Modele władzy w polskiej tradycji politycznej a skuteczność Polski na arenie międzynarodowej


Państwo polskie na przestrzeni swych dziejów rządzone było w ramach rozmaitych systemów politycznych. Istnieje przy tym dosyć powszechne stereotypowe przeświadczenie, iż to ich natura miała niezaprzeczalny wpływ na zdolności do prowadzenia przezeń określonego rodzaju polityki zagranicznej lub też powodowała owych zdolności brak. Czy zatem skuteczność polityki zagranicznej zależy od modelu władzy w państwie i niektórym z jego rodzajów możemy zasadnie przypisać wyższość przynajmniej w zakresie skuteczności gry międzynarodowej, a innym słabość i prowokowanie klęski?

Odpowiedź na tak postawione pytanie będzie zasadniczym celem rozważań prezentowanych w niniejszym artykule. Jego tezą wiodącą zaś jest stwierdzenie, iż związku takiego nie ma, a w rozmaitych epokach Polska rządzona w warunkach przewagi władzy wykonawczej (króla, dyktatora – zwanego zwykle naczelnikiem, czy też autorytarnego rządu) albo ponosiła porażki, albo odnosiła zwycięstwa, podobnie jak działo się to w okresach triumfującego republikanizmu i silnie ograniczonej władzy wykonawczej. Skupienie władzy w ręku jednostek czy wąskiego grona decydentów nie chroniło od błędów o strategicznym wymiarze, tak jak decentralizacja procesu decyzyjnego nie prowadziła z kolei do nieuchronnej klęski. Tak świetne, jak i błędne decyzje polityczne i idące w ślad za nimi zwycięstwa lub porażki, występowały zaś zarówno w modelu władzy scentralizowanej, jak i zdecentralizowanej, choć różnie bywało w różnych epokach.

Jakie zatem epoki możemy wyróżnić w dziejach modelów władzy w Polsce i ich wpływu na polską politykę zagraniczną? Jakie były cechy charakterystyczne każdej z nich? Od kiedy można mówić o początkach oddziaływania opinii publicznej na kształtowanie celów strategicznych polityki zagranicznej państwa? Jaki był wpływ formy ustrojowej państwa polskiego i wydolności jego aparatu państwowego na prowadzoną przez ów podmiot politykę zagraniczną? Oto pytania, wokół których skoncentrowane zostały rozważania zawarte w niniejszym tekście. Nie każdej z epok historyczno-ustrojowych, w jakich funkcjonowało państwo polskie, poświęcimy równie wiele uwagi. Wpływ modelu władzy w Polsce średniowiecznej na jej politykę zagraniczną trudno analizować równie dogłębnie, co analogiczne zagadnienie w odniesieniu do dziejów I Rzeczypospolitej, dziewiętnastowiecznych wysiłków zmierzających do odzyskania niepodległości, okresu międzywojennego (1918-1939) czy też III RP po 1989 r. Brak po temu stosownych źródeł, a i wnioski raczej nie będą odbiegały od tych, które dotyczą innych krajów owej epoki, dając wśród cech charakterystycznych i czynników decydujących o kształcie owej polityki prymat osobowościom władców i naturze zagrożeń. Polska pierwszych Piastów nie była w tym zakresie państwem oryginalnym, o jakimś szczególnym modelu ustrojowym w porównaniu do swych bliższych czy dalszych sąsiadów. Odnośnie średniowiecznego modelu systemu władzy w Polsce, jego ewolucji i wpływu na politykę zagraniczną państwa ograniczymy się zatem do kilku jedynie uwag podstawowych. Skoncentrujemy się zaś na epokach późniejszych.

 

U swego zarania państwo polskie pojawiło się jako monarchia wczesnofeudalna, poprzez okres rozbicia dzielnicowego (w ramach którego funkcjonowało de facto kilkanaście niezależnych państw, każde z niezależną polityką zagraniczną na miarę horyzontów intelektualnych i geopolitycznych własnych władców i ich dworów) przekształciło się w czasach Kazimierza Wielkiego w rozwiniętą monarchię stanową, z okrzepłym stanem rycerskim, który po wygaśnięciu głównej linii rodzimej dynastii potrafił przejąć stery rządzenia krajem i dbać o jego interesy w unii personalnej Polski i Węgier, a następnie przeprowadzić wielkie dzieło unii polsko-litewskiej. W jej zawarciu niemalże przysłowiową decydującą rolę odegrali wszak „panowie małopolscy”, czyli możnowładztwo dzielnicy stołecznej. To w tym stanie (oraz wśród wykształconego duchowieństwa) zrodziła się – jeszcze za pierwszych Piastów – i przetrwała okres rozbicia dzielnicowego, idea Regnum Poloniae i pojęcie narodu polskiego – gens polonica.

Swoboda decyzyjna średniowiecznych władców Polski w zakresie polityki zagranicznej państwa ograniczana była, obok oczywistych czynników materialnych (siła wojskowa), politycznymi możliwościami mobilizacji zasobów kraju na rzecz osiągnięcia zamierzonych rezultatów. Mówienie o opinii publicznej w dzisiejszym rozumieniu tego słowa jest oczywiście ahistoryzmem, ale nie da się zaprzeczyć, że trwająca jeszcze wówczas lojalność wobec rodu, tożsamość plemienna, a potem dzielnicowa, proces zastępowania pogaństwa przez chrześcijaństwo, nadzieja na łupy lub jej brak, były istotnymi czynnikami wpływającymi na nastroje społeczne i morale wojska, a zatem i na wydolność polityki zagranicznej poszczególnych władców Polski. Miały one w zakresie gry międzynarodowej raczej charakter reaktywny, a nie inicjatywny. Społeczeństwo nie było bowiem podmiotem wymuszającym na władcy realizację określonych celów w polityce zewnętrznej, ale jego nastroje i dążenia mogły przekreślać plany króla czy księcia. Dość wspomnieć dezercję zaniepokojonych stanem swych spraw rodowych w kraju rycerzy Bolesława Śmiałego z przedłużającej się wyprawy kijowskiej „szlakiem pradziada” w 1077 r.

Rodzące się przez trzy stulecia poczucie jedności państwowej elit przywódczych kraju weszło w wiek dojrzały z początkiem XIV stulecia i zostało po raz pierwszy dobitnie zamanifestowane w związku z zaborem Pomorza Gdańskiego przez Krzyżaków. Polska przestawała być patrymonium – prywatną własnością swych władców, a stała się dobrem rodzącego się wraz z coraz większym uobywatelnianiem się stanu rycerskiego, narodu politycznego. Można zaryzykować tezę, iż to właśnie rok 1309 był pierwszą manifestacją prapoczątków zjawiska, które ostatecznie po wiekach i przekształceniu się rycerstwa poddanego królowi w szlachtę--obywateli króla wybierających, doprowadziło do uczynienia z narodu szlacheckiego podmiotu politycznego państwa, w tym także w zakresie jego polityki zagranicznej. Utrata przez Polskę Pomorza Zachodniego, gdzie władała lokalna dynastia Gryfitów, Śląska, który odpadł na rzecz Czech, a przede wszystkim Ziemi Lubuskiej czy północnego pasa nadnoteckich bagien, w który wdarła się Marchia Brandenburska, nie skutkowały powstaniem syndromu ziem zabranych i powszechnym oczekiwaniem od władcy, że utracone prowincje odzyska. Z Pomorzem Gdańskim było inaczej. Jego brutalny zabór[1] przypadł bowiem na czasy, gdy świadomość państwowa elit przywódczych Polski była już na tyle silna, że straty tej nie zapomniano, ani nie wybaczono[2] i po 157 latach zbrojnie je odzyskano. Ten program polskiej polityki państwowej nie był wszak oryginalnym pomysłem Jagiellonów, przybyłych z Litwy i niezwiązanych mentalnie z dziedzictwem Piastów. Był natomiast wykonaniem woli polskich elit politycznych przez obranych przez nie władców i symbolem nowego modelu władzy w państwie – wspomnianego przejścia od monarchii patrymonialnej do stanowej, z rosnącą rolą stanu rycerskiego jako podmiotu tak polityki krajowej, jak i zagranicznej. Oczywiście wciąż aktualny przez owe półtora stulecia spór o ujście Wisły i znaczenie tego szlaku wodnego dla handlu zbożem, stanowiącego motor napędowy ówczesnej gospodarki polskiej i źródło bogactwa jej elit, miał – obok pamięci historycznej o utraconych ziemiach Regnum Poloniae – swój walny udział w procesie kształtowania się w tamtym okresie programu polskiej polityki, zmierzającej do rewindykacji Pomorza Gdańskiego[3]. Nie uchyla to jednak tezy, iż rok 1309 może być uznany za symboliczny moment narodzin opinii publicznej jako podmiotowego (tzn. zdolnego do wyznaczania strategicznych celów ofensywnych czy rewindykacyjnych) czynnika polskiej polityki zagranicznej.

Skodyfikowane w czasach Kazimierza Wielkiego zasady służby wojskowej jako funkcji posiadania ziemi i powstanie w ten sposób armii opartej na pospolitym ruszeniu stanu rycerskiego nie tylko otwierało drogę do kolejnych zmian ustrojowych w państwie (dość wspomnieć przywileje nieszawskie z 1454 r. i okoliczności ich wymuszenia na królu[4]), ale też determinowało jego zdolności militarne, a zatem i wydolność polityki zagranicznej kraju. Ekspansja militarna jako istota polskiej polityki zagranicznej stawała się coraz mniej prawdopodobna. Nie wynikało to z dysproporcji potencjału demograficznego Polski i jej sąsiadów, gdyż takowa nie istniała. Wszak Rzesza nie była już od dawna jednolitym organizmem politycznym i Królestwo Polskie nie musiało nigdy od czasów Fryderyka Barbarossy stawiać czoła najazdom zjednoczonych sił Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego[5]. Brandenburgia, Pomorze Zachodnie, Państwo Zakonu Krzyżackiego, Litwa, Ruś Halicko-Włodzi­mierska, Mołdawia, Węgry czy Czechy nie miały zaś nad Polską przewagi demograficznej. Ekspansja Polski na obszary ruskie miała wprawdzie miejsce i występował w niej czynnik militarny, ale to nie podbój wojskowy był jej istotą, lecz związki dynastyczne. Walka o Ruś Halicko-Włodzimier­ską odbywała się wszak w rywalizacji nie z Rusinami, lecz z Litwą i Węgrami, przy słabnącej obecności czynnika tatarskiego. Polska nie była więc za słaba demograficznie by podjąć się polityki podbojów. O jej zaniechaniu zadecydował natomiast (z jednym wyjątkiem) model władzy – monarchia stanowa z rosnącą rolą rycerstwa, którego bogactwo brało się z posiadania ziemi, a nie z łupów, i które do czasów wojny trzynastoletniej mogło służyć jako skuteczne narzędzie obrony kraju, było jednak niechętne ekspedycjom zagranicznym, a wraz z wyprawą bukowińską Jana Olbrachta (1497) ostatecznie utraciło walor siły zaczepnej. Próba jego ponownego wykorzystania w tym charakterze i to na tym samym kierunku, zakończyła się zawiązaniem w 1537 r., przez szlachtę zgromadzoną na wyprawę mołdawską w obozie w Glinianach pod Lwowem, rokoszu znanego jako wojna kokosza[6] i powstaniem ruchu egzekucyjnego, a zatem doprowadziła do rozwinięcia się pełnego modelu demokracji szlacheckiej doby „złotego wieku”.

Wspomniany wyżej wyjątek od opisanej reguły – tzn. zaniechanie przez władcę okazji do dokonania leżącego w interesie kraju podboju ziem ościennych, który mógł liczyć na pełne poparcie rycerstwa, być może miał miejsce w 1410 r. Taką tezę stawia w każdym razie Paweł Jasienica, przypisując Jagielle celowe zwlekanie z marszem na Malbork bezpośrednio po grunwaldzkiej wiktorii i widząc w tym świadomą politykę władcy, czującego się bardziej Wielkim Księciem Litewskim, niż Królem Polski. W interesie Litwy i samego Jagiełły leżało złamanie siły ofensywnej Zakonu Krzyżackiego, ale podbój jego państwa w Prusach mógł osłabić wolę możnowładztwa polskiego kontynuowania związków z Litwą i jej nowowprowadzoną na tron krakowski dynastią[7].

Jest to oczywiście jedynie hipoteza, nieweryfikowalna z powodu braku źródeł co do motywów działania Jagiełły. Współgra jednak z faktem, iż zanim nadszedł wspomniany „złoty wiek” demokracji szlacheckiej, istotnym składnikiem polityki zagranicznej Polski epoki jagiellońskiej były plany dynastyczne jej władców. Dostrzec przy tym należy, że motywowana owymi względami aktywność państwa polskiego nie przyniosła trwałych sukcesów. Jagiellonowie opanowali wprawdzie czasowo trony Czech i Węgier, ale Polsce nie przyniosło to korzyści. Trawiło jedynie jej zasoby na daremne próby powstrzymania ekspansji tureckiej na południe od Dunaju, których symbolem jest klęska pod Warną, i na długotrwałe i bezowocne wojny z Maciejem Korwinem o to, kto zasiądzie na tronie w Budzie. Trudno było oczekiwać, że na rzecz osiągnięcia tych celów da się zmobilizować politycznie i militarnie elity polskie, a zatem i zasoby kraju w stopniu pozwalającym na odniesienie sukcesu. Potężne państwa Jagiellonów – Polska i Litwa – rozciągające się od Smoleńska po Śląsk, nie działały przy tym solidarnie. W wyprawy na południe od Karpat zaangażowane były jedynie siły polskie, Litwa zaś musiała coraz silniej koncentrować się na odpieraniu zakusów wielkich kniaziów moskiewskich, którzy od czasów Iwana Kality, podniósłszy hasło zbierania ziem ruskich, wzmocnione za panowania Iwana III Srogiego przyjęciem tytułu carów Wszechrusi[8], sięgali po ziemie ruskie Wielkiego Księstwa Litewskiego, wydzierając je skutecznie po kawałku do końca panowania rodzimej dynastii litewskiej, która z kolei nie potrafiła zmobilizować zasobów swych obu państw do skutecznej obrony granicy wschodniej. Przynależność dalekich kresów Litwy (jak np. Brańsk czy Wiaźma) do państwa polsko-litewskiego nie utrwaliła się zaś w świadomości narodu szlacheckiego i nie wytworzył on programu ich rewindykacji. Dynastyczny model polityki zagranicznej nie sprawdził się zatem już w tej epoce, co nie znaczy, że nie był potem powtarzany. System ustrojowy Rzeczypospolitej wykluczał jednak jego skuteczność. Szla­chta-obywatele mogła demonstrować swoje sentymentalne przywiązanie czy to do Jagiellonów, czy też do Wazów, z których pierwszy na tronie polskim – Zygmunt III – był wszak Jagiellonem po kądzieli, nie oznaczało to jednak gotowości ponoszenia kosztów polityki zagranicznej motywowanej monarszą wolą utrzymania lub zdobycia tronów w Budzie, Pradze czy Sztokholmie.

Z drugiej strony związki rodzinne Zygmunta Starego z Albrechtem Hohenzollernem, który był siostrzeńcem króla, mogły zapewne mieć wpływ na ocalenie jego władzy w Prusach Książęcych po 1525 r. Być może, gdyby rozstrzygnięcie zapadało kilkadziesiąt lat później – tzn. w dobie ruchu egzekucyjnego – „front pruski” zostałby definitywnie zamknięty wolą narodu szlacheckiego. Wszak to powszechne hasło, głoszące, iż „aż do gardł (sic) naszych nie chcemy Niemca”, wolą tegoż narodu, wyrażaną przez najwybitniejszego przywódcę i męża stanu Rzeczypospolitej owej epoki – hetmana wielkiego i kanclerza wielkiego koronnego Jana Zamoyskiego[9], doprowadziło do klęski Maksymiliana Habsburga pod Byczyną w 1588 r. W 1525 r. dynastyczny model polityki zagranicznej Jagiellonów przyniósł jednak inne rozwiązanie, którego półtora wieku później (tzn. w latach „potopu” szwedzkiego) przyszło żałować, ale trudno je już było odwrócić.

Powiązanie obowiązku wojskowego z wywodzącymi się z niego prawami politycznymi doprowadziło do powstania w XVI w. narodu szlacheckiego i systemu politycznego demokracji szlacheckiej. Polska i Litwa z połączonych unią personalną monarchii stanowych przekształcały się w Rzeczpospolitą Obojga Narodów, będącą monarchią elekcyjną czy jak kto woli – republiką monarchiczną. O zdolności mobilizacji jej sił i zasobów na rzecz realizacji określonych programów polityki zagranicznej decydował naród szlachecki. Królowie elekcyjni usiłowali nań oddziaływać, ale nie mogli go już w sposób przemożny skutecznie kształtować. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że niedołężny król był w stanie zepsuć politykę zagraniczną Rzeczypospolitej wbrew woli jej obywateli (co uczynił Zygmunt III Waza w kwestii moskiewskiej i pruskiej), nie mógł jednak wbrew ich woli osiągać celów własnych, bez względu na to, czy były one z punktu widzenia interesu państwa polsko-litewskiego zasadne, czy też szkodliwe. Rzeczpospolita z uwagi na swój model ustrojowy mogła zatem działać skutecznie na arenie międzynarodowej jedynie wówczas, gdy występowała zgodność celów króla i narodu szlacheckiego, pozwalająca monarsze na czerpanie z zasobów kraju środków niezbędnych dla realizacji danego programu polityki zagranicznej. Dobrym przykładem obu skrajności jest skuteczna mobilizacja sił Rzeczypospolitej do odsieczy wiedeńskiej w 1683 r. i zupełnie nierealne próby wojskowego odzyskania zwierzchnictwa Polski nad Prusami Książęcymi, które w 1657 r., na mocy traktatów welawsko-bydgoskich, pozbyły się zależności lennej od Korony. Oba przedsięwzięcia były autorstwa Jana III Sobieskiego. W pierwszym z nich naród szlachecki widział jednak bezwzględny patriotyczny nakaz obrony kraju w obliczu groźby najazdu osmańskiego, który dekadę wcześniej oderwał od Rzeczypospolitej Podole i w postaci traktatu buczackiego przyniósł widmo narzucenia jej statusu sułtańskiego lenna. Rozciągnięcie posiadłości tureckich na kolejne kraje na południe od Karpat stanowiło oczywiste zagrożenie dla Krakowa i tylko wyjątkowa ślepota polityczna mogłaby powodować niedostrzeganie faktu, że lepiej temu zagrożeniu przeciwstawić się nad Dunajem w sojuszu z Austriakami, niż samotnie nad Wisłą czy nawet Dniestrem. Zgromadzenie wojsk przeciw Prusom – maleńkiemu i niedocenianemu wówczas we wciąż ogromnej Rzeczypospolitej kraikowi, którego armię 20 lat wcześniej pobił w bitwie pod Prostkami hetman Wincenty Gosiewski[10] – nie wywoływało podobnego odruchu. Królewskie plany wojenne przeciw Prusom postrzegane były zatem jako przykrywka dla ambicji dynastycznych monarchy – zdobycia księstwa dla syna i przyzwolenia dla mobilizacji wojska, które oddane swemu ukochanemu zwycięskiemu wodzowi mogłoby być instrumentem wprowadzenia osławionego absolutum dominium z koszmarów sennych zbiedniałej i coraz gorzej wyedukowanej szlachty drugiej połowy XVII w. Cóż stąd, że trudno sobie wyobrazić szlacheckie przecież w swej istocie wojsko Rzeczypospolitej jako podstawę wprowadzenia w niej monarchii absolutnej czy też poważnie podejrzewać Jana III Sobieskiego o tak daleko idącą nieznajomość realiów mentalno-politycznych własnej ojczyzny, by snuł podobne plany. Wyobrażenia (w tym wypadku wyobrażenia błędne, ale podzielane przez naród polityczny Rzeczypospolitej w omawianym czasie) są takim samym składnikiem rzeczywistości, jak liczba chorągwi pod bronią i armat w arsenałach. Pozostaje faktem, iż to model ustrojowy ówczesnego państwa polsko-litewskiego w przypadku wyprawy wiedeńskiej umożliwiał mobilizację jego sił do ostatniego przebłysku mocarstwowości Rzeczypospolitej – tzn. demonstracji skutecznych zdolności ekspedycyjnych jej wojsk, zaś w kwestii pruskiej był podstawową przyczyną niepodjęcia tego, jakże potrzebnego, zadania.

Opisany przypadek nie pozwala jednak na postawienie tezy, iż silniejsza władza królewska w Rzeczypospolitej – gdyby istniała – skutkowałaby lepszą, efektywniejszą polityką zagraniczną. Wszak najważniejsze błędy o strategicznym wymiarze, które zaciążyły nad losem kraju, popełnione zostały nie wskutek bezradności skrępowanego wolą sejmującej szlachty króla, lecz wprost przeciwnie – w warunkach niczym nieograniczonej woli monarszej. Owymi punktami zwrotnymi w dziejach Rzeczypospolitej, które wyznaczone zostały przez błędne, a samodzielne decyzje królewskie wprowadzone w życie, są lata 1596, 1610 i 1618 – wszystkie przypadające na czas panowania Zygmunta III Wazy, który wszak złamał opozycję szlachecką, rozbijając zbrojnie rokoszan na polach Guzowa w 1607 r. Pierwsza z tych dat to Unia Brzeska, która choć przyniosła w kilka stuleci potem przykłady świętości i męczeństwa godne najwyższego szacunku, wówczas – w końcu XVI w. – była aktem skrajnej głupoty politycznej. Prowadziła bowiem do wypchnięcia centrum prawosławia wschodniego[11] z państw Rzeczypospolitej, a konkretnie z Kijowa, czyli mówiąc słowami Jana Pawła II: z „Jerozolimy wschodniej słowiańszczyzny, dla której Dniepr był jej Jordanem”, do Moskwy – samozwańczego „trzeciego Rzymu”. Przenosiła ośrodek lojalności religijnej licznych mieszkańców jagiellońskiego dziedzictwa poza granice kraju i oddawała potężny instrument wpływu w ręce Kremla – śmiertelnego wroga Polski i Litwy. Drugą tego typu decyzją była rezygnacja Zygmunta III Wazy z osadzenia na tronie moskiewskim syna Władysława (1610 r.), w uznaniu, że zmiana wyznania królewicza jest ceną, jakiej zapłacić nie wolno i wreszcie trzecią – udzielona w 1618 r. przez tegoż monarchę zgoda na sukcesję w Prusach Książęcych brandenburskiej linii Hohenzollernów. Nie wymagało wszak wybitnej przenikliwości politycznej przewidzenie, że rozdzielone Prusami Królewskimi – czyli Pomorzem Gdańskim, obie części państwa książąt elektorów będą w pierwszej chwili słabości Rzeczypospolitej dążyły do uzyskania połączenia terytorialnego jej kosztem.

Żaden z tych fundamentalnych błędów strategicznych, podkreślmy to raz jeszcze, nie był wynikiem spętania królewskich możliwości działania przez system demokracji szlacheckiej, a wprost przeciwnie, były to przykłady osobistych decyzji monarchy.

Nietrudno zauważyć, iż model władzy w państwie polsko-litewskim, mimo swej formalnej ciągłości, poważnie ewoluował, co nie pozostawało bez wpływu na skuteczność polskiej polityki zagranicznej. Działała tu zresztą zasada sprzężenia zwrotnego. I tak na przykład niepowodzenia w zakresie polityki zagranicznej państwa – np. za Aleksandra Jagiellończyka (strata 1/3 terytorium Litwy na rzecz Moskwy i niszczące najazdy tatarskie) spowodowały odrzucenie systemu dominacji magnackiej, ustanowionego w ramach przywileju mielnickiego (1501) i przyczyniły się walnie do zbudowania fundamentu demokracji szlacheckiej w postaci konstytucji Nihil novi z 1505 r.[12] Także rządy Stefana Batorego, odwołującego się ponad sejmem walnym do opinii sejmików, w połączeniu z jednającą mu popularność wśród szlachty skuteczną polityką zagraniczną[13], można by uznać za osobny podsystem w ramach demokracji szlacheckiej i kolejny przykład sprzężenia i wzajemnego na siebie oddziaływania modelu władzy i jakości polityki zagranicznej.

Powszechnie przyjmuje się, że system królów elekcyjnych osłabiał Rzeczpospolitą i był oczywistym zaproszeniem ościennych dworów do ingerencji w jej sprawy wewnętrzne. Podważał zatem skuteczność polityki zagranicznej państwa. Jest to jednak pogląd zbyt uproszczony. W okresie potęgi Polski i Litwy starania o jej tron mogły stać się i bywały elementem wzmacniania jej siły, czego najlepszym przykładem jest właśnie elekcja i panowanie Stefana Batorego, wraz z którym Rzeczpospolita zyskała nie tylko wybitnego władcę, ale także – poprzez niego – wpływy w Siedmiogrodzie. Co ciekawe, interesy ojczystego księstwa króla czy też jego rodu nie miały istotnego wpływu na politykę zagraniczną Rzeczypospolitej i nie odrywały jej monarchy od głównych zadań państwowych. Jakże odbiega to od modelu władzy z epoki słabości Rzeczypospolitej w XVIII w. Wprowadzenie na tron polsko-litewski saskiej dynastii Wettinów, w połączeniu z upadkiem w wyniku wojen drugiej połowy XVII w. znaczenia politycznego średniej szlachty, doprowadziło wówczas do utraty przez Polskę i Litwę podmiotowości politycznej na arenie międzynarodowej. Wplątanie Rzeczypospolitej w katastrofalną dla niej wojnę północną nastąpiło wszak na mocy decyzji jej władcy, podejmowanej przez niego jako elektora saskiego, a nie króla Polski i wielkiego księcia Litwy, bez zgody jej sejmu, choć – co warto zaznaczyć – w nadziei odbicia Inflant i zdobycia tym samym popularności wśród szlachty.

System elekcyjny w epoce słabości Rzeczypospolitej słabość tę zatem pogłębiał i faktycznie stał się instrumentem narzucania krajowi władców wygodnych dla państw ościennych i instrumentem ubezwłasnowolniania państwa polsko--litewskiego oraz utrzymywania go w stanie niemocy, co najdobitniej zostało zademonstrowane w trakcie wojny sukcesyjnej polskiej (1733-1735). Nawet jednak w tej epoce podmiotowość polityczna narodu szlacheckiego i jej wpływ na politykę zagraniczną państwa pozostają niezaprzeczalne. Ich czołowym przykładem była konfederacja dzikowiecka (1734) i podjęta przez obywateli Rzeczypospolitej walka o swobodę elekcji. Źródłem owego ruchu był wszak model władzy istniejący w I Rzeczypospolitej, czyli szlachecki republikanizm. Znalazł on zresztą swe kolejne przejawy czy to w dobie konfederacji barskiej – ruchu jeszcze na wskroś szlacheckiego, czy w kolejnych powstaniach – aż po styczniowe, kiedy to poszczególne powiaty na zjazdach obywatelskich deklarowały swe przystąpienie do ruchu. System ustrojowy Rzeczypospolitej dał zatem w efekcie unikalny jak na warunki ówczesnego świata fenomen: czy to wbrew woli monarchy (a zatem formalnie państwa), czy przy braku i jednego, i drugiego (jak to miało miejsce po 1795 r.), naród polityczny (obywatele) Rzeczypospolitej, który przetrwał jej upadek, na zasadzie decyzji stowarzyszeń lokalnych był władny dokonywać aktów polityki zagranicznej i to tak drastycznych, jak wypowiedzenie wojny. Jakkolwiek patetycznie by to bowiem nie brzmiało, czy to uchwała lokalnej konfederacji powiatowej z 1768 r., czy też akt przystąpienia do powstania narodowego takiego czy innego powiatu z 1863 r., w swej istocie były tym samym – deklaracją wypowiedzenia wojny cesarstwu rosyjskiemu przez obywateli powiatu powiedzmy lidzkiego czy też kaliskiego.

Powołanie w 1775 r. Rady Nieustającej jako ówczesnej formy stałego rządu nie miało wpływu na skuteczność polskiej polityki zagranicznej. Także stworzona na mocy Konstytucji 3 maja Straż Praw nie spełniła swojego zadania. Wprost przeciwnie. Powierzenie w jej ręce losu Rzeczypospolitej w obliczu interwencji rosyjskiej i wojny w obronie Ustawy Rządowej, połączone z zalimitowaniem się sejmu, który tym samym przestał oddziaływać na bieg spraw państwowych, otworzyło drogę do przystąpienia króla do targowicy i kapitulacji zakończonej II rozbiorem. Logiczna teoretycznie koncentracja władzy na czas wojny w ręku wąskiego gabinetu z władcą na czele, okazała się w realiach politycznych oraz personalnych, istniejących w 1792 r., błędem. Przykład ten pokazuje jak bardzo ryzykowne jest wszelkie teoretyzowanie co do skuteczności takiego czy innego modelu władzy w Polsce w zakresie prowadzonej w jego ramach polityki zagranicznej. Rządzona przez Sejm Wielki Rzeczpospolita zapewne broniłaby się bardziej upor­czywie i być może by ocalała.

Dyktatorska w swej istocie władza naczelnika Kościuszki stała się modelem dla kolejnych powstań polskich. W 1794 r. w zasadzie się sprawdziła. Trudno stawiać tezę, że przyjęcie innego modelu władz naczelnych Insurekcji dałoby lepsze rezultaty, poprawiając położenie Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej. Powstańcze modele władzy można zresztą rozpatrywać zasadniczo jako modele wojennego przywództwa kraju. Ich znaczenie dla skuteczności polskiej polityki zagranicznej, której głównym zadaniem w momentach powstań było przyciągnięcie sojuszników i zapobieżenie współdziałaniu zaborców, było drugorzędne. Tu rozstrzygały sukcesy orężne na polu bitwy oraz charakter powstania. Z tego punktu widzenia, nie fakt dyktatury gen. Józefa Chłopickiego czy później gen. Michała Radziwiłła, względnie powołanie Rządu Narodowego z Adamem Jerzym Czartoryskim na czele, wpływał na szanse uzyskania poparcia czy choćby życzliwej neutralności Austrii w 1830-1831 r.[14], albo współdziałania ze strony Francji lub Wielkiej Brytanii[15], czy też na postawę wdzięcznej Polakom Belgii[16] lub wrogich im Prus[17]. Wówczas to nie system władzy rozstrzygał, lecz sposób prowadzenia wojny – ofensywa wiosenna ze swą kulminacją w postaci zwycięstw pod Dębami Wielkimi i Iganiami poszerzała możliwości interwencji zagranicznej na korzyść Warszawy, podobnie jak skala napięcia francusko-pruskiego generowanego naciskiem francuskiej opinii publicznej w sprawie polskiej i apetytami Paryża na prowincje nadreńskie Prus. Klęska pod Ostrołęką szanse te redukowała. Model władzy powstańczej nie miał tu nic do rzeczy, może z wyjątkiem hipotetycznego scenariusza – można by go nazwać jakobińskim – w ramach którego przeprowadzono by skutecznie zamach koronacyjny na Mikołaja I w 1828 r. i wymordowano zgromadzoną w Warszawie rodzinę carską. Wówczas zapewne trudno byłoby liczyć na sympatie jakiegokolwiek dworu i rządu europejskiego z brytyjskim włącznie. Byłoby natomiast jasne dla wszystkich, iż wojnę z Rosją trzeba w tej sytuacji od początku prowadzić radykalnie, gdyż na żadną ugodę i łaskę nie ma co liczyć. Doprowadziłoby to zapewne do polaryzacji poglądów elit polskich i ich podziału na kolaborantów-zdrajców i rewolucyjną partię wojenną, niewahającą się przed użyciem najdrastyczniejszych środków dla wydobycia z kraju siły wojskowej do bezpardonowej walki z Moskwą.

Model władzy w tajemnym państwie polskim z lat 1862--1864, jakkolwiek niezwykle interesujący, trudno rozpatrywać jako czynnik sukcesów lub porażek polskiej polityki zagranicznej. O jej istocie rozstrzygał bowiem brak sił materialnych, a nie jakość kadr dyplomatycznych i ośrodków decyzyjnych[18].

Podobna uwaga dotyczy także „dyplomacji” obozu politycznego Hotelu Lambert, która pod wodzą księcia Adama Jerzego Czartoryskiego przez długie dziesięciolecia nie pozwalała mocarstwom europejskim zapomnieć o sprawie polskiej i była skuteczną namiastką polityki zagranicznej nieistniejącego państwa. Rozległe kontakty towarzysko--polityczne tego środowiska i osiągnięty przez nie wysoki poziom wiedzy eksperckiej, czynią z tego modelu prowadzenia polityki zagranicznej ciekawy przedmiot badań[19], trudno jednak uznać, że jej jakość miała jakikolwiek związek z modelem władzy w Polsce, gdyż tę sprawowali wówczas zaborcy.

Kolejną epoką, która podlega ocenie w ramach naszych rozważań, jest zatem dopiero II Rzeczpospolita. Dzieje jej systemu politycznego dzielą się zaś na dwa okresy – czasy przed- i pomajowe, których cezurą jest rok 1926.

Odradzająca się Rzeczpospolita rodziła się jako republika parlamentarna, choć u jej zarania funkcjonował silny ośrodek władzy osobistej w postaci Naczelnika Państwa, którym był Józef Piłsudski. Trudno zakwestionować tezę, że rządy te w zakresie polityki zagranicznej były w owym okresie optymalne oraz, że wynikało to raczej z osobowości człowieka, który urząd ten sprawował, niż z modelu władzy, w ramach którego urząd ten powołano.

Akcja strzelecko-legionowa z lat 1912-1917 w swych rezultatach okazała się bardziej operacją z zakresu polityki wewnętrznej niż zagranicznej. Budowała legendę Piłsudskiego i tworzyła oddane mu kadry polityczne i wojskowe, użyte następnie skutecznie do odbudowy państwa polskiego. Wpływała wprawdzie także na sytuację międzynarodową Polski, choćby poprzez tworzenie kontekstu, w którym nastąpił akt 5 listopada, przyjęty niewątpliwie pod wrażeniem bitności żołnierza polskiego, demonstrowanej w szeregach legionowych i motywowany nadzieją na jego bardziej masowe pozyskanie[20]. Na pierwszym z wymienionych wyżej wymiarów – tzn. na wymiarze legendotwórczym, polegała jednak wielkość owego czynu zbrojnego. Otwarcie drzwi do wprowadzenia Polski do gry międzynarodowej na wielką skalę nastąpiło wszak dopiero w chwili sprowokowania przez Piłsudskiego kryzysu przysięgowego, pozornego zaprzeczenia przez niego swemu własnemu dziełu w postaci zbudowanej już siły wojskowej i internowaniu Brygadiera w Magdeburgu. Był to początek wprowadzania Polski do obozu zwycięzców I wojny światowej, w którym od dawna znajdował się już Roman Dmowski i Narodowa Demokracja, niedysponujący jednak żadną liczącą się siłą zbrojną. Jest pewnym paradoksem, że to ci, którzy jak gen. Józef Haller dłużej wytrwali w wierności Państwom Centralnym i zmienili front dopiero po oddającym Chełmszczyznę Ukrainie pokoju brzeskim, stali się symbolem czynu zbrojnego endecji, organizującej polskie siły zbrojne u boku aliantów. Charakterowi Piłsudskiego, a nie systemowi władzy w Polsce należy jednak przypisać, iż wytworzonych przez Narodową Demokrację instrumentów – czy to dyplomatycznych, czy wojskowych – polskiej polityki zagranicznej nie zmarnowano, lecz ku pożytkowi kraju je wykorzystano[21].

Podjęcie „wielkiej gry” o kształt Europy Środkowowschodniej w postaci wyprawy kijowskiej z kwietnia 1920 r. znów możliwe było wyłącznie w warunkach wysokiej skali koncentracji decyzji w ręku Naczelnika Państwa. Tu zatem możemy mówić o rozstrzygającej roli ówczesnego modelu władzy istniejącej w Polsce w zakresie polityki zagranicznej Warszawy. Naczelnik w tym okresie nie był jednak dyktatorem i być nim nie chciał. Polska nie była zaś państwem totalitarnym i jej zasobów nie można było eksploatować na rzecz osiągania celów w polityce zagranicznej bez brania pod uwagę opinii publicznej w kraju. Stąd niemożność kontynuowania wojny z Rosją Sowiecką, aż do osiągnięcia celów politycznych, które legły u podstaw wyprawy kijowskiej – tzn. aż do zbudowania niepodległej i sprzymierzonej (sfederowanej z Polską) Ukrainy. Zwycięstwa militarne w bitwach warszawskiej i niemeńskiej nie przyniosły zatem realizacji programu politycznego, który legł u podłoża stoczonej wówczas wojny. To model władzy, jaki właśnie tworzył się w Rzeczypospolitej, zadecydował o tym, że ostatnie słowo co do politycznych rezultatów zmagań lat 1919-1920 na froncie bolszewickim mieli endecy z Janem Dąbskim i Stanisławem Grabskim na czele. To oni bowiem dominowali w składzie delegacji polskiej w Rydze i oni posiadali najliczniejszą reprezentację w sejmie. Oni także w oparciu o ową większość parlamentarną przeforsowali porzucenie programu federacyjnego i w obawie przed zbytnim wzmocnieniem żywiołu białoruskiego w ramach odradzającej się Rzeczypospolitej, zmuszającego do jej „kantonizacji”, zrezygnowali z Mińszczyzny, „oddając na zmoskalenie rzesze ludu białoruskiego”.

II Rzeczpospolita do 1926 r. była państwem o parlamentarno-gabinetowym modelu władzy. Słabość jej dwóch głównych wrogów, wynikająca z ich świeżych klęsk wojennych i przewaga zwycięskiej ententy w Europie powodowała, iż po rozgromieniu bolszewików przez Wojsko Polskie w 1920 r. porządek wersalski w pierwszych latach swego istnienia nie był poważnie zagrożony. Polska już „powojenna”, a jeszcze „parlamentarna” z lat 1921-1926 nie stawała więc przed dramatycznymi wyzwaniami z zakresu polityki zagranicznej, a podstawowe rozstrzygnięcia na tym polu zapadły do 1921 r. Ich uzupełnieniem było uznanie granic wschodnich RP przez Radę Ambasadorów w 1923 r.[22], ale była to raczej konstatacja niezmienności rezultatu zmagań odbytych wcześniej i jego formalne zatwierdzenie, niż przełom w sytuacji międzynarodowej Polski, trudno zatem rozpatrywać ten fakt jako sukces strategiczny i oceniać przez jego pryzmat skuteczność istniejącego wówczas w Polsce modelu władzy politycznej.

Lata 1922 i 1925 przyniosły pogorszenie pozycji międzynarodowej Polski, będące wynikiem układów w Rapallo[23] i w Locarno[24] oraz początku polsko-niemieckiej wojny celnej. Trudno jednak stawiać tezę, że inny system władzy w Warszawie mógłby skuteczniej zapobiegać takiemu biegowi wydarzeń. Co najwyżej twardość polskiej reakcji na każdy z tych faktów mogłaby być większa, gdyby miały one miejsce po 1926 r.

Zamach majowy i autorytarne rządy Piłsudskiego niewątpliwie zmieniły model ustrojowy państwa polskiego. W polityce zagranicznej przejawiało się to przyjęciem kilku podstawowych zasad, których przestrzeganie było kanonem postępowania sanacji także po śmierci Marszałka. Można je sprowadzić do pięciu zasadniczych punktów:

1. Zasada sakralizacji terytorium i granic Rzeczypospolitej – tzn. uznania, że integralność terytorialna państwa nie podlega dyskusji i próba jej zakwestionowania musi prowadzić do wojny. Stanowisko to Warszawa otwarcie wielokrotnie demonstrowała w kontaktach tak z sojusznikami, jak i z potencjalnymi wrogami. Jak oświadczył minister Beck, rząd polski „na temat żadnych granic Polski, żadnych rozmów, w żadnym trybie z nikim prowadzić nie będzie. Jedyny sposób rozprawiania na temat granic Rzeczypospolitej to ogień ze wszystkich dział”[25].

2. Zasada podmiotowości Polski (czy jak wówczas mówiono, jej mocarstwowości), wykluczająca przyjęcie przez Rzeczpospolitą statusu państwa-klienta (niczym Czechosłowacja), który ewidentnie groził II RP przed 1926 r. w stosunku do Francji. Osobiste rządy Marszałka były niewątpliwie istotnym czynnikiem przekreślającym podobny scenariusz raz na zawsze.

3. Zasada „równej odległości”, polegająca na odrzuceniu koncepcji wiązania się z jednym z wielkich sąsiadów przeciw drugiemu (tzn. z ZSRR przeciw Niemcom, czy też z Niemcami przeciw ZSRR). Wynikała ona ze słusznej konstatacji, iż przyjęcie którejkolwiek z opcji sprowadzałoby ostatecznie Polskę do roli satelity czy to Niemiec, czy też Związku Sowieckiego i prowadziło do rozegrania przez oba wrogie Rzeczypospolitej mocarstwa wojny, która siłą rzeczy musiałaby toczyć się na jej terytorium i w najlepszym razie prowadziłaby do jej zwasalizowania przez zwycięzcę.

4. Zasada uznawania wyższości układów dwustronnych nad wielostronnymi. Polska realistycznie oceniała skuteczność tych ostatnich i poprzestała na uczestnictwie w Lidze Narodów oraz w Pakcie Brianda-Kellogga[26].

5. Zasada konsolidacji obszaru Międzymorza. Jej pierwotnym przejawem była polityka federalistyczna Józefa Piłsudskiego, której apogeum przypadało na lata 1919-1920, a punktem kulminacyjnym stała się wyprawa kijowska. Myśl o zorganizowaniu obszaru między Rosją a Niemcami pod polskim przewodem tliła się jednak w obozie piłsudczykowskim aż do końca istnienia II Rzeczypospolitej, czy to w postaci polityki „prometejskiej”, czy sojuszu z Rumunią, czy też dążenia do występowania w stosunku do Związku Sowieckiego w bloku „państw limitrofów” – czyli graniczących z nim w Europie. Napięte stosunki z Litwą, chłodne z Czechosłowacją i wrogość rumuńsko-węgierska wykluczały osiągnięcie strategicznego sukcesu w tym wymiarze polskiej polityki zagranicznej. Nie brak było też i własnych błędów. Najpoważniejszym odstępstwem od zasady poszanowania interesów Międzymorza był udział w rozbiorze Czechosłowacji i kłócące się z tą zasadą, a jednocześnie paradoksalnie będące ostatnim przejawem – iluzorycznej wprawdzie – próby zbudowania bloku pod egidą Polski, wspieranie idei wspólnej granicy polsko-węgierskiej i niepodległościowych dążeń słowackich.

Wymienione powyżej zasady polskiej polityki zagranicznej lat 1930. nie były jednak rezultatem takiego czy innego systemu władzy, lecz odzwierciedleniem stanu mentalnego i jakości ówczesnych elit przywódczych Rzeczypospolitej, dla których imponderabilia były rzeczą istotną, a „jedyną rzeczą w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna” był honor[27].

Zawarta w omawianych zasadach wola obrony niepodległości Polski wynikała z pamięci historycznej o niemocy czasów saskich i niechlubnej roli Stanisława Augusta w pogrzebaniu Rzeczypospolitej. Odrzucano więc jakiekolwiek scenariusze negocjowania na temat krojenia terytorium państwa polskiego, ulegania presji obcych stolic czy milczącej zgody na wasalizację kraju. Nastrój ten podzielany był powszechnie przez obywateli, gdyż jak słusznie zauważył minister Beck – każdy dorosły Polak pamiętał, jak wygląda świat bez Polski. Wola obrony niepodległości była więc powszechna i determinowała taką, a nie inną politykę państwa, którego elity nie miały wszak umocowania zewnętrznego – jak w czasach PRL, i nie mogły rządzić otwarcie wbrew woli narodu. Kapitulacja i milcząca zgoda na satelizację Polski była więc niemożliwa, tak ze względów mentalnych, jak i wewnątrzpolitycznych. Znów nie ma to jednak nic wspólnego z takim czy innym systemem władzy w Polsce, poza podkreślonym już faktem, iż była to władza stanowiąca emanację sił krajowych Polski niepodległej.

Jedynym poważniejszym fragmentem dziejów II Rzeczypospolitej, uprawniającym do rozważań nad związkiem struktury procesu decyzyjnego ówczesnej Polski w zakresie prowadzonej przez nią gry międzynarodowej, z jakością tej gry, jest przypadek kryzysu czechosłowackiego z 1938 r. Wykrystalizowanie się po śmierci Marszałka trzech centrów decyzyjnych obozu sanacyjnego: Pałacu – tzn. prezydenta Mościckiego, Wierzbowej – tzn. MSZ z ministrem Józefem Beckiem na czele i Naczelnego Inspektora Sił Zbrojnych – tzn. marszałka Edwarda Rydza Śmigłego, utrudniało śmiały manewr. Brakło człowieka, który jak Piłsudski, byłby w stanie nie tylko intelektualnie i moralnie (w rozumieniu sił duchowych niezbędnych do przyjęcia odpowiedzialności za decyzje tej skali), ale przede wszystkim politycznie, dokonać gwałtownego zwrotu w polityce państwa i narzucić swą wolę pozostałym ośrodkom decyzyjnym. Tylko Marszałek – naturalnie, gdyby żył i gdyby miał taką wolę – mógłby nakazać Beckowi, Mościckiemu i wojsku woltę polityczną, polegającą na poniechaniu dotychczasowej niechęci wobec południowego sąsiada i zjednoczeniu się z nim w obronie przed groźbą niemieckiego najazdu. Tylko on zostałby usłuchany. Oczywiście wchodzimy tu w zakres historii alternatywnej. To, czy tak by postąpił i na ile zmieniłoby to dalszy bieg wydarzeń, musi pozostać pytaniem bez odpowiedzi. Celem naszych rozważań nie jest jednak udzielenie odpowiedzi na pytanie o to, jak Polska powinna była zachować się w roku 1938, lecz o to, jak jej ówczesny system polityczny wpływał na skuteczność prowadzonej przez nią polityki zagranicznej. W tym aspekcie zaś zasadnym jest wniosek, iż śmierć Piłsudskiego, likwidując ośrodek decyzyjny dominujący nad pozostałymi, zmniejszyła prawdopodobieństwo wykonywania śmiałych zwrotów w polityce zagranicznej, tak charakterystycznych dla gry prowadzonej przez Komendanta w okresie I wojny światowej. Warto przy tym zaznaczyć, iż była to zmiana nieformalna, zanik zależności mentalnej determinującej relacje między Marszałkiem a jego podwładnymi-współpracownikami. Prawne zasady ustrojowe państwa zostały wprawdzie zmienione formalnie w ostatnich dniach życia Piłsudskiego, poprzez wprowadzenie konstytucji kwietniowej, ale to nie ten fakt rozstrzygał o jakości polskiej polityki zagranicznej. Konstytucja z 1935 r. miała natomiast znaczenie później w symbolicznym wymiarze zachowania prawnej ciągłości władz Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie, gdyż to na jej podstawie prezydent mógł w zaistniałych po wrześniu 1939 r. warunkach legalnie mianować swego następcę.

Dziejów PRL i jej polityki zagranicznej nie warto rozpatrywać w kontekście wpływu modelu władzy państwowej na polską politykę zagraniczną, gdyż ta w swym strategicznym wymiarze określana była w Moskwie, a nie w Warszawie. Nieliczne wyjątki od tej reguły nie zmieniają owej ogólnej oceny[28].

Osobnym obszarem rozważań pozostaje polska polityka zagraniczna po 1989 r. Okres ostatnich 20 lat jest przy tym o tyle ciekawy z punktu widzenia naszych rozważań, iż nie jest jednolity. Mieliśmy do czynienia z systemem rządów przejściowych, funkcjonujących na bazie sejmu kontraktowego, z dominującą wciąż większością wywodzącą się z nomenklatury PRL, a złożoną z mianowanych, a nie z wybieranych „posłów” z PZPR/SdRP, ZSL/PSL i SD. Resortami siłowymi nasyconymi ludźmi dawnego systemu zarządzali wciąż gen. Czesław Kiszczak i gen. Florian Siwicki, na urząd prezydenta sejm kontraktowy wybrał zaś Wojciecha Jaruzelskiego. Skala dominacji elit PRL-owskich w wojsku, policji, służbach specjalnych, dyplomacji, mediach i szeroko rozumianym aparacie państwowym była absolutna. Nic zatem dziwnego, iż przynajmniej do jesieni 1990 r. zasadniczym celem polskiej polityki zagranicznej w wykonaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego była „finlandyzacja” kraju[29]. Jej echa trwały zaś i w następnych latach, aż po wycofanie wojsk rosyjskich z Polski we wrześniu 1993 r.

Prezydentura Lecha Wałęsy stanowi osobny rozdział, sięgając w kolejny okres. Do czasu rozpadu ZSRR legendarny przywódca „Solidarności”, występując w roli głowy państwa polskiego, wbrew swym obietnicom wyborczym opartym na hasłach przyspieszenia zmian, w zasadzie kontynuował politykę swych poprzedników. Zagubienie i brak pomysłu na reakcję w chwili puczu Janajewa oraz faktyczne przeciwdziałanie uniezależnieniu się Ukrainy[30] świadczą, iż także Wałęsa do grudnia 1991 r. prowadził politykę „finlandyzacyjną”. Istniały już jednak nowe ośrodki decyzyjne w postaci MSZ nasycanego właśnie (choć nadal niezdominowanego) nowymi ludźmi. To ich dziełem była polityka dwutorowości, wspierająca niepodległościowe aspiracje Ukrainy i będąca próbą osiągnięcia podobnego celu także wobec Białorusi.

Do roku 1995 wykształcił się jednak specyficzny system podziału władzy wykonawczej w Polsce. W interesującym nas zakresie jego istotą było istnienie tzw. resortów prezydenckich, obejmujących MSZ, MON i MSW. Dwa pierwsze z nich mają zaś, jak wiadomo, bezpośredni związek z polityką zagraniczną państwa. W pierwszej połowie lat 1990. stała się więc ona polem rywalizacji między ośrodkami prezydenckim i rządowym, czego czołowym przykładem był spór Wałęsy z rządem Olszewskiego o artykuł 7 Traktatu z Rosją, wygrany ostatecznie w dramatycznych okolicznościach przez premiera.

Przyjęcie nowej konstytucji w 1997 r. i likwidacja pojęcia „resortów prezydenckich” w połączeniu z elekcją Aleksandra Kwaśniewskiego w 1995 r. i jego dziesięcioletnią prezydenturą, która poza okresem rządów AWS-UW (1997-2001), była równoległa z rządami koalicji zdominowanych przez nomenklaturę PRL-owską, czy to z dawnej PZPR, czy też z ZSL przemianowanego w międzyczasie na PSL, zlikwidowało dualizm ośrodków decyzyjnych polskiej polityki zagranicznej. Strategiczne kierunki tejże polityki były zresztą w okresie 1993-2004 przedmiotem ponadpartyjnej zgody, gdyż żadna poważna siła polityczna w Polsce nie kwestionowała programu wejścia Rzeczypospolitej do NATO, a z wyjątkiem stosunkowo słabej partii, jaką była LPR, nie sprzeciwiała się też członkostwu naszego kraju w Unii Europejskiej. Różnice w zakresie stosunku do UE (poza wspomnianym wyjątkiem) dotyczyły sposobów negocjowania akcesji i warunków, jakie należało postawić w zakresie zabezpieczenia polskich interesów narodowych, a nie samego pomysłu przystąpienia do Wspólnot. SLD mógł także liczyć na wsparcie większej części opozycji (wyjąwszy LPR i Samoobronę) dla programu zacieśniania związków sojuszniczych z USA, czego przejawem był brak skutecznego sprzeciwu wobec poparcia wojskowego, jakiego udzieliła Warszawa amerykańskiej interwencji w Iraku.

W efekcie Polska w okresie minionych 20 lat w zakresie polityki zagranicznej osiągnęła trzy z czterech swych celów strategicznych. Pozbyła się dominacji rosyjskiej, weszła do NATO i stała się państwem członkowskim Unii Europejskiej. Cel czwarty – uzachodnienie pola bezpieczeństwa Rzeczypospolitej – osiągnięty został jedynie częściowo. Państwa bałtyckie, Słowacja, Rumunia, a nawet odleglejsza Bułgaria weszły do NATO i UE; przeciągnięcie na Zachód wschodnich sąsiadów Rzeczypospolitej – Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, a w dalszej kolejności także państw kaukaskich, w tym szczególnie Gruzji, pozostaje zaś, jak dotąd, nadal zadaniem do wykonania.

Okres władzy koalicji zdominowanej przez PiS charakteryzował się ponownie spójnością ośrodka prezydenckiego i rządowego. Po 2007 r. i utworzeniu rządu PO-PSL nastąpił zaś wyraźny i ostry konflikt między „małym” i „dużym” pałacem, także i w tej dziedzinie. Po raz pierwszy od 1989 r. strategiczne kierunki polskiej polityki zagranicznej stały się przedmiotem ostrej rozgrywki wewnętrznej – zimnej wojny domowej między głównymi partiami polskiej sceny politycznej – PO i PiS. Model władzy wykonawczej istniejący w obecnym polskim systemie państwowym sprawia, iż stroną dominującą jest w tym sporze ośrodek rządowy, mający monopol dysponowania materialnymi środkami prowadzenia rzeczywistej polityki zagranicznej. Prezydent może czynić gesty, składać deklaracje, apelować, protestować, potępiać czy popierać, ale nie ma narzędzi realnego kształtowania polityki zagranicznej państwa. W efekcie polityka ta prowadzona jest w istocie przez rząd.

Skuteczność poczynań rządu PO-PSL na arenie międzynarodowej oceniam bardzo krytycznie[31], ale nie ma to związku z modelem władzy w Polsce, lecz z charakterem partii politycznych, które rząd ten tworzą.

Nie miejsce tu na opis uwiądu polityki zagranicznej RP w ciągu ostatnich dwóch lat. Bez względu na to jednak, czy uznamy ją za pasmo sukcesów, czy też za łańcuch porażek, nie model władzy wykonawczej w Polsce o tym zadecydował, lecz poglądy polityczne sprawujących władzę, a zatem model jej sprawowania, a nie ramy ustrojowe, w jakich się to odbywa.

Ten ostatni wniosek ma zresztą charakter ogólny i może służyć za podsumowanie całości naszych rozważań.

Wnioski

Dokonany przegląd dziejów Polski od jej zarania po dzień dzisiejszy nie potwierdza tezy wyjściowej zawartej w tytule niniejszego tekstu. Tytuł ten sugeruje bowiem istnienie związku pomiędzy modelem władzy istniejącym w danym momencie w systemie ustrojowym państwa polskiego a skutecznością jego polityki zagranicznej. Związku takiego nie udało się jednak udowodnić.

Nie istniał on w okresie monarchii wczesnofeudalnej, mającej zarówno chwile swego triumfu, czy to militarnego, czy dyplomatycznego za Mieszka I i kolejnych Bolesławów (Chrobrego, Szczodrego i Krzywoustego), jak i załamania (Mieszko II, Bolesław Szczodry, okres rozbicia dzielnicowego). Tak jedne, jak i drugie przeżywane zaś były w ramach tego samego modelu władzy, z różną zręcznością i w różnych uwarunkowaniach zewnętrznych i wewnętrznych sprawowanej przez kolejnych władców. Podobnie w okresie monarchii stanowej mieliśmy do czynienia z sukcesami epoki Kazimierza Wielkiego i Władysława Jagiełły, pewnym marazmem za czasów Ludwika Andegaweńskiego, klęską poniesioną przez młodego Władysława Warneńczyka oraz niepowodzeniami i triumfami polityki pruskiej, węgierskiej i czeskiej jego brata Kazimierza. Rodzący się po 1493 r. system demokracji szlacheckiej z centralną rolą sejmu ukształtował się ostatecznie w model ustrojowy ukoronowany wolną elekcją, począwszy od 1573 r. Postępująca od czasów Zygmunta III Wazy oligarchizacja systemu politycznego Rzeczypospolitej osiągnęła swe apogeum w okresie między powstaniem Chmielnickiego a Konfederacją Barską i musi być w tym czasie uznana za przyczynę licznych niepowodzeń polityki zagranicznej (i nie tylko tej) Polski i Litwy. Mimo to, była ona raczej skutkiem, niż przyczyną. To wyniszczenie Rzeczypospolitej przez następujące po sobie od 1648 r. wojny kozacko-moskiewskie, szwedzkie i tureckie, spowodowało złamanie znaczenia politycznego średniej szlachty i zmianę systemu demokracji szlacheckiej w system oligarchii magnackiej, później wtórnie oddziałujący negatywnie na efektywność polityki zagranicznej państwa, a nie odwrotnie. Wspomniane fundamentalne błędy strategiczne popełnione przez Zygmunta III Wazę nie miały zaś związku, ani z tlącym się jeszcze za jego czasów ruchem egzekucyjnym, ani z potężniejącą oligarchią magnacką. Nie wynikały zatem z systemu władzy w Polsce, lecz z jakości politycznej jej elit, a w tym konkretnym przypadku – z cech osobowych monarchy. Istotą dokonanej w XVII w. negatywnej ewolucji modelu władzy w Rzeczypospolitej i w efekcie upadku jej znaczenia na arenie międzynarodowej były zatem nie przemiany prawno-ustrojowe, lecz pogorszenie się jakości elit wywołane ich pauperyzacją i fizycznym unicestwieniem istotnej ich części w trakcie kilkudziesięcioletnich wojen. Odtąd to raczej niepowodzenia w polityce zagranicznej (niemożność stawienia skutecznego oporu zbrojnego obcym interwentom) kształtowały model władzy w Polsce, a nie odwrotnie.

Jakość elit zadecydowała zarówno o ostatnim błysku świetności Rzeczypospolitej, jakim była Konstytucja 3 maja, jak i o formie jej upadku. Model ustrojowy miał tu znów znaczenie drugorzędne, a nawet, jak wykazano – logiczne oddanie władzy wykonawczej w ręce konstytucyjnego organu, jakim była Straż Praw i zalimitowanie się Sejmu, paradoksalnie ułatwiło kapitulację. Decydował format ludzi – jakość elit, a nie doskonałość prawna form ustrojowych władzy wykonawczej lub jej brak.

Podobne wnioski płyną z dziejów II Rzeczypospolitej. Sukcesy i porażki ówczesnej Polski w dziedzinie polityki zagranicznej, wynikały z charakteru elit rządzących – jakości ludzi wypełniających szeregi funkcjonariuszy państwa polskiego i zasiadających w jego gremiach decyzyjnych, a nie z modelu władzy, jaki funkcjonował, czy to w latach 1918-1921, czy w okresie 1921-1926, czy w kolejnej dekadzie sięgającej 1935 r., czy wreszcie w okresie rządów „Piłsudczyków bez Piłsudskiego” w latach 1935-1939.

Opisana reguła dotyczy także ostatniego 20-lecia. Rozmaite modele prawne i polityczne (system resortów prezydenckich, kohabitacja rządów i prezydentów pochodzących z odmiennych obozów politycznych), w oparciu o które działały struktury państwa polskiego, zawiadujące polityką zagraniczną Rzeczypospolitej po 1989 r., miały znaczenie wtórne dla skuteczności tejże polityki. Rozstrzygała zaś, jak zwykle, jakość elit wypełniających owe struktury i przestrzegających lub nie przyjętych reguł.

Nie jest to wniosek zaskakujący. Naiwnością byłoby wszak oczekiwanie, iż recepta na skuteczną politykę zagraniczną może być zawarta w modelu ustrojowym państwa. System sprawowania władzy może oczywiście utrudniać lub ułatwiać jej prowadzenie. Jest on jednak zaledwie formą, w ramach której polityka zagraniczna jest prowadzona, ale nie stanowi jej treści. Tę ostatnią tworzą zaś konkretni ludzie i to oni rozstrzygają w ostatecznym rachunku o efektywności poczynań państwa na arenie międzynarodowej. To zatem od nich (pomijając naturalnie niezwykle ważne wewnętrzne uwarunkowania materialne – potencjał kraju i zewnętrzny kontekst geopolityczny), od ich wiedzy, siły charakteru, moralności, woli działania, odwagi i gotowości do poświęceń, od skali ich oddania interesom Rzeczypospolitej, a nie od modelu władzy, zależy skuteczność polskiej polityki zagranicznej.

 

Tekst z książki Ośrodka Myśli Politycznej Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka, pod red. Jacka Kloczkowskiego, Kraków 2010



[1]    Szerzej patrz: K. Górski, Pierwotny Gdańsk i dzieje jego zagłady, „Rocznik Gdański” 1932, nr 6, s. 51-75 oraz K. Jasiński, Zajęcie Pomorza Gdańskiego przez krzyżaków w latach 1308-1309, „Zapiski Historyczne” 1966, t. 31, z. 3, s. 10-52 i S. Kujot, Czternasty listopada 1308 r. w Pomorzu Gdańskiem, „Roczniki Towarzystwa Naukowego w Toruniu” 1908, nr 15.

[2]    Świadectwa trwałości pamięci o tym zaborze patrz: Lites ac Res gestae inter Polonos Ordinemque Cruciferorum – Spory i sprawy pomiędzy Polakami a Zakonem Krzyżackim, t. I, Poznań 1890; t. II, Poznań 1892; t. III, Warszawa 1935 oraz H. Chłopocka, Tradycja o Pomorzu Gdańskim w zeznaniach świadków na procesach polsko--krzyżackich w XIV i XV wieku, „Roczniki Historyczne” 1959, R. 25, z. 1, s. 65-139.

[3]    Szerzej o znaczeniu Pomorza Gdańskiego dla świadomości elit polskich owej epoki patrz: H. Chłopocka, dz. cyt., s. 65-139. Warto zwrócić uwagę, że czynnik pamięci o bezprawnym zaborze nie działał w wypadku Śląska, który wciąż rządzony był przez lokalnych Piastów (a zatem starą rodzimą dynastię, której nie dało się traktować jako zaborców-uzurpatorów, którymi niewątpliwie byli Krzyżacy na Pomorzu), nie był przedmiotem zbrojnego zaboru, a jego posiadanie nie rozstrzygało o kontroli nad główną wodną arterią komunikacyjno-handlową kraju. Program rewindykacji Śląska nie stał się zatem programem polskiej polityki zagranicznej, mimo pamięci o jego niegdysiejszej przynależności do ziem Królestwa Polskiego.

[4]    Szerzej patrz: R. Grodecki, S. Zachorowski, J. Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. II, (1333-1506), Kraków 1995, s. 396-399.

[5]    Szerzej patrz: B. Miśkiewicz, Najazd Fryderyka Barbarossy na Polskę w 1157 roku, „Zeszyty Naukowe UMK” 1968, z. 8, Historia, s. 33-50.

[6]    Szerzej patrz: P. Jasienica, Polska Jagiellonów, Warszawa 1965, s. 354-355. Por.: Z. Wojciechowski, Zygmunt Stary (1506-1548), Warszawa 1979, s. 362-365 oraz A. Sucheni-Grabowska, Walka o demokrację szlachecką, [w:] Polska w epoce odrodzenia. Państwo, społeczeństwo, kultura, red. A Wyczański, Warszawa 1970, s. 17-20.

[7]    P. Jasienica, dz.cyt., s. 111-120.

[8]    L. Bazylow, Historia Rosji, t. I, Warszawa 1985, s. 138-142 i 171.

[9]    W. Sobieski, Trybun ludu szlacheckiego, Warszawa 1978, s. 90-92.

[10]  Zwycięstwo polskie, choć świetne, nie oznaczało jednak wówczas unicestwienia całej armii brandenburskiej, która wkrótce w bitwie pod Filipowem wzięła na dywizji Gosiewskiego rewanż za ową porażkę. Szerzej patrz: S. Augusiewicz, Prostki 1656, Warszawa 2001.

[11]  Prawosławie południowe znajdowało się już wówczas pod panowaniem tureckim, a zatem to Kijów był jedynym niepodległym ośrodkiem tego wyznania poza Moskwą, mając przewagę nad tą ostatnią z racji tradycji i historii. Tezę o niepodległości tej metropolii religijnej stawiam w oparciu o niedający się kwestionować fakt, iż do 1596 r. nie było w Rzeczypospolitej prób siłowej konwersji prawosławnych na inne wyznanie, a obszary ukrainne i litewsko-ruskie rządzone były przez rodzime elity, podlegające wprawdzie procesowi polonizacji, wówczas jednak jeszcze niezbyt zaawansowanemu i zupełnie dobrowolnemu.

[12]  M. Bobrzyński, Sejmy polskie za Olbrachta i Aleksandra, „Szkice i Studia Historyczne” 1922, t. I, s. 184-257.

[13]  A. Wyczański, Polska Rzeczą pospolitą szlachecką 1454-1764, Warszawa 1965, s. 227-231 oraz J. J. Siemieński, Króla Stefana polityka sejmowa, „Przegląd Historyczny” 1937, t. 34, s. 3-53.

[14]  Szerzej patrz: J. Dutkiewicz, Austria wobec powstania listopadowego, Kraków 1933.

[15]  Szerzej patrz: tegoż, Anglia a sprawa polska w latach 1830-1831, Łódź 1967; tegoż, Francja a Polska w 1831 r., Łódź 1950; tegoż, Francja i Wielka Brytania wobec Powstania Listopadowego, [w:] Powstanie Listopadowe 1830-1831. Dzieje wewnętrzne. Militaria. Europa wobec powstania, red. W. Zajewski, Warszawa 1980, s. 330-349.

[16]  Szerzej patrz: W. Zajewski, Belgia wobec Powstania Listopadowego, [w:] Powstanie Listopadowe…, dz. cyt., s. 350-370.

[17]  Szerzej patrz: H. Kocój, Władze pruskie wobec Powstania Listopadowego, [w:] Powstanie Listopadowe…, dz. cyt., s. 371-396.

[18]  Szerzej o polskiej polityce zagranicznej doby Powstania Styczniowego patrz: H. Wereszycki, J. Zdrada, Polska działalność dyplomatyczna (1860-1900), [w:] Historia dyplomacji polskiej, red. L. Bazylow, t. III, Warszawa 1982, s. 433-627.

[19]  Szerzej patrz: R. Żurawski vel Grajewski, Działalność księcia Adama Jerzego Czartoryskiego w Wielkiej Brytanii (1831-1832), Warszawa 1999, oraz tegoż, Wielka Brytania w dyplomacji księcia Adama Jerzego Czartoryskiego w okresie kryzysu wschodniego (1832-1841), Warszawa 1998. Tam też w bibliografiach bogata literatura przedmiotu.

[20]  Szerzej o legendzie legionowej patrz: Legenda Legionów. Opowieść o Legionach oraz ludziach Józefa Piłsudskiego, red. W. Sienkiewicz, Warszawa 2008. O znaczeniu tej legendy dla pozycji Piłsudskiego w listopadzie 1918 r. patrz: B. Skaradziński, Polskie lata 1919-1920, t. 1, Warszawa 1993, s. 127-130. O akcie 5 listopada: tamże, s. 67 oraz J. Pajewski, Odbudowa państwa polskiego 1914-1918, Warszawa 1980, s. 125-138.

[21]  Szerzej patrz: J. Molenda: Roman Dmowski i Józef Piłsudski – próby osiągania kompromisu w sprawie odbudowy Polski, „Niepodległość i Pamięć” 1998, nr 4, s. 15-28. Szerzej o relacjach piłsudczyków i endeków w czasie walk o niepodległość patrz: tegoż, Piłsudczycy a narodowi demokraci 1908-1918, Warszawa 1980.

[22]  J. Kumaniecki, Uznanie wschodniej granicy Polski przez Radę Ambasadorów, „Kwartalnik Historyczny” 1969, R. 76, z. 1, s. 73-92.

[23]  Szerzej patrz: G. Rosenfeld, Wpływ linii politycznych z Rapallo i Locarno na stosunki niemiecko-polskie, [w:] Niemcy w polityce międzynarodowej 1919-1939. Era Stresemanna, t. I, red. S. Sierpowski, Poznań 1990, s. 69-84.

[24]  Szerzej patrz: W. Balcerak, Locarno a system wersalski, [w:] Niemcy w polityce międzynarodowej…, dz. cyt., s. 85-96 oraz M. Nowak-Kiełbikowa, Polska-Wielka Brytania w dobie zabiegów o zbiorowe bezpieczeństwo w Europie 1923-1937, Warszawa 1989, s. 113-130.

[25]  M. Koźmiński, Polska i Węgry przed II wojną światową. Październik 1938-wrzesień 1939, Wrocław 1970.

[26]  Patrz: Memorandum Departamentu Politycznego Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP dla ministra spraw zagranicznych J. Becka uzasadniające zastrzeżenia rządu polskiego wobec paktu wschodniego, 15 sierpnia 1934 r. Warszawa, [w:] Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich, t. 4, red. N. Gąsiorowska-Grabowska, dok. nr 140, s. 237-239.

[27]  A. K. Kunert, 1939 Polska była pierwsza, Warszawa 2009, s. 62--63. Tekst przemówienia patrz: J. Beck, Przemówienie ministra spraw zagranicznych wygłoszone na plenarnym posiedzeniu Sejmu RP, w odpowiedzi na mowę kanclerza Rzeszy A. Hitlera z dnia 28 kwietnia 1939, http://pl.wikisource.org/wiki/Przem%C3%B3wienie_J%C3%B3zefa_Becka_w_Sejmie_RP_5_maja_1939_r

[28]  Szerzej patrz: P. Żurawski vel Grajewski, Dwie dekady polskiej polityki zagranicznej 1989-2009, [w:] Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?, Kraków 2009, s. 271-274.

[29]  J. Strzelczyk, Ucieczka ze Wschodu. Rosja w polskiej polityce 1989-1993, Warszawa 2002, s. 110-112. Patrz też: A. Dudek, Finlandyzacja po polsku, „Plus Minus”, nr 32 (863), „Rzeczpospolita”, 14-16 sierpnia 2009, s. P4-5.

[30]  O zachowaniu Wałęsy i ówczesnych elit polskich w dniach puczu Janajewa patrz: J. Strzelczyk, dz. cyt., s. 227-253. O przeciwdziałaniu Wałęsy niepodległości Ukrainy patrz: tamże, s. 280-282.

[31]  Szerzej patrz: P. Żurawski vel Grajewski, Dwie dekady…, dz. cyt., s. 298-304.



Przemysław Żurawski vel Grajewski - Ur. 1963, dr hab., profesor nadzwyczajny UŁ w Katedrze Teorii Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego; pracownik Biura Ministra Obrony Narodowej ds. Polityki Obronnej (1992), Biura Pełnomocnika Rządu ds. Integracji Europejskiej i Pomocy Zagranicznej (1995-1996) i Instytutu Europejskiego w Łodzi (1996-2001); wykładowca Collegium Civitas (2002-2004); ekspert frakcji EPL-ED w Parlamencie Europejskim odpowiedzialny za monitorowanie polityki wschodniej UE (2005-2006); analityk Centrum Europejskiego Natolin (2006-2012); wykładowca (visiting professor) białoruskiego Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego na emigracji w Wilnie (2006-2009); od 2008 r. wykładowca-współpracownik KSAP; od 2012 r. stały współpracownik „Gazety Polskiej Codziennie” – komentator w zakresie spraw międzynarodowych, militarnych i historii; od 2015 r. koordynator Sekcji Bezpieczeństwo, obronność Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP oraz członek gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych RP; podpor. rez. WP. Autor m.in. "Polska polityka wschodnia 1989-2015. Wymiar narodowy i unijny" (2016), "Duch pyszny poprzedza upadek. Rozważania o naturze procesu rozpadu unii" (2012), "Geopolityka-siła-wola. Rzeczypospolitej zmagania z losem" (OMP, 2010), "Polityka Unii Europejskiej wobec Rosji a interesy Polski 1991-2004" (OMP, 2008), współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Przeklęte miejsce Europy? Dylematy polskiej geopolityki" (2009), "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?" (2009), "Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka" (2010).

Wyświetl PDF