aby ją powstrzymać lub wyeliminować”[26].       

Wydaje się, że sami Polacy ulegli naciskom wyobrażeń zaborców i przejęli mit kolonialny, uznając I Rzeczpospolitą za zupełny anachronizm i patrząc na historię Europy z punktu widzenia dominującej narracji. Co więcej, zaczęli uznawać, że istnieje jakiś zasadniczy rozdźwięk między polskością a nowoczesnością.

Tymczasem polski kod kulturowy w żadnym razie nie jest nienowoczesny. Wszystkie nurty kultury europejskiej były obecne w Polsce w nie mniejszym stopniu niż w wielu innych krajach, których dzisiaj przynależność do „Zachodu” nie ulega żadnej wątpliwości – np. w krajach skandynawskich. Również reformacja, która co najmniej od czasu Maxa Webera uznawana jest za ten krok w ewolucji kultury europejskiej, który przyczynił się bezpośrednio do przejścia do kapitalizmu, dotarła szeroką falą do Rzeczypospolitej. I to nie tylko luteranizm, lecz także kalwinizm, szczególnie popularny w Wielkim Księstwie Litewskim. Historycy zastanawiają się nad tym, dlaczego Rzeczpospolita ostatecznie pozostała katolicka. Zmienił się jednak także obraz „kontrreformacji” rozumianej obecnie jako reformacja katolicka, jako modernizacja Kościoła.

Ogólnie rzecz biorąc, trzeba stwierdzić, że wiele przejawów tego, co uchodziło za zacofanie Polski powinno być raczej rozumiane jako swoista, narodowa wersja kulturowego kodu nowoczesności. Na przykład polska wersja racjonalizmu jest zupełnie inna niż francuska, która powstała w ostrej opozycji do katolicyzmu, czy niemiecka, w której dominowały wielkie filozoficzne systemy, będące transformacją tradycji chrześcijańskiej. Polski racjonalizm jest racjonalizmem common sense. Wybitni polscy intelektualiści tworzyli raczej dzieła mniej systematyczne, fragmenty i eseje, a nie zamknięte systemy w sensie „Wissenschaft”. Wyjątkiem była próba stworzenia „polskiej filozofii narodowej” w czasach romantyzmu. I to nie filozofia, lecz literatura była forum, w którym toczyły się najważniejsze debaty Polaków.

Zamiast więc pytać, czy Polska jest skazana na zacofanie, można spytać nieco prowokująco, czy Polska w ogóle potrzebuje modernizacji? Na pewno Polska nie jest krajem tradycyjnym w socjologicznym sensie tego słowa. W obecnej modernizacji nie chodzi więc o przejście od tradycyjnego do nowoczesnego społeczeństwa. Mogłoby co najwyżej chodzić o „drugą” modernizację, tyle że trzeba ją właściwie rozumieć. Problemem Polski była i jest „wyspowość” polskości, a tym samym nowoczesności, nie konflikt polskości i nowoczesności; problemem jest efektywność gospodarcza i pewne cechy strukturalne polskiego społeczeństwa, powiązanie peryferii z centrum polskości, a nie samo to centrum.

 

Próba czwarta

Projekt IV RP powinien stać się nową odpowiedzią na wyzwanie modernizacyjne.

Obecnie zrywa się z prostym przeciwstawieniem tradycji i nowoczesności, którym posługiwali się modernizatorzy okresu transformacji. Przeciwstawienie to jest błędne z wielu względów. Po pierwsze tradycji nie można traktować jako monolitu. W dzisiejszej socjologii historycznej podkreśla się, że zamiast operować prostymi dychotomiami należy badać, jak różne tradycje wpływały na tempo i kierunek rozwoju społeczeństw i jak pozwalały reagować im na modernizacyjne wyzwanie płynące z zewnątrz. Tradycja jest programem kulturowym – czy raczej splotem różnych programów - danej cywilizacji czy społeczeństwa, który kieruje procesami zmiany społecznej. Nie wydaje się, żeby polska tradycja była takim programem, który uniemożliwia szybki rozwój. Po drugie, wiemy, że społeczeństwa, w których tradycja osłabła, nie stają się tym samym nowoczesne, bardziej dynamiczne i zdolne do stałego rozwoju gospodarczego. Erozja tradycji może być nie tyle symptomem rozwoju, co upadku, kryzysu, dezintegracji[27]. Po trzecie, jest rzeczą oczywistą, że w wielu nowoczesnych społeczeństwach nadal silne są elementy tradycji, co podważa dawną opozycję między tradycyjnymi a nowoczesnymi społeczeństwami. Jak pisze Shmuel Eisenstadt: „Obowiązujące sposoby zachowań zakorzenione są w przeszłości i do pewnego stopnia odwoływanie się do przeszłości zostało uznane za charakterystyczną cechę pewnych nowoczesnych lub modernizujących się społeczeństw”[28]. Nawet socjologowie, którzy - jak Anthony Giddens, Ulrich Beck czy Zygmunt Bauman – twierdzą, że modernizacja powoduje detradycjonalizację, przyznają, że dotychczas tradycja bynajmniej nie zniknęła i nie straciła na znaczeniu, także dlatego, że nowoczesność nieustannie wytwarza nowe tradycje. Beck twierdzi, że nowoczesność była dotąd tylko cząstkowa, dokonywała się co najwyżej w pewnych sektorach lub podsystemach i udaremniała modernizację całego społeczeństwa. Pewne sektory modernizowały się kosztem modernizacji całości.

Wspomniani socjologowie sądzą, że dopiero obecnie - w epoce „drugiej” „refleksyjnej” nowoczesności powstanie rzeczywiście „posttradycyjne społeczeństwo”. Jednak żadne z dotychczasowych społeczeństw, które stanowiły wzór dla Polski wzór nie są postnowoczesne w tym sensie. Niemcy w ogóle rozwijały się w odmiennym kierunku – pod pewnymi względami są dzisiaj bardziej tradycyjne niż była dawna bońska Republika Federalna - na przykład patriotyzm konstytucyjny, na który tak często powoływano się w Polsce po 1989 roku, został w dyskursie zastąpiony patriotyzmem w sensie dosłownym. Koncepcja „drugiej nowoczesności” jest więc raczej lewicową utopią niż czymś, co występuje w rzeczywistości. Modernizacja postąpiła zapewne dalej, ale również „druga”, postindustrialna nowoczesność zachowuje elementy tradycji, reprodukuje ją i produkuje nową.

Pozytywny stosunek do tradycji narodowej jest tym ważniejszy, że w istocie problemem Polski nie jest zbyt silna, lecz zbyt słaba świadomość i więź narodowa. Narody „starej Europy” są o wiele bardziej zintegrowane pod tym względem niż „nowa Europa”. Nie można się temu dziwić zważywszy na przerwany i skomplikowany sposób, w jaki Polacy stawali się nowoczesnym narodem. Wiele problemów transformacyjnych społeczeństwa polskiego wynika ze słabej integracji, słabego oddziaływania symbolicznego centrum polskości na społeczeństwo. Wprawdzie tradycyjne symboliczne centrum polskiego społeczeństwa jest silne i wyraziste, ale jego oddziaływanie na społeczne peryferie pozostaje słabe. Dotyczy to zarówno oddziaływania na peryferyjne regiony, na niższe warstwy społeczne i - w jeszcze większym stopniu - na część elit, które mają transnarodowe cele i ambicje. Jeśli zaś chodzi o samo centrum, modernizacja polegać może na jego przekształceniu, sublimacji, na znalezieniu nowych form wyrazu dla wzorów polskiej kultury, a nie na jego zaniknięciu.

Nowa strategia modernizacyjna powinna dążyć do pokonania rozdźwięku między elitą i „ludem”. Powinna być próbą nadania innego, bardziej racjonalnego i sprawiedliwego kształtu polskiej demokracji. Powinna wzmacniać solidarność społeczną i kłaść większy nacisk na cele zbiorowe.

Projekt IV RP wyrasta także z przekonania, że polskie państwo wykazuje wszystkie cechy państwa peryferyjnego, słabego, i że należy dokonać jego wzmocnienia i sanacji, także dlatego, by mogło ono właściwie funkcjonować w ramach Unii Europejskiej. Państwo polskie powinno ponownie stać się państwem prowadzącym aktywną politykę prorozwojową. Nie może się ona ograniczać tylko do zmniejszania podatków i przyciągania zachodnich inwestorów przez utrzymywanie niskiego poziomu płac. Ta strategia staje się tym bardziej nonsensowna, że otwarcie rynków pracy krajów Unii powoduje, że polscy pracownicy masowo emigrują - powoli to, co miało być jednym z największych plusów akcesji Polski do UE, staje się jednym z największych zagrożeń społecznych, narodowych i gospodarczych.

Państwo polskie musi tworzyć infrastrukturę - na przykładzie budowy autostrad widać, jak iluzoryczne było przekonanie, że można tę sferę zostawić prywatnym przedsiębiorcom. Państwo powinno także prowadzić aktywną politykę przemysłową – np. poprzez bezpośrednie inwestycje w wybranych sektorach „high tech”, które mogłyby stać się polską specjalnością. Dzisiaj wyraźnie widać, że przekonanie, iż bez takiej polityki, przez samo działanie rynku, uda się dokonać skoku gospodarczej, jest iluzją. Nie chodzi przy tym ani o ograniczenie mechanizmów rynkowych, ale o uczestnictwo w nich i stworzenie możliwości rozwoju polskiego kapitału.

Liberalne rozumienie wolności - zwłaszcza w polskim wydaniu pokomunistycznym – po części hamowało modernizację Polski, bo utrudniało podejmowanie działań zbiorowych, także przy użyciu państwa, oraz osłabiało normatywną strukturę polskiego społeczeństwa. Dlatego tak istotne jest nawiązanie do tradycji republikanizmu, która jest tradycją wolnościową, ale wyrażającą inne niż liberalne rozumienie wolności. Nie chodzi o podważenie lub ograniczenie podstawowych wolności – wielkiego osiągnięcia nowoczesności - lecz krytykę ich zgoła niekoniecznych interpretacji i reakcję na związane z nimi negatywne konsekwencje dla życia politycznego i społecznego. Ogólne ożywienie zainteresowania republikanizmem wynika z niezadowolenia z pluralizmu grup interesów oraz ekonomicznego modelu polityki i w ogóle dominacji ekonomii nad polityką – tym bardziej może być on użyteczny w Polsce.

Ogólna konkluzja wynikająca z dotychczasowych doświadczeń brzmi zaś następująco: należy zmodernizować strategię modernizacyjną, uwolnić ją od dogmatów mających korzenie zarówno w dawnych historycznych kompleksach, jak i postkomunistycznej mentalności, i dostosować do rzeczywistych polskich potrzeb i interesów. Tylko wtedy znajdziemy się tam, gdzie jest nasze właściwe miejsce – w centrum Europy jako jeden z jej największych narodów.

 

Rozdział książki: „Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej”, red. Jacek Kloczkowski, Michał Szułdrzyński, Kraków 2006

 

 



[1] J. Kofman, Nacjonalizm gospodarczy – szansa czy bariera rozwoju, Warszawa 1992. Korzystałem z angielskiego wydania tej książki – Economic Nationalism and Development. Central and Eastern Europe between the Two World Wars, WestviewPress 1997.

[2] J. Kochanowicz, Backwardness and Modernization. Poland and Eastern Europe in the 16th-20th Centuries, Burlington 2006, s. XI –11.

[3] Por. R. Münch, Die Kultur der Moderne, München 1986.

[4] A. Döblin, Reise in Polen, Berlin 1926, s. 72.

[5] Tamże, s. 61-62.

[6] W. Kula, Kształtowanie się kapitalizmu w Polsce, Warszawa 1955, s. 15.

[7] Tamże, s. 56.

[8] L. Balcerowicz, Socjalizm, kapitalizm, transformacja. Szkice z przełomu epok, Warszawa 1997, s. 173.

[9] Por. J. Kochanowicz, dz. cyt., s. VIII –233-250.

[10] L. Balcerowicz, dz. cyt., s. 207.

[11] Tamże, s. 206.

[12] Tamże, s. 208.

[13] A. Smolar, Radykałowie u władzy II, „Gazeta Wyborcza”, 8 września 2006.

[14] K. Poznański, Poland’s Protracted Transition, Institutional Change and Economic Growth 1970-1994, Cambridge 1996, s. 222.

[15] A. Smolar, dz. cyt.

[16] L. Balcerowicz, dz. cyt., s. 165.

[17] K. Poznański, dz. cyt., s. 242.

[18] W. Kula, dz. cyt., s. 8-9.

[19] Tamże, s. 97.

[20] Zob. P. Mannet, An Intellectual History of Liberalism, Princeton 1995, s. 3-9.

[21] Zob. S. N. Eisenstadt, Revolution and the Transformations of Societies. A Comparative Study of Civilizations, New York 1978.

[22] W rozumieniu Shilsa centrum jest zjawiskiem z dziedziny wartości i wiary, jest centrum porządku symboli, wartości, wierzeń, które rządzą społeczeństwem. Otacza je sakralna aura i dlatego każde społeczeństwo ma „oficjalną” religię, nawet jeśli uznawane jest za społeczeństwo sekularne, pluralistyczne i tolerancyjne. Centrum nie jest samo w sobie zjawiskiem ulokowanym w przestrzeni, ale prawie zawsze ma mniej lub bardziej określoną lokalizację w wyznaczonym terytorium, w którym dane społeczeństwo żyje. Zob. E. Shils, Center and Periphery. Essays in Macrosociology, Chicago 1977, s. 3-31.

[23] A. Walicki, Poland between East and West. The Controversies over Self-Definition and Modernization in Portioned Poland, Cambridge 1994.

[24] Zob. S. Kieniewicz, T. Mencel. W. Rostocki (red.), Wybór tekstów źródłowych z historii Polski w latach 1795-1864, Warszawa 1956, s. 11-15, cytat s. 12.

[25] H. Orłowski, Z modernizacją w tle. Wokół rodowodu nowoczesnych niemieckich wyobrażeń o Polsce i Polakach, Poznań 2002, s. 104.

[26] K. Kopp, Constructing Racial Difference in Colonial Poland, [w:] E. Ames, M. Klotz, L. Wildenthal (red.), Germany’s Colonial Pasts, Lincoln, London 2005, s. 76-96, cytat s. 80.

[27] Jak stwierdza Eisenstadt: „założenie, że mniej tradycyjne społeczeństwo jest bardziej zdolne do trwałego wzrostu okazało się fałszywe. Obecnie uważa się, że różne socjodemograficzne lub strukturalne wskaźniki modernizacji wskazują tylko, w jakim stopniu tradycyjne, wsobne społeczeństwa lub wspólnoty zostały osłabione i zdezintegrowane”. S. N. Eisenstadt, Post-Traditional Societies and the Continuity and Reconstruction of Tradition, [w:] S. Eisenstadt (red.), Post-Traditional Societies, New York 1972, s. 1-27, cytat s. 2.

[28] Tamże, s. 1-27, cytat s. 3.



Zdzisław Krasnodębski - Socjolog, filozof społeczny, publicysta, doktor habilitowany nauk socjologicznych, profesor Uniwersytetu w Bremie oraz Akademii Ignatianum w Krakowie, europoseł. Wykładał m.in. na Katolickim Uniwersytecie Ameryki, Columbia University, Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Publikował m.in. w: „Znaku”, „Rzeczpospolitej”, „Fakcie” i „Gazecie Polskiej”. Najważniejsze publikacje: „Rozumienie ludzkiego zachowania: rozważania o filozoficznych podstawach nauk humanistycznych i społecznych” (1986), „Upadek idei postępu” (1991, 2. wydanie 2009), „Postmodernistyczne rozterki kultury” (1996), „Max Weber” (1999) „Demokracja peryferii” (2003, 2. wydanie 2004), „Drzemka rozsądnych” (2006), „Zmiana klimatu” (2006), „Już nie przeszkadza” (2010), „Większego cudu nie będzie” (2011), „Zwycięzca po przejściach" (2012). Współautor kilku wydanych przez OMP książek, m.in. "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?" (2009) i "Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka" (2010).

Wyświetl PDF