O narodzie


Ilekroć rozkwit intelektualny splatał się z cierpieniem, jakie nieodłącznie towarzyszy burzliwym przemianom w warunkach egzystencji człowieka, umysły wielkiego formatu o zacięciu spekulatywnym bądź obdarzone nieprzeciętną wyobraźnią, zwracały się ku wizji społeczeństwa idealnego, upatrując w niej sposób na zaradzenie złu lub przynajmniej szukając pociechy w utrapieniach, wobec których były praktycznie bezradne. Poezja niezmiennie kreśliła obraz niewinnego a szczęsnego ludu, który, wolny od zepsucia i ograniczeń cywilizacji, gdzieś w odległym zakątku ziemi – na wyspach zachodnich mórz lub w krainie Arkadii – w zamierzchłej przeszłości zmienił w rzeczywistość legendę o Złotym Wieku. Zajęcie poetów na ogół sprowadza się z grubsza do jednego i tego samego, a ich idealne światy nie różnią się zbytnio od siebie, ale kiedy filozofowie próbują napominać czy naprawiać ludzkość, wymyślając swe utopijne państwa, czynią to z pobudek bliżej sprecyzowanych i bezpośrednio związanych z aktualną sytuacją, kreowane zaś przez nich wizje społeczeństwa służyć mają nie tylko za wzór, ale także jako satyra. Platon, Plotyn, More czy Campanella tkali swe koncepcje z materii, której brak w strukturze realnie istniejących społeczeństw rzucał się im w oczy, inspirując myśl. Państwo, Utopia, Miasto Słońca – oto wyrazy buntu przeciw panującym ówcześnie warunkom społecznym, od których świadomi ich wadliwości autorzy szukali ucieczki, nie unikając przy tym błędu popadnięcia w drugą skrajność. Przeszli oni wprawdzie do historii literatury, ale w polityce ich głos odbił się jedynie słabym echem, nie odcisnąwszy na niej znaczącego piętna, na to bowiem, by jakaś idea polityczna nabrała siły zdolnej poruszyć masy, potrzeba czegoś więcej aniżeli samego niezadowolenia i czysto teoretycznej pomysłowości. Ułożony przez filozofa plan może w praktyce zyskać poklask jedynie fanatyków, lecz nigdy nie porwie narodów; i choć ucisk może prowokować gwałtowne i częste wybuchy, niby konwulsje człowieka w agonii, nie wyłoni się zeń jasny cel ani plan odnowy, dopóki bolesna świadomość panującego zła nie zostanie dopełniona nową wizją szczęśliwości.

Pełną ilustrację powyższej tezy znajdujemy w historii religii. Różnica pomiędzy późnośredniowiecznymi sektami a protestantyzmem jest tak zasadnicza, że zaciera analogie pomiędzy Reformacją a tymi ruchami, uchodzącymi za jej zwiastuny, ukazując równocześnie nieporównanie silniejszą żywotność protestantyzmu. Gdy Wycliffe czy Hus przeciwstawiali się pewnym szczegółom nauki katolickiej, Luter wręcz odrzucił autorytet Kościoła, podnosząc sumienie każdego człowieka do rangi niezależnej instancji moralnej, co z konieczności musiało dać asumpt do nieustannego buntu. Podobna różnica zachodzi między powstaniem niderlandzkim, rewolucją angielską, amerykańską wojną o niepodległość czy powstaniem brabanckim a rewolucją francuską. Przed rokiem 1789 podłożem powstań było takie czy inne konkretne zło, a na ich uzasadnienie przytaczano wyraźnie sformułowane pretensje, odwołując się do powszechnie przyjętych zasad. Na poparcie sprawy, o którą toczyła się batalia, wysuwano niekiedy nowe teorie, były one jednak przypadkowe, a jedynym liczącym się argumentem przeciw tyranii pozostawała wierność dawnym prawom. Zmiana takiego stanu rzeczy nadeszła wraz z rewolucją francuską; od tej pory pragnienia i dążenia wyrosłe ze świadomości wad i doświadczeń niesprawiedliwości warunków społecznych stały się ciągłym i dynamicznym motorem przemian w całym cywilizowanym świecie. Przejawiają się one w sposób spontaniczny i agresywny; obywają się bez wieszczego głosu proroków, bez gotowych nieść im pomoc szermierzy, lecz ich instynktowny a nieodparty zew pociąga za sobą masy. Zmiany tej dokonała rewolucja francuska, po części dzięki lansowanym doktrynom, pośrednio zaś poprzez wpływ biegu wydarzeń. Za jej to sprawą w oczach ludzi ich własne pragnienia i potrzeby urosły do rangi najwyższego, absolutnego kryterium słuszności. Częste i nagłe zmiany u steru władzy, w wirze których każda z kolejno rządzących partii odwoływała się do przychylności mas, względami ludu mierząc swój efemeryczny triumf, pchnęły społeczeństwo na drogę samowoli i braku poszanowania dla jakiejkolwiek władzy. Upadek jednego rządu po drugim wraz z częstymi zmianami podziału terytorialnego podważyły wiarygodność i poderwały powagę wszelkich ustaleń. Odtąd już tradycja i przeszłość nie stały na straży praworządności, a układy, jakie wyłaniały się w wyniku rewolucji, jako owoc zwycięstw wojennych czy efekt pokojowych traktatów, w równej mierze lekceważyły uświęcone tradycją prawa. Obowiązku od dobra oddzielać nie wolno, a naród nie podporządkuje się przepisom, które nie stanowią dlań ochrony.

W świecie, w którym zapanował opisany wyżej stan rzeczy, teoria i działanie układają się w ściśle ze sobą spleciony, łańcuchowy ciąg: niedociągnięcia ustrojów społecznych łatwo stają się zalążkiem systemów im przeciwstawnych. W sferze podlegającej wolnej woli naturalny postęp dokonuje się na drodze ścierania się przeciwieństw. Miotani siłą reakcji, ludzie z jednej skrajności wpadają w drugą. Pogoń za odległym, wymarzonym przedmiotem pragnień, który swym blaskiem olśniewa wyobraźnię, a prostotą zniewala umysł, przydaje im siły, jakiej nie wyzwoliłby cel racjonalny i możliwy do osiągnięcia, okrojony wskutek znoszenia się wielu przeciwstawnych interesów, cel, który mieściłby w sobie to, co rozsądne, wykonalne i słuszne zarazem. Brak umiaru czy przesada w jedną stronę równoważy nadmierne wychylenie w drugim kierunku, w przypadku zaś mas błąd przybliża prawdę, gdyż stanowi przeciwwagę błędu odwrotnego. Nielicznym wybitnym jednostkom nie udałoby się przeprowadzić szeroko zakrojonych zmian ustrojowych o własnych siłach; ludowi natomiast nie dostaje mądrości, by w poczynaniach swych podążał on za czystym głosem prawdy. Tam, gdzie krzywdy i bolączki biorą początek z różnych źródeł, żadna konkretna poprawka nie zadowoli wszystkich naraz, nie zlikwiduje wszystkich ognisk zła. Jedynie pokusa abstrakcyjnej idei czy nęcąca wizja idealnego państwa zdolna jest zespolić we wspólnym działaniu szerokie rzesze społeczeństwa, jednocząc je w poszukiwaniu uniwersalnego środka na wyrugowanie wielu różnych odmian zła, panaceum dającego się z równym powodzeniem stosować w każdym przypadku. Stąd zatem fałszywe zasady, którymi szermuje ludzkość na użytek tak szlachetnych, jak i nagannych dążeń, wbudowane są w życie społeczne każdego narodu jako jego stały i nieusuwalny składnik.

Tego rodzaju teorie są dobre o tyle, o ile wyrastają na gruncie ściśle określonych i namacalnie stwierdzonych wad społecznych i o ile podejmują próbę ich usunięcia. Pozostając w opozycji wobec status quo, służą – poprzez ostrzeżenie lub groźbę – ku poprawie istniejącego stanu rzeczy, a również jako światełko kontrolne, które nie pozwala zapominać o obecności zła. Nie mogą one natomiast służyć za fundament przebudowy społeczeństwa, podobnie jak lekarstwo nie może służyć za pożywienie; mogą wszelako wywierać na nią dobroczynny wpływ, wytyczając kierunek reform, choć nie sposób na ich podstawie wnioskować o skali potrzebnych przemian. Sprzeciwiają się one porządkowi powstałemu na gruncie egoistycznych i brutalnych nadużyć władzy ze strony warstwy rządzącej, buntują się przeciw sztucznemu hamowaniu naturalnego rozwoju świata, odzieranego z ideałów i wyzutego z celów natury moralnej. Skrajności, jakie napotykamy w sferze praktycznej, różnią się od prowokowanych przez siebie skrajności teoretycznych tym, że pierwsze są tak arbitralne, jak i dotkliwe, podczas gdy drugie, mimo iż równie rewolucyjne, spełniają też rolę pozytywną. W pierwszym przypadku zło jest kwestią wolnego wyboru, w drugim – nieuniknionej konieczności. Tak w ogólnym zarysie przedstawia się charakter walki między aktualnym porządkiem rzeczy a wywrotowymi teoriami, które poddają w wątpliwość jego zasadność. Istnieją trzy główne teorie tego rodzaju, kwestionujące obecny podział władzy, własności i terytorium Europy. Występując pod sztandarami równości, komunizmu i prawa narodów do samostanowienia, godzą one odpowiednio w arystokrację, klasę średnią i władzę państwową. Choć wyrosłe na wspólnym podłożu, wrogie pokrewnym rodzajom zła i blisko ze sobą powiązane, nie pojawiły się równocześnie. Z pierwszą wystąpił Rousseau, drugą ogłosił Baboeuf, trzecią zaś wysunął Mazzini; i właśnie ta ostatnia, najmłodsza, jest najbardziej w obecnym czasie pociągająca, a także posiada najbardziej obiecujące zadatki na zyskanie znaczącej wagi w przyszłości.

W dawnej Europie o prawa narodów nie troszczyli się ani rządzący, ani obywatele: pierwsi ich nie uznawali, podczas gdy drudzy nie potrafili o to uznanie zabiegać. Granice wytyczano zgodnie z interesami monarszych rodów, nie bacząc na względy narodowościowe; władza na ogół pozostawała całkowicie obojętna wobec woli ludu. Tam, gdzie żadne obywatelskie swobody nie dochodziły do głosu, zrozumiałe było też odrzucanie roszczeń niepodległościowych, a księżniczka, używając słów Fenelona, wnosiła księstwo w ślubnym wianie. Podobnie i wiek XVIII lekceważył prawa zbiorowe, gdyż absolutystów obchodziło wyłącznie państwo, a liberałowie skupiali się tylko na jednostce. W popularnych naonczas teoriach zabrakło miejsca i dla Kościoła, i dla arystokracji, i dla narodu; same te grupy natomiast nie ukuły żadnej teorii na własną obronę, jako że nikt ich otwarcie nie atakował. Arystokracja zachowała swe przywileje, Kościół zatrzymał dobra. Co do narodów, to mimo, że interesy dynastyczne dławiły ich naturalne dążności i niszczyły niezawisłość, pomagały im tym samym w zachowaniu i pielęgnowaniu własnej odrębności. Najświętsze uczucia narodowe pozostawały nie naruszone. Pozbawienie władcy dziedzicznego tronu i zajęcie podległej mu ziemi uznano by za cios godzący we wszystkie monarchie poprzez stworzenie niebezpiecznego precedensu, w wyniku którego władza królewska utraciłaby w oczach poddanych swój nienaruszalny charakter. Podczas wojen nie odwoływano się do patriotycznych uczuć, jako że gra nie toczyła się o sprawy narodowe. Uprzejmości, jakie świadczyli sobie wzajemnie władcy, równały się ich pogardzie dla warstw niższych. Dowódcy nieprzyjacielskich wojsk wymieniali pozdrowienia. Nie wyczuwało się ani zawziętości, ani zbytniego ożywienia. Bitwy staczano z pompą i namaszczeniem godnym defilady. Sztuka wojenna przeistoczyła się w powolną i wystudiowaną grę. Monarchie łączyła ze sobą nie tylko naturalna wspólnota interesów, ale i powiązania rodzinne. Niekiedy umowa małżeńska dawała początek przeciągającej się w nieskończoność wojnie, a z drugiej strony rodzinne koneksje często stawiały tamę ambicjom. Po ustaniu wojen religijnych, co miało miejsce w roku 1648, toczono jedynie wojny bądź o ziemie dziedziczne, bądź o podległe terytoria lub też przeciw krajom, nad którymi – z racji panującego w nich systemu rządów – nie rozciągał się ochronny parasol niepisanego kodeksu państw dynastycznych, przez co nie tylko pozbawiały się one gwarancji bezpieczeństwa, ale nadto drażniły inne kraje. Mowa tu o Anglii oraz Holandii, do czasu, gdy w tej ostatniej zniesiono ustrój republikański, a w Anglii klęska stronników króla Jakuba zakończyła walkę o tron. Pozostawał jednak jeszcze jeden kraj, który wyłamywał się z ogólnoeuropejskiego porządku, jeden władca, który nie należał do wzajemnie skoligaconego grona królów.

Wyjątkiem tym była Polska – kraj, który nie posiadał owej rękojmi stabilności politycznej, jaką inne państwa cieszyły się dzięki dynastycznym koneksjom i powszechnie obowiązującej teorii prawowitości władzy, w myśl której do korony dochodziło się drogą małżeństwa lub dziedziczenia. Monarcha, w którego żyłach nie płynęła królewska krew, i władza nadawana przez naród uchodziły za anomalię, za grzech przeciw dynastycznemu absolutyzmowi, który był prawem tamtej epoki. Charakter rodzimych instytucji przesądził o wykluczeniu Polski z ogólnoeuropejskiej struktury międzypaństwowej. Wzbudzała tym samym niezaspokojoną chciwość. Monarsze rody nie mogły liczyć na stałe wzmocnienie swej pozycji poprzez wstąpienie w związki małżeńskie z którymś z jej władców, nie istniała też nadzieja na objęcie jej w posiadanie drogą spadku lub dziedziczenia. Habsburgowie toczyli z francuskimi Burbonami spór o panowanie w Hiszpanii oraz w Indiach, o Włochy potykali się z Burbonami hiszpańskimi, o cesarstwo rywalizowali z domem Wittelsbachów, a o Śląsk z domem Hohenzollernów. Wojny pomiędzy rodami panującymi toczyły się o bez mała połowę obszaru Włoch czy Niemiec. Ale żaden spośród nich nie miał widoków na powetowanie strat lub podbudowanie swej potęgi dzięki zyskaniu wpływów w kraju, do którego droga nie wiodła ani przez małżeństwo, ani przez dziedziczenie. Tam, gdzie nie istniała możliwość trwałej spuścizny, uciekając się do intryg, zabiegały one zrazu o zwycięstwo w każdej kolejnej wolnej elekcji, aż wreszcie, zarzuciwszy forsowanie własnych kandydatów, kraje ościenne znalazły sposób na ostateczne unicestwienie państwa polskiego. Aż dotąd żaden naród nie został pozbawiony bytu politycznego przez mocarstwa chrześcijańskie, a przy całym lekceważeniu uczuć i interesów narodowych starano się jednak maskować niesprawiedliwość fałszywą przykrywką jakichś prawnych chwytów. Ale rozbiór Polski był aktem bezwstydnej przemocy popełnionym nie tylko wbrew powszechnym odczuciom, ale wbrew prawu powszechnemu. Pierwszy to raz historia nowożytna ujrzała obalenie wielkiego państwa i podział żyjącego w jego granicach narodu między jego wrogów.

Ten najdalszy krok, do jakiego ośmielił się posunąć dawny absolutyzm, odbił się głośnym echem w całej Europie, ożywiając teorię narodu i przekształcając zepchnięte na daleki plan prawo w otwarte dążenie, a patriotyczne uczucia w żądania natury politycznej. „Żaden mądry ni uczciwy człowiek”, pisał Edmund Burke, „nie może pochwalać tego rozbioru ani nie dostrzegać w nim niepokojących rokowań dla bliższej lub dalszej przyszłości wszystkich krajów”. Od tamtej pory rozdarty naród tęsknił za własną państwowością niby dusza tułająca się w poszukiwaniu ciała, w które przyobleczona mogłaby rozpocząć życie na nowo; po raz pierwszy dało się słyszeć wołanie, iż mapa polityczna Europy kłóci się z poczuciem sprawiedliwości, skoro granice są sztucznie wyznaczane, a cały naród traci niezawisłość. Zanim dążności te nabrały dostatecznej mocy, by skutecznie stawić czoło wrogim potęgom, co stały im na drodze, zanim po ostatnim rozbiorze urosły w siłę na tyle, by przezwyciężyć długotrwałą apatię i pogardę, jakiej Polska doświadczała wskutek panującego wcześniej wewnętrznego chaosu, stary porządek europejski legł w gruzach, a na jego ruinach wyrastał już nowy, inny świat.

Dawna polityka despotyczna, której ofiarą padli Polacy, miała dwóch wrogów. Były to: angielski duch wolności oraz rewolucyjne doktryny, które obaliły monarchię francuską jej własną bronią. Każda z tych dwu zasad w całkowicie od drugiej odmienny sposób sprzeciwiała się teorii, która narodom odmawia prawa do tworzenia niezależnych wspólnot. W obecnych czasach rewolucja nie tylko zyskała w teorii narodowości swego najpotężniejszego sprzymierzeńca, ale ponadto na przestrzeni trzech ostatnich lat teoria ta wyrosła na faktyczną istotę ruchów rewolucyjnych. Przymierze to jednak datuje się dopiero od niedawna. Współczesna teoria narodowości, nie znana pierwszej rewolucji francuskiej, powstała częściowo jako jej prosta konsekwencja, częściowo zaś jako sprzeciw wobec niej. Podobnie jak system, który nie uwzględniał podziałów narodowościowych, miał przeciwników w postaci dwóch odmian liberalizmu: francuskiej i angielskiej, tak też i system, który kładzie nacisk na konieczność ich respektowania, wywodzi się z dwóch odrębnych źródeł, datujących się kolejno z roku 1688 i 1789. Kiedy lud Francji obalił dotychczasową władzę i stał się sam sobie panem, Francja znalazła się na skraju rozpadu, wola ogółu jest bowiem trudno uchwytna i niełatwo daje się nakłonić do zgody. „Prawa”, mówił Vergniaud podczas debaty nad wyrokiem na króla, „pozostają w mocy o tyle tylko, o ile wyrażają domniemaną wolę ludu, który mocen jest przyjąć je bądź odrzucić. W tej samej chwili, w której lud da wyraz swemu życzeniu, prawo – twór narodowej reprezentacji – musi zamilknąć”. Doktryna ta rozprzęgła spójność społeczeństwa francuskiego, grożąc rozbiciem kraju na tyle republik, ile było komun, gdyż autentyczny republikanizm kieruje się zasadą samorządności tak w skali globalnej, jak i lokalnej. W rozległym terytorialnie kraju jest on możliwy tylko pod postacią związku kilku niezależnych wspólnot, ukonstytuowanych w jedną federację, jak to się dzieje w Grecji, Szwajcarii, Niderlandach czy Ameryce. W rozległym państwie republikanizm, który omija zasadę federalizmu, z konieczności prowadzi do hegemonii jednego miasta, tak jak w przypadku Rzymu, Paryża czy – w mniejszym stopniu – Aten, Berna i Amsterdamu. Ujmując rzecz innymi słowy, wielkie państwo o ustroju demokratycznym stoi przed wyborem: musi albo poświęcić autonomię na rzecz jedności, albo zachować ją na drodze federalizmu.

Wraz z upadkiem państwa francuskiego, którego kształt rzeźbiła historia przez minione stulecia, nadszedł kres dawnej Francji. Ancien régime przepadł. Od władz lokalnych ludzie odwracali się z niechęcią i strachem. Zaistniała potrzeba ustanowienia władzy centralnej, opartej na nowej zasadzie jedności. Jako podstawę egzystencji narodu przyjęto stan naturalny, uchodzący za ideał społeczeństwa; tradycję zastąpiono pochodzeniem, a społeczeństwo francuskie potraktowano jako obiekt fizyczny – jako twór nie historyczny, lecz etnologiczny. Zakładano, że wspólnota istnieje bez względu na przedstawicielstwo czy rząd, całkowicie niezależnie od przeszłości, a w każdej chwili może dać wyraz swej woli bądź ją odmienić. Mówiąc słowami Sieyesa, nie była to już Francja, lecz jakiś obcy kraj, do którego przeniesiono naród francuski. Władza centralna liczyła się o tyle, o ile była posłuszna społeczeństwu, a o żadnej rozbieżności między wolą ludu a decyzjami władz nie mogło być nawet mowy. Tę władzę, której poczynaniami sterowała wola ludu, uosabiała republika jedna i niepodzielna. Nazwa ta oznaczała, iż część nie może zabierać głosu ani działać w imieniu całości, że państwo ma nad sobą zwierzchnią, najwyższą władzę, odrębną i niezależną od poszczególnych jego członków. W nazwie tej po raz pierwszy w dziejach zawarto abstrakcyjne pojęcie narodu. W ten oto sposób z idei suwerennej władzy ludu, na którą przeszłość nie miała rzutować w żadnej mierze, zrodziła się idea narodu niezależnego od politycznego biegu historii. Asumpt do jej powstania dało odrzucenie balastu dwojakiego rodzaju zwierzchności: państwowej oraz historycznej. Królestwo Francji było, tak pod względem geograficznym, jak i politycznym, wytworem długiego łańcucha wydarzeń. Te same czynniki ukształtowały tak państwo, jak i obszar kraju. Rewolucja odrzuciła wpływy, które wytyczyły granice Francji, na równi z fundamentami, na których zasadzały się jej rządy. Starannie zacierano każdy ślad i każdą pozostałość historii narodowej, a więc system administracji, podział terytorialny kraju, klasy społeczne, zrzeszenia i związki, aż do systemu miar i wag oraz kalendarza włącznie. Nie krępowały już Francji ograniczenia narzucone przez ogólnie napiętnowane historyczne wpływy; uznawano tylko te, które wyznaczała natura. Definicję narodu zaczerpnięto ze świata materii, a że trzeba było przecież zapobiec jakoś utracie własnego terytorium, w praktyce sprowadzała się ona nie tylko do abstrakcji, ale po prostu do fikcji.

Etnologiczny charakter tego ruchu mieścił w sobie pierwiastek narodowościowy, który tłumaczy dające się powszechnie zauważyć zjawisko częstszego występowania rewolucji w krajach katolickich niż protestanckich. Tak naprawdę do ruchów tego typu częściej dochodzi w krajach należących do kręgu kultury romańskiej aniżeli germańskiej, gdyż pożywką dla nich jest, obok innych czynników, zew narodowy, dochodzi on zaś do głosu tylko w przypadku obecności niepożądanych obcych wtrętów, reliktów i obcego panowania, które należy usunąć. Europa Zachodnia przeżyła dwa podboje, rzymski i germański; dwukrotnie najeźdźcy narzucali jej swe prawa. Za każdym razem powstawała przeciw zwycięzcom. Oba te potężne zrywy, choć różne od siebie, jako że i charakter każdego z podbojów był odmienny, łączy wspólny element imperializmu. Republika rzymska dążyła do przerobienia podbitych narodów na jednolitą, potulną masę; ale wynikły w toku tego procesu wzrost znaczenia władzy prokonsularnej doprowadził do upadku rządów republikańskich, a bunt prowincji przeciw Rzymowi sprzyjał ustanowieniu cesarstwa. Ustrój cezariański dawał krajom podległym nie spotykaną dotąd swobodę, a zaprowadzając w nich równość pod względem statusu obywatelskiego, kładł kres dominacji jednej rasy czy klasy społecznej nad drugą. Monarchię witano z nadzieją, widząc w niej ucieczkę przed butą i chciwością ludu rzymskiego. Umiłowanie równości, niechęć do arystokracji oraz zaszczepiona przez Rzym tolerancja wobec despotyzmu złożyły się – przynajmniej w Galii – na rdzeń charakteru narodowego. Ale narody, których żywotność zdławiła żelazna ręka republiki, nie umiały już ani korzystać z wolności, ani zapełniać nowych kart swojej historii. Obumarł w nich zmysł polityczny, dzięki któremu społeczeństwa organizują się w państwa i który zaprowadza w nich ład moralny, a doktorzy Kościoła na próżno wypatrywali wśród tego politycznego pogorzeliska narodu, z którego pomocą Kościół mógłby przetrwać koniec Rzymu. Nieprzyjaciel, który najechał i zniszczył ten chylący się ku upadkowi świat, tchnął w jego narody nowe życie. Fala barbarzyńskiego najazdu zalała go na krótko, by po niedługim czasie opaść, a kiedy na powrót zarysowały się kontury cywilizacji, okazało się, iż ziemia zdążyła przesiąknąć użyźniającym i ożywczym zaczynem, a zalew barbarzyńców pozostawił po sobie zalążek przyszłych państw i społeczeństwa nowego typu. Zastrzyk świeżej krwi wprowadził na nowo zmysł polityczny, przejawiający się we władzy, jaką młodsza rasa sprawowała nad starszą, jak również w zróżnicowanej pod względem stopnia równości. W miejsce powszechnych, równych dla wszystkich praw, korzystanie z których jest z konieczności sprzężone z władzą i do niej współmierne, wprowadzono prawa zróżnicowane w zależności od szeregu warunków, z których pierwszym i najważniejszym był rozdział własności. Społeczeństwem obywatelskim, które przestało być bezładnym zbiorem cząsteczek, rządziła teraz struktura klasowa, i w ten oto sposób stopniowo krystalizował się ustrój feudalny.

Idea władzy despotycznej i absolutnej równości zakorzeniła się w Galii Romańskiej – na przestrzeni pięciu stuleci dzielących Cezara od Klodwiga – tak głęboko, że jej mieszkańcy nigdy nie pogodzili się z nowym ustrojem. Feudalizm pozostał dla nich obcą naleciałością, arystokracja feudalna zaś obcą rasą, przed którymi lud Francji szukał ochrony tak w prawodawstwie rzymskim, jak i we władzy królewskiej. Rozwój monarchii absolutnej opartej na demokracji to stały wyróżnik historii Francji. Korona, feudalna zrazu i ograniczona immunitetami oraz potęgą wielkich wasali, w miarę wzrostu znaczenia i siły zyskiwała coraz większą popularność. Jednak zwalczanie arystokracji i zniesienie pośrednich ogniw władzy tak bardzo leżało narodowi na sercu, że po upadku monarchii do dzieła tego przykładała się tym gorliwiej. Monarchia, która od XIII w. dokładała starań, by osłabić potęgę feudałów i zawęzić ich wpływy, sama została w końcu zepchnięta ze sceny politycznej przez demokrację, naraziwszy się jej wskutek własnej opieszałości oraz braku zdolności do wyparcia się swych korzeni i skutecznego rozprawienia się z klasą, z której się wywodziła. Wszystkie te czynniki, które składają się na specyficzny charakter Rewolucji Francuskiej, a więc: postulat równości, wrogość wobec arystokracji i feudalizmu, a także związanego z nimi Kościoła, ciągłe nawiązywanie do pogańskich wzorców, zniesienie monarchii, nowy kodeks prawny, zerwanie z tradycją oraz odtrącenie wszystkiego, co było owocem przemieszania i wzajemnego oddziaływania ras, i próba zaprowadzenia w to miejsce idealnego ustroju – wszystkie one współtworzą typowy syndrom sprzeciwu wobec pokłosia frankońskiego najazdu. Nienawiść do arystokracji przeważała nad niechęcią wobec korony. Bardziej od tyranii nienawistne ludowi były przywileje, zgubę zaś sprowadził na króla raczej rodowód jego władzy niż jej nadużycie. Popularność zdobyła we Francji monarchia nie posiadająca arystokratycznych korzeni, choćby najbardziej samowolna; załamała się natomiast próba restytucji tronu o zasięgu władzy ograniczonym przez stan, z którego się wywodził, gdyż odrzucono już jego dawne teutońskie fundamenty, a więc: dziedziczne szlachectwo, primogeniturę i przywileje. Istota idei, które niósł z sobą rok 1789, tkwi nie tyle w ograniczeniu władzy zwierzchniej, ile w zniesieniu pośrednich szczebli władzy, które z barbarzyńskich ziem przybyły do Europy romańskiej. Ruch zaś, co mieni się liberalnym, ma charakter z gruntu narodowy. Gdyby celem, który mu przyświeca, była istotnie wolność, dążyłby doń poprzez wprowadzanie i wspieranie niezależnych, nie powiązanych z państwem autorytetów, a na wzór obrałby raczej Anglię. Ale rzeczywistym jego celem jest równość, i dlatego, podobnie jak Francja doby rewolucji, usiłuje wyeliminować wszelkie przejawy wprowadzonej przez Teutonów stratyfikacji. Taki oto wspólny cel łączy Francję z Włochami i Hiszpanią, przypieczętowując naturalne przymierze narodów romańskich.

Obecny w ruchu rewolucyjnym czynnik narodowy uszedł uwadze jego przywódców. Początkowo ich doktryna zdawała się dokładnym przeciwieństwem idei narodowościowej. Głosili oni, iż pewne ogólne zasady rządzenia są bezwzględnie słuszne i stosują się do wszystkich państw bez wyjątku; w teorii obstawali przy nieskrępowanej wolności jednostki oraz wyższości woli nad wszelkimi zewnętrznymi wymogami czy obowiązkami. W pozornej sprzeczności z teorią narodu pozostaje założenie, iż o charakterze, kształcie oraz polityce państwa przesądzać miałyby pewne czynniki naturalne, co przekreśla wolność, zastępując ją jakąś odmianą determinizmu. Dlatego też patriotyzm, skryty gdzieś w nurcie ruchu rewolucyjnego, nie wyłonił się zeń wprost, lecz najpierw objawił się w formie protestu. Miało to miejsce wówczas, gdy prądy emancypacyjne ustąpiły dążeniu do dominacji, a po okresie republikańskim nadeszła era cesarstwa. Napoleon, zagrażając narodowi w Rosji, oswobadzając naród włoski, a w Niemczech i Hiszpanii rządząc wbrew jego woli, zbudził do życia nową potęgę. Władcy tych krajów utracili trony bądź spadli do roli figurantów. Wprowadzono system administracji, którego pochodzenie, duch oraz mechanizm funkcjonowania były francuskie. Narzucone zmiany wywołały opór ze strony podbitych krajów. Bunt miał charakter powszechny i żywiołowy, gdyż władców bądź nie było wcale, bądź pozostawali bezbronni wobec zaistniałej sytuacji. Jako wymierzony przeciw obcym instytucjom, zawierał on też rys narodowy. W Tyrolu, Hiszpanii, a potem w Prusach nie rząd inspirował ruchy wyzwoleńcze, lecz narody same z własnej woli podjęły walkę o uwolnienie swych ziem spod okupacji obcych wojsk i od idei rewolucyjnej Francji. Obecność narodowego pierwiastka w rewolucji uświadomiono sobie nie u jej zarania, lecz w konsekwencji dokonanych przez nią podbojów. Trzy sfery, które szczególnie ucierpiały wskutek ucisku Cesarstwa – religia, niezawisłość narodowa i wolność polityczna – podały sobie ręce w krótkotrwałym przymierzu, by zainicjować wielki ruch powstańczy, który doprowadził do upadku Napoleona. Pamiętny ów sojusz wskrzesił w Europie ducha politycznego, ceniącego wolność a wrogiego rewolucji, ducha, który dążył do przywrócenia, rozwoju oraz udoskonalenia podupadłych instytucji narodowych. Głosiciele tych idei: Stein, Görres, Humboldt, Müller i de Maistre żywili względem bonapartyzmu wrogość równą ich niechęci wobec absolutyzmu ancien régime; podkreślając potrzebę poszanowania praw narodowych, jednako łamanych przez obie te polityczne formacje, upatrywali nadzieję na ich przywrócenie w zrzuceniu francuskiej dominacji. Idee, które zwyciężyły pod Waterloo, u zwolenników rewolucji nie wzbudziły przychylnego odzewu, przywykli oni bowiem utożsamiać swą doktrynę z interesem Francji. Liberales w Hiszpanii, liberalni wigowie w Anglii, zwolennicy Murata we Włoszech oraz stronnicy Konfederacji Reńskiej, wplatając patriotyzm w swe rewolucyjne upodobania, z żalem patrzyli na kres potęgi Francji, nowe zaś, nieznane dotąd siły, które ujawniły swe istnienie podczas Wojny Wyzwoleńczej, a które nie mniej zagrażały francuskiemu liberalizmowi niż francuskiej hegemonii, napawały ich niepokojem i obawą.

Ale zaledwie dopiero co rozbudzone dążenia do realizacji narodowych i powszechnych praw doszły do głosu, musiały w obliczu Restauracji zamilknąć na nowo. Ówcześni liberałowie opowiadali się za wolnością nie w znaczeniu niezawisłości narodowej, lecz w postaci francuskich instytucji. Wespół z rządami, którymi powodowała polityczna ambicja, utworzyli przeciw narodom wspólny front. Względy narodowe składali na ołtarzu swych ideałów równie łatwo, jak Święte Przymierze poświęcało je na rzecz absolutystycznych interesów. Wprawdzie podczas wiedeńskich obrad de Talleyrand stwierdził, że kwestia polska winna być rozpatrzona przed wszystkimi innymi sprawami, jako że rozbiór Polski stał się jedną z podstawowych i najpoważniejszych przyczyn nękającego Europę zła, interesy dynastyczne wzięły jednak górę. Wszyscy władcy, których przedstawiciele uczestniczyli w kongresie wiedeńskim, odzyskali swe posiadłości, wyjąwszy króla Saksonii, ukaranego w ten sposób za wierność Napoleonowi. Ale kraje pozostające poza kręgiem rodów panujących – a więc Polska, Wenecja i Genua – nie odzyskały utraconej państwowości, a nawet papieżowi z trudem tylko udało się odebrać zagarnięte przez Austrię legacje. Idei narodowościowej, nie docenianej przez dawny ustrój, deptanej tak przez rewolucję, jak i przez cesarstwo, najcięższy cios zadano – wkrótce potem, gdy po raz pierwszy wyraźnie zaznaczyła swą obecność – na kongresie wiedeńskim. Ta zasada, którą wyłonił pierwszy rozbiór, pod którą teoretyczne podwaliny położyła Rewolucja, a którą ekspansjonistyczne zapędy Cesarstwa pchnęły do chwilowego, dramatycznego zrywu, ewoluowała podczas długiego okresu pokutowania błędów Restauracji, by ostatecznie okrzepnąć w wewnętrznie spójną doktrynę; panująca w Europie sytuacja stwarzała dla jej rozwoju korzystny klimat i dostarczała jej argumentów natury moralnej.

Rządy państw Świętego Przymierza z równą gorliwością jęły tłumić tak ducha rewolucyjnego, który zachwiał ich posadami, jak i ducha narodowego, który pomógł im się podźwignąć. Prym wiodła w tym Austria, do czego w naturalny sposób predysponował ją fakt, iż ruchowi narodowemu nie miała nic do zawdzięczenia, a po roku 1809 skutecznie zapobiegła jego odrodzeniu. Każde odstępstwo od końcowych ustaleń z 1815 r., każdą próbę działania na rzecz zmian czy reform piętnowano jako przejaw wywrotowych tendencji. System ten tamował szlachetne porywy tamtej epoki na równi z jej mrocznymi nurtami. Opór zaś, który wywołał w pokoleniu przypadającym na okres od Restauracji do upadku Metternicha, a następnie pod wpływem reakcji zapoczątkowanej przez Schwarzenberga, a zakończonej rządami Bacha i Manteuffela, wyrastał na gruncie różnego typu symbioz dwu przeciwstawnych postaci liberalizmu. Wiara w wyższość roszczeń narodowościowych nad wszelkimi innymi prawami nabrała w toku owych zmagań rangi nadrzędnej zasady, którą w środowiskach rewolucyjnych cieszy się do dziś.

Pierwszy ruch liberalny, a był nim ruch karbonariuszy (węglarzy), który rozwinął się na południu Europy, nie nosił żadnych wyraźnych znamion zrywu narodowego, znalazł jednak poparcie u bonapartystów zarówno w Hiszpanii, jak i we Włoszech. W następnych latach na czoło wysunęły się idee przeciwne, datujące się z roku 1813. Przyświecały one nurtowi rewolucyjnemu, pod wieloma względami wrogiemu zasadom rewolucji, który brał w obronę wolność, religię i sprawy narodowe. Te trzy wartości tworzyły wspólny fundament ruchów powstańczych w Irlandii, Grecji, Belgii i Polsce. Te same uczucia, które, znieważone przez Napoleona, zwróciły się przeciw niemu, kierowały się teraz przeciw rządom doby Restauracji. Najpierw ranił je miecz, potem sponiewierały traktaty. Ideały narodowe przydały rozmachu walce, która, choć nie zawsze sprawiedliwa, we wszystkich przypadkach z wyjątkiem Polski uwieńczona została zwycięstwem. Potem nadszedł czas, gdy wyrodziły się one w postawy czysto nacjonalistyczne, jak wówczas, kiedy w ślad za wyzwoleniem Irlandii dało się słyszeć nawoływanie do zerwania unii brytyjsko-irlandzkiej, pod auspicjami zaś Cerkwi rozwinęły skrzydła panslawizm i panhellenizm. Była to trzecia faza protestu przeciw ustaleniom wiedeńskim; ich słabość tkwiła w tym, iż nie czyniły zadość ani postulatom narodowym, ani ustrojowym, które można by przeciw sobie wygrywać, mając w zanadrzu usprawiedliwienie natury bądź ogólnospołecznej, bądź moralnej. Początkowo, w 1813 r., narody powstały przeciw najeźdźcom, występując w obronie prawowitych władców. Nie godziły się na rządy uzurpatorów. W okresie przypadającym na lata 1825-1831 doszły do przekonania, że nie zniosą złych rządów obcych władców. Mimo iż administracja francuska częstokroć funkcjonowała sprawniej niż rodzima, wobec istnienia bardziej uprawnionych do sprawowania zagarniętej przez Francuzów władzy pretendentów nie mogła się ostać. Z początku zatem walka narodowowyzwoleńcza była walką o przywrócenie prawowitych rządów. W drugiej fazie tego aspektu już nie dostrzegamy. Zbuntowanych Greków, Belgów czy Polaków nie wiedli do boju strąceni z tronu pomazańcy. Przeciw Turkom, Holendrom i Rosjanom powstawano nie z racji innej przynależności narodowej, lecz z powodu złych rządów. Usiłowano zrzucić jarzmo ucisku, a nie wypędzić obcych uzurpatorów. Potem zaś nadszedł czas, kiedy utarło się po prostu mówić, że narody nie będą znosić obcych rządów. Przestała się liczyć zdobyta legalną drogą i roztropnie sprawowana władza. O ile wcześniej prawa narodów odgrywały, podobnie jak religia, pewną rolę wspomagającą jako jeden z elementów złożonego tła przyczynowego ruchów wolnościowych, o tyle teraz roszczenia narodowościowe, które wyrósłszy na samodzielny nurt, obywać się odtąd miały bez jakichkolwiek pobocznych uzasadnień czy pobudek, nabrały znaczenia pierwszorzędnego. Mogły się wprawdzie powoływać – tytułem pretekstu – czy to na prawa władców, czy swobody obywatelskie, czy wreszcie na obronę wiary, ale tam gdzie z żadnymi sojusz­nikami nie było im po drodze, triumfować miały kosztem każdej innej sprawy, w imię której narody skłonne są ponosić ofiary.

Głównym orędownikiem tej teorii jest, obok Napoleona, Metternich; antynarodowy charakter Restauracji dał się bowiem najsilniej odczuć właśnie w Austrii, i tam też, w odpowiedzi na postawę władz austriackich, ruch narodowy przybrał formę zorganizowanego systemu. Napoleona przywiodła do klęski ta sama siła moralna, której wpływ na bieg wydarzeń politycznych – dufny w potęgę swych wojsk – miał w pogardzie. Ten sam błąd popełniła Austria w stosunku do zagarniętych prowincji włoskich. Cała północna część Półwyspu zjednoczyła się we wspólnym państwie – Królestwie Italii; Francuzi zaś, choć na innych ziemiach zwalczali patriotyczne postawy, to we Włoszech i w Polsce patrzyli na nie życzliwym okiem, upatrując w nich wzmocnienie swojej pozycji. Gdy szala zwycięstwa przechyliła się na drugą stronę, Austria postanowiła obrócić przeciw Francuzom rozbudzonego przez nich samych ducha patriotyzmu. W odezwie do narodu włoskiego Nunget wezwał do walki o utworzenie własnego, niepodległego państwa. Jeden i ten sam duch różnym służył sprawom. Najpierw wprzęgnięto go w dzieło obalenia państw dawnego ustroju. Później posłużono się nim, by wypędzić Francuzów, by wreszcie, pod przywództwem Karola Alberta, uczynić zeń przyczynek do nowej rewolucji. Odwoływano się doń w imię najróżniejszych, biegunowo odmiennych zasad sprawowania rządów; wszystkie partie kolejno przywłaszczały sobie patriotyczne hasła, jako że sztandar sprawy narodowej mógł zgromadzić wszystkich bez różnicy. Stopniowo, poczynając od najłagodniejszego, najniższego stadium rozwoju, jakim był sprzeciw wobec panowania jednej nacji nad drugą, przekształcała się ona w postawę potępienia każdego państwa, w obrębie którego współistniały różne narodowości, by ostatecznie osiągnąć formę dopracowanej, konsekwentnej teorii, głoszącej postulat identyczności terytorialnej narodu i państwa. „Zasadniczo”, powiada Mill, „przybliżone pokrywanie się granic państwowych z granicami narodów jest koniecznym warunkiem istnienia wolnych instytucji”.

Historyczną, zewnętrzną ewolucję naszej idei od bliżej nie określonych tęsknot i pragnień do roli trzonu systemu politycznego odzwierciedla życie Giuseppe Mazziniego – człowieka, który poszerzył ją o wymiar będący źródłem jej siły. Mazzini dostrzegł bezsilność karbonaryzmu wobec poczynań władz, w związku z czym postanowił tchnąć w liberalizm nowe życie, przeszczepiając go na grunt narodowy. Świadomość narodowa najbujniej rozkwita na wygnaniu, podobnie jak liberalizm najżywiej rozwija się w warunkach ucisku; Mazzini ukuł ideę Nowych Włoch w czasie, gdy sam przebywał jako uchodźca w Marsylii. W ten sam sposób polscy emigranci wyrośli na bojowników o sprawę wszystkich ruchów narodowowyzwoleńczych, w ich bowiem pojęciu idea niepodległości ogniskuje w sobie wszystkie prawa polityczne, skuwając je, mimo dzielących je różnic, wspólnym ogniwem. Około roku 1830 batalia o sprawę narodową rozprzestrzeniła się na obszar literatury. Jak powiada Mazzini, „był to czas ścierania się nurtu romantycznego ze szkołą klasyczną, które z równym powodzeniem można by określić jako starcie między bojownikami o wolność a zwolennikami autorytaryzmu”. We Włoszech szkoła romantyczna miała charakter antypapieski, w Niemczech znów – katolicki; bez względu jednak na to, w obydwu przypadkach jej uwaga kierowała się ku historii i literaturze narodowej, a Dante stał się dla włoskich demokratów autorytetem równie wielkim jak dla animatorów renesansu Wieków Średnich w Wiedniu, Monachium czy Berlinie. Ani jednak rola uchodźców politycznych, ani wpływ poetów i krytyków nowego prądu nie znalazły oddźwięku w masach. Skupiał on kameralną grupkę zwolenników bez szerokiego zaplecza społecznego, nie zyskując powszechnego uznania ani poparcia; było to raczej sprzysiężenie bazujące nie na fali niezadowolenia, lecz na doktrynie. Kiedy zatem w 1834 r. doszło do próby wzniecenia powstania pod hasłem: „Jedność, Niepodległość, Bóg i Ludzkość”, ludzie nie zrozumieli jego celu, a klęskę przyjęli obojętnie. Pomimo tego niepowodzenia Mazzini prowadził dalej swoją kampanię, Giovine Italia rozszerzył na Giovine Europa, a w 1847 r. założył międzynarodową ligę narodów. „Lud”, głosił w swym inauguracyjnym wystąpieniu, „jest przeniknięty jedną tylko ideą, ideą jedności i narodu… Sposób sprawowania rządów nie jest sprawą międzynarodową, lecz dotyczy tylko i wyłącznie danego narodu”.

Rewolucja roku 1848, mimo niepowodzenia ruchów narodowowyzwoleńczych, w dwojaki sposób utorowała drogę przyszłym zwycięstwom. Pierwszym było przywrócenie we Włoszech panowania austriackiego, sprawniej i silniej niż uprzednio scentralizowanego, które nie rokowało żadnej nadziei na choćby wąski margines wolności. W okresie tych rządów racja była po stronie dążeń narodowościowych, które, za sprawą Manina, odrodziły się w pełniejszej i dojrzalszej postaci. Polityka władz austriackich, które na przestrzeni dziesięciu lat reakcji nie umiały ani przejść od rządów siły do rządów prawa, ani zaskarbić sobie lojalności poddanych, co mogły były osiągnąć dzięki wprowadzeniu wolnych instytucji, wspomagała teorię narodową na zasadzie negacji. W 1859 r. postawiła ona Franciszka Józefa przed faktem całkowitego braku aprobaty i poparcia, gdyż jego postępowanie zrażało ludzi daleko bardziej niż popełniane przez jego przeciwników błędy doktrynalne. Prawdziwego źródła mocy, jakiej nabrała teoria narodowa, upatrywać wszelako należy w zwycięstwie zasady demokracji we Francji oraz w uznaniu jej przez europejskie mocarstwa. Teoria narodu mieści się w demokratycznej teorii nadrzędności woli powszechnej. „Jakież inne prawo ma przysługiwać każdej cząstce rodza­ju ludzkiego, jeśli nie prawo swobodnego decydowania o swej przynależności do tej spomiędzy różnych grup ludzkich, do której pragnie się przyłączyć”. Na mocy tego właśnie aktu wyboru konstytuują się narody. Do zaistnienia woli zbiorowej potrzebna jest jedność, która swe potwierdzenie znajduje nie inaczej niż w warunkach niezawisłości. Jedność i naród więcej ważą dla koncepcji najwyższej władzy ludu niż strącanie z tronu monarchów czy anulowanie praw. Tego rodzaju samowolnych działań można w pewnych okolicznościach uniknąć, np. jeśli ludziom dobrze się dzieje, a król cieszy się sympatią poddanych, ale żaden przejęty demokratycznymi ideałami naród nie będzie długo znosić sytuacji, w której jego część należy do innego państwa lub rozbity jest na kilka odrębnych państw narodowych. Stąd też teoria narodu wywodzi się z obu zasad, które wyznaczają linię podziału świata politycznego: z prawowitości władzy, która pomija jej postulaty, oraz z rewolucji, która ją sobie zawłaszcza. Co za tym idzie, stanowi najważniejszą broń, po jaką sięga rewolucja w walce z siłami zachowawczymi.

Śledząc zewnętrzną, dostrzegalną ewolucję teorii narodu, postaramy się również wniknąć w jej charakter i format polityczny. Absolutyzm, który ją zrodził, w równej mierze odrzuca i będące wytworem demokracji niezbywalne prawo do jedności narodowej, i podpadający pod ogólną teorię wolności postulat wolności narodowej. Te dwa poglądy na narodowość, z których pierwszy oddaje istotę systemu francuskiego, drugi zaś – angielskiego, łączy ze sobą jedynie nazwa, podczas gdy w rzeczywistości sytuują się one na antypodach myśli politycznej. W pierwszym przypadku narodowość opiera się na zasadzie trwałej, ponadczasowej nadrzędności woli ogółu, której niezbędnym warunkiem jest jedność narodu, przed którą muszą ustąpić wszelkie inne wpływy, w obliczu której inne zobowiązania schodzą na dalszy plan, a każdy sprzeciw poczytywany jest za tyranię. W myśl tej koncepcji naród to idealna całość utworzona na podstawie wspólnoty nacji, wbrew łagodzącemu ostrość różnic działaniu czynników zewnętrznych, tradycji i istniejącym prawom. Nie uwzględnia ona uprawnień i pragnień obywateli, wtłaczając ich rozbieżne interesy w sztywne ramy fikcyjnej jedności; poświęca różnorodność ludzkich upodobań, dążeń i powinności w imię wyższej racji narodowej, potwierdzenia zaś własnej tożsamości i podkreślenia swej pierwszorzędnej ważności szuka w łamaniu wszystkich praw naturalnych i deptaniu wszelkich ustanowionych uprzednio swobód. Ilekroć państwo obiera sobie za główny cel realizację jakiegoś jednego konkretnego postulatu, czy będą to przywileje jednej wybranej klasy społecznej, bezpieczeństwo lub potęga militarna kraju, zapewnienie jak największego dobrobytu możliwie największej liczbie obywateli, czy też wdrożenie w życie takiej czy innej abstrakcyjnej idei, prowadzi to w sposób nieunikniony do absolutyzmu państwowego. Jedna tylko wolność wymaga ograniczenia władzy państwowej, gdyż ona jedna rozlewa swe dobrodziejstwa na wszystkich bez wyjątku, sama w sobie w niczyim sercu nie budząc sprzeciwu. Przyjęcie postulatu jedności narodowej pociąga za sobą obalenie prawowitej władzy, choćby nawet rządziła sprawiedliwie i z korzyścią dla społeczeństwa, poddani zaś muszą odtąd okazywać posłuszeństwo innej władzy, z którą nie łączy ich żadna więź, a która praktycznie bywa równoznaczna z obcym panowaniem. Niechęć do państwa absolutnego stanowi jedyny łącznik między naszkicowaną wyżej teorią a koncepcją, która naród uznaje za zasadniczy, lecz nie najważniejszy czynnik przesądzający o kształcie państwa. Od tej pierwszej odróżnia ją fakt, iż nie dąży do ujednolicenia, lecz skłania się ku różnorodności, nie narzuca jedności, lecz służy harmonijnemu współistnieniu, nie wprowadza arbitralnych zmian, lecz z baczną uwagą śledzi i uwzględnia zastane warunki życia politycznego, a także i to, że żywi szacunek dla prawa i historycznych doświadczeń, miast puszczać je pochopnie w zapomnienie w pochodzie ku świetlanej przyszłości. O ile teoria jedności czyni z narodu źródło despotyzmu i zarzewie rewolucji, o tyle teoria wolności widzi w nim fundament samorządności, jak również najdalszą granicę samowoli państwa. Prawa jednostki, składane na ołtarzu jedności, tutaj zostają otoczone należytą pieczą, po czemu sposobność stwarzają bliskie więzy między narodami. Żadna siła nie potrafi przeciwdziałać skłonnościom do centralizmu, absolutyzmu i korupcji tak skutecznie jak możliwie największa społeczność, jaką jest w stanie objąć swym zasięgiem jedno państwo, z natury rzeczy skłonne narzucać swym obywatelom podobieństwo charakterów, zbieżność interesów oraz zgodność poglądów, społeczność, która autokratyczne zapędy władzy powściąga dzięki wpływowi i ścieraniu się patriotyzmów lokalnych. Współistnienie w obrębie jednego organizmu państwowego wielu narodów odnosi skutek podobny do rozdziału Kościoła od państwa. Zapobiega mianowicie pojawianiu się zjawiska służalczości, dla którego jedynowładztwo stanowi znakomitą pożywkę; cel ten osiąga poprzez wzajemne równoważenie się interesów, mnogość stowarzyszeń i organizacji związkowych, a także poprzez pluralizm poglądów i punktów widzenia, dzięki czemu wspomaga obywatela w kształtowaniu i obronie własnego zdania, ucząc go zarazem tolerancji i szacunku dla opinii innych. Działa ponadto na rzecz niezależności, rozbijając opinię publiczną na szereg ugrupowań, z których każde żywi i głosi własne przekonania, stanowiąc niewyczerpane źródło i kuźnię postaw politycznych, jak również różnorodnych powinności, których już nie wyznacza odgórnie najwyższa wola suwerena. Wolność jest matką różnorodności, ta zaś ze swej strony ubezpiecza wolność, stwarzając organizacyjne mechanizmy jej realizacji. Wszystkie te działy prawa, które regulują stosunki międzyludzkie oraz normują życie społeczne, są wypadkową – za każdym razem inną – specyficznej obyczajowości narodowej i procesu kształtowania się społeczności lokalnej. W tych zatem aspektach narody będą różnić się między sobą, nie zostały im one bowiem nadane przez państwo, które nimi wszystkimi zawiaduje, lecz stanowią ich własny wytwór. To wewnątrzpaństwowe zróżnicowanie stawia tamę ingerencji państwa, w razie gdyby zechciało ono wykroczyć poza wspólną wszystkim sferę polityki i wedrzeć się na obszar życia społecznego, które wymyka się ustawodawstwu, rządząc się samorzutnie skrystalizowanymi prawami. Ten rodzaj narzucania odgórnie przyjętych ustaleń, tak charakterystyczny dla rządów absolutnych, nieuchronnie ściąga na siebie niezadowolenie, a w ostatecznej konsekwencji – przeciwdziałanie. Ów nieodłączny od absolutyzmu brak tolerancji dla wolności społecznej korygują niezawodnie odrębności narodowe, które jak żadna inna siła potrafią mu przeciwdziałać. Wewnątrzpaństwowa wielonarodowość jest zarówno probierzem wolności, jak i jej najlepszą rękojmią, stanowiąc zarazem jeden z głównych motorów cywilizacyjnego rozwoju. Jako taka, mieści się w porządku, tak naturalnym, jak i niebieskim, oraz wskazuje na wyższy stopień rozwoju niż narodowa jednorodność, którą współczesny liberalizm obrał sobie za ideał.

Zespolenie różnych narodów w obrębie jednego państwa jest dla cywilizowanego świata równie niezbędne jak organizowanie się jednostek ludzkich w społeczeństwa. Narody znajdujące się w niższym stadium rozwoju zyskują dzięki politycznej wspólnocie z nacjami stojącymi na wyższym poziomie intelektualnym. Chylące się ku upadkowi, naznaczone piętnem dekadencji narody, których żywotność jest na wyczerpaniu, odradzają się dzięki styczności z młodszą, bardziej dynamiczną populacją. Ludy, które zatraciły zdolności organizacyjne i sztukę rządzenia, czy to wskutek demoralizującego wpływu despotyzmu, czy też rozprzęgającego działania demokracji, uczą się ich na nowo od silniejszej i zdrowszej moralnie rasy. Takie zjawisko odnowy i wzajemnego zaszczepiania dodatnich cech zaistnieć może tylko w warunkach współżycia narodów pod jednymi rządami. To właśnie nie gdzie indziej, jak w tyglu wspólnej państwowości zachodzi ów proces stapiania się narodów, dzięki któremu jedna cząstka ludzkości może przekazać swoją witalność, wiedzę i zdolności drugiej. Tożsamość granic politycznych i narodowych hamuje rozwój społeczeństw, a narody popadają w stan analogiczny do tego, na jaki skazują się ludzie, którzy odcinają się od swych bliźnich. Przesunięcie jednego rodzaju granic względem drugiego jednoczy ludzkość nie tylko dzięki korzyściom płynącym z faktu wspólnego życia, ale także dzięki temu, iż spaja ono społeczność ogólnoludzką więzami bądź to politycznymi, bądź narodowymi, w każdym narodzie budząc zainteresowanie losem sąsiadów, czy to ze względu na wspólną przynależność państwową, czy korzenie narodowe; tym samym działa w interesie ludzkości, cywilizacji, religii.

Tak jak pogaństwo przypisuje wielką wagę różnicom między narodami, tak chrześcijaństwo ma upodobanie we wzajemnym ich przemieszaniu, jako że prawda rozpościera swe skrzydła nad całym światem, podczas gdy błędy bywają różnorakie i specyficzne dla poszczególnych wąskich kręgów. W świecie antycznym bałwochwalstwo i nacjonalizm ściśle się ze sobą łączyły, a Pismo określa je nawet jednym wspólnym terminem. Posłannictwo Kościoła polegało na przełamaniu barier między narodami. Czas jego niekwestionowanej hegemonii przypada na okres, kiedy całą Europą Zachodnią rządził jeden kodeks praw, literaturę tworzono w jednym języku, polityczną jedność świata chrześcijańskiego uosabiał jeden mocarz, harmonia intelektualna zaś znajdowała odbicie w istnieniu jednego uniwersytetu. Podobnie jak starożytni Rzymianie dopełniali dzieła swych podbojów, unosząc z sobą posągi bóstw podbitego ludu, Karolowi Wielkiemu udało się złamać narodowy opór Sasów wówczas dopiero, gdy siłą położył kres ich pogańskim obrzędom. Epoka Wieków Średnich wraz z wypadkową aktywności rasy germańskiej z jednej strony a Kościoła z drugiej zaowocowała nową konfiguracją narodów i nową koncepcją narodowości. Prymat natury został przezwyciężony tak w skali narodu, jak i jednostki. W czasach pogaństwa i ciemnoty narody oddzielała od siebie wielopłaszczyznowa bariera, na którą składała się odrębność nie tylko religijna, ale także obyczajowa, językowa i charakterologiczna. Pod rządami nowego prawa nastąpiło znaczne między nimi zbliżenie; dawne przeszkody, które tamowały drogę ku jedności, zostały usunięte, nie znana zaś wcześniej zasada autonomii, którą zainicjowało chrześcijaństwo, umożliwiała im współistnienie pod jednym berłem bez konieczności wyrzekania się drogich sercu przyzwyczajeń, obyczajów czy praw. Dzięki nowej idei wolności w jednym państwie mogły znaleźć dla siebie miejsce różne narody. Naród nie był już tym, czym w cza­sach starożytnych – a więc potomstwem wspólnego antenata bądź pierwotnym wytworem danego regionu, czyli wynikiem działania czysto fizycznych, materialnych czyn­ników – lecz wyniesiony został do rangi bytu moralnego i politycznego; nie był już owocem geograficznej czy bio­logicznej wspólnoty, lecz ukoronowaniem stymulowanej przez państwo historycznej ewolucji. Jest on pochodną państwa, nie jego zwierzchnikiem. Państwo może na przestrzeni czasu wykrystalizować narodowość. Ale ukonstytuowanie państwa przez naród pozostaje w sprzeczności z zasadą współczesnej cywilizacji. Fundamentem praw i siły narodu jest bowiem wcześniejszy okres niezawisłości.

Kościół reprezentuje pod tym względem postawę zgodną z postępowymi prądami politycznymi starając się, gdziekolwiek nadarza się po temu sposobność, przeciwdziałać narodowemu izolacjonizmowi, przypominając narodom o ich wzajemnych powinnościach, a podboje i system feudalnej inwestytury traktując jako naturalne drogi wydźwignięcia barbarzyńskich lub podupadłych narodów na wyższy poziom. Ale choć nigdy nie twierdził, by narodowa niezawisłość miała pozostawać nietykalna w obliczu na­stępstw zastosowania prawa feudalnego, roszczeń dziedzicznych czy testamentowych zapisów, opowiada się po stronie wolności narodowej i broni jej przed uniformizmem i centralizacją z mocą płynącą z pełnej wspólnoty interesów; Kościół i wolność narodowa mają bowiem wspólnego wroga: państwo, które nieskore jest do należytego uwzględniania indywidualnego charakteru poszczególnych nacji, a na zjawisko różnorodności patrzy krzywym okiem; z tej samej przyczyny będzie też ingerować w wewnętrzne życie Kościoła. Związek wolności religii z wyzwoleniem Polski czy Irlandii nie jest wynikiem przypadkowego splotu czyn­ników składających się na miejscową specyfikę, niepowo­dzenie zaś podjętej przez Konkordat misji zjednoczenia austriackich poddanych to konsekwencja polityki lekcewa­żenia regionalnych odrębności i ich autonomii, polityki, która zamiast wzmacniać pozycję Kościoła poprzez po­szerzanie sfery niezależności, okazywanymi względami usi­łowała kupić jego przychylność. Takie oto działanie czynnika religijnego we współczesnej historii dało asumpt do powstania nowej definicji patriotyzmu.

Różnica między narodem a państwem znajduje odzwier­ciedlenie w rodzaju uczuć żywionych względem każdego z nich. Nasz związek z rodzimą nacją ma charakter czysto przyrodniczy, fizyczny, podczas gdy nasze zobowiązania w stosunku do narodu rozumianego jako organizm po­lityczny mieszczą się w sferze etyki. Pierwsza – to społecz­ność spojona więzami uczuciowymi i instynktownymi, które nieskończenie wielką miały wagę w życiu na poziomie ludzi pierwotnych, bardziej jednak przystoją zwierzęciu aniżeli człowiekowi cywilizowanemu; drugi – to władza, która sprawuje rządy prawa, nakłada zobowiązania, a na­turalnym stosunkom społecznym nadaje moralny wymiar i sankcję. Patriotyzm w życiu politycznym znaczy tyle co wiara w religii, a do nacjonalizmu i nostalgii ma się tak jak wiara do fanatyzmu i zabobonu. Pod jednym względem, tj. jako przedłużenie uczuć rodzinnych, jest on pochodną życia prywatnego i biologicznego, podobnie jak plemię jest rodziną w rozszerzonym wymiarze. Ale prawdziwie polityczny aspekt patriotyzmu polega na wyniesieniu instynktu samozachowawczego do poziomu obowiązku natury moralnej, którego głos może niekiedy domagać się ofiary nawet z własnego życia. Pragnienie przetrwania to zarów­no instynkt, jak i obowiązek, z jednej strony podświadomy i mimowiedny, z drugiej – zawarty w moralnym kodeksie ludzkości. Kierowany instynktem człowiek zakłada rodzi­nę. Istnienie warstwy moralnej owocuje powstaniem państwa. Gdyby naród mógł w swej egzystencji obyć się bez państwa, wiedziony samym li tylko instynktem samozacho­wawczym, ani nie potrafiłby sam sobą sterować, ani nie byłby zdolny do aktu samopoświęcenia. Sam sobie stano­wiłby cel i zasadę; ale w ramach porządku politycznego realizuje się cele moralne i państwowe, w imię których poświęca się prywatne interesy, a nawet życie. Przejście od egoizmu do gotowości ponoszenia ofiar, ów wzniosły wyróżnik autentycznego patriotyzmu, to zasługa politycznego wymiaru ludzkiej egzystencji. Płynące z faktu przynależności narodowej poczucie obowiązku nie jest całkowicie oderwane od swego egoistycznego, instynktownego podłoża, a miłość ojczyzny, podobnie jak miłość małżeńska, opiera się równocześnie na dwóch podstawach: materialnej i moralnej. Patriota musi umieć dokonać rozróżnienia między oboma źródłami, a co za tym idzie, adresatami swych uczuć. Przywiązanie do samej tylko ojczyzny jest analogi­czne do posłuszeństwa okazywanego wyłącznie państwu, sprowadzając się do ulegania wpływom fizycznym. Czło­wiek, który powinności względem ojczyzny stawia ponad wszystkie inne, zalicza się do tej samej kategorii co ten, który wyrzeka się wszelkich praw na rzecz państwa. Oby­dwaj odmawiają uznania wyższości prawa nad autoryte­tem.

Mówiąc słowami Burke’a, istnieje, odrębna od ojczyzny, w znaczeniu krainy geograficznej, ojczyzna moralno-polityczna, przy czym może dojść między nimi do rozbratu. Francuzi, którzy powstali zbrojnie przeciw Konwentowi, czynili to z pobudek równie patriotycznych, jak Anglicy, którzy dobyli broni przeciw królowi Karolowi, ponieważ tak jedni, jak drudzy szli za głosem obowiązku wyższego ponad lojalność wobec aktualnej władzy. „Zwracając się do Francji”, mówił Burke, „podejmując próbę pertraktacji z nią lub rozważając każdy plan, który w jakikolwiek sposób jej dotyczy, musimy mieć na uwadze kraj w sensie moralno-politycznym, w żadnym zaś razie geograficznym… Prawda wygląda tak, że Francja jest na wychodźstwie – Francja jako podmiot moralny oddzieliła się od swego geograficznego terytorium. Rabusie grasują po domu, z którego wypędzono gospodarza. Szukając narodu fran­cuskiego istniejącego jako organizm zbiorowy w świetle i w rozumieniu prawa państwowego (czyli takiego, który mocen jest toczyć obrady i podejmować decyzje, jak rów­nież prowadzić negocjacje i zawierać układy), znajdziemy go rozsianym po Europie: we Flandrii i w Niemczech, w Szwajcarii, Holandii, Włoszech i Austrii. Wszędzie tam żyją w rozproszeniu wszyscy książęta krwi, wszystkie stany i zgromadzenia ustawodawcze królestwa… Jestem pewien, że gdyby nasz kraj utracił choćby połowę tego materiału ludzkiego, jaki znalazł się poza granicami Francji, to nie zostałoby nic, co można by określić mianem narodu angiel­skiego”. Rousseau przeprowadza niemalże identyczne roz­różnienie między krajem, do którego przez przypadek należymy, a tym, który pełni wobec nas polityczne funkcje państwa. W Emilu formułuje zdanie, którego przekład nastręcza trudności, jeśli chce się trafnie oddać jego sens: Qui n’a pas une patrie a du moins un pays[1]. A w rozprawie na temat ekonomii politycznej pisze: „Jak ludzie mogą kochać swój kraj, jeśli znaczy on dla nich tyleż samo, co dla cudzoziemców, i obdarza ich tylko tym, czego nie odmówiłby nikomu innemu?” Taką samą wymowę posiada zamieszczone dalej zdanie: La patrie ne peut pas exister sans la liberté[2].

Wykształcona przez państwo narodowość jest zatem jedyną, wobec której mamy zobowiązania polityczne, a co za tym idzie, jedyną, która posiada prawa polityczne. Ujmując rzecz z etnologicznego punktu widzenia, część Szwajcarów ma rodowód francuski, inna część – włoski, jeszcze inna – niemiecki, ale poza czysto polityczną naro­dowością szwajcarską żaden inny naród nie może rościć sobie do nich najmniejszych pretensji. Z kolei księstwa toskańskie czy neapolitańskie utworzyły wprawdzie własną państwowość, ale między obywatelami Florencji czy Nea­polu nie zadzierzgnęła się żadna więź polityczna. Można wskazać przykłady innych państw, którym bądź nie udało się stopić odrębnych ras w jedną narodowość, bądź też nie zdołały przeciąć więzów łączących dany region z narodem macierzystym. Do państw pierwszego typu należą Austria i Meksyk, drugi przypadek ilustruje sytuacja Parmy i Badenu. Państwa, które podpadają pod jedną lub drugą kategorię, z postępem cywilizacyjnym niewiele mają wspól­nego. Chcąc zachować wewnętrzną spójność, zmuszone są szukać podpory poprzez powiązania – czy to na drodze konfederacji, czy rodzinnych koneksji – z potężniejszymi od siebie mocarstwami, co zawsze dokonuje się kosztem jakiejś cząstki niezależności. Prowadzą one politykę od­gradzania mieszkańców od świata i ograniczania swobody kontaktów: dążą do zawężenia ich horyzontów i obniżenia lotów ich myśli. Pozbawiona należytej przestrzeni ideowej opinia publiczna zatraca swą naturalną swobodę i wolność od uprzedzeń, a tak wyobcowana i przytłoczona społeczność nie potrafi oprzeć się zalewowi cudzoziemskich prądów, docierających do niej z większych społeczeństw. W małej homogenicznej populacji trudno o warunki do samorzutnej stratyfikacji społeczeństwa czy wyłonienia się wewnętrznych grup interesów, co stanowić by mogło przeciwwagę dla władzy zwierzchniej. Tak rząd, jak i poddani wojują ze sobą pożyczoną bronią. Zarówno środki, jakie ma do dyspozycji władza, jak i dążenia obywateli pochodzą z jakiegoś zewnętrznego źródła, w następstwie czego kraj dostaje się w tryby cudzych sporów, stając się narzędziem i widownią batalii, które leżą poza kręgiem jego własnych interesów. Tego typu kraje, na podobień­stwo miniaturowych średniowiecznych państewek, mają także swoje zadanie do spełnienia, stanowiąc strefę buforo­wą między większymi państwami i w ten sposób zabez­pieczając ich autonomiczny byt; hamują jednak postęp społeczny, który dokonuje się w warunkach współistnienia narodów pod wspólnymi rządami.

Daremność narodowych aspiracji pozbawionych tradycji politycznej, a opartych jedynie na wspólnym rodowodzie, oraz niebezpieczeństwo, jakie z sobą niosą, pokazuje przy­kład Meksyku. Przedstawiciele różnych ras żyją tam w przemieszaniu, gdyż odrębności etniczne nie pokrywają się z podziałem terytorialnym kraju. Nie istnieje zatem możliwość ani zjednoczenia poszczególnych grup, ani po­łączenia ich w jedno zorganizowane państwo. Wszystkie te grupy są rozproszone, chaotyczne, bezładne i wewnętrznie niespójne; nie dają się więc ani wyraźnie wyodrębnić, ani ująć w ramy politycznej struktury instytucjonalnej. Pań­stwo, nie mając z nich żadnego pożytku, nie uwzględnia ich żądań, a ponieważ właściwe każdej z nich przymioty, talenty, pasje i uczucia na nic się nie przydają, nie znajdują też należytego uznania. Ich postulaty z konieczności roz­bijają się o mur obojętności i lekceważenia, co wznieca w nich nieustanny gniew i frustrację. Trudności, jakie nastręczają nacje o rozbudzonych ambicjach politycznych, ale bez politycznego znaczenia, świat wschodni rozwiązał za pomocą systemu kastowego. Tam, gdzie w grę wchodzą nie więcej niż dwie narodowości, wyjścia szuka się niekiedy w niewolnictwie; ale w przypadku, gdy odrębne grupy etniczne zamieszkują różne regiony jednego imperium zło­żonego z kilku mniejszych państw, system ten najlepiej spomiędzy wszystkich możliwych rozwiązań sprzyja po­szerzaniu zakresu wolności. W Austrii zachodzą dwie do­datkowe okoliczności, które zwiększają stopień trudności problemu, równocześnie jednak podnosząc jego rangę. Poszczególne narodowości są mianowicie wyraźnie zróż­nicowane pod względem poziomu rozwoju, lecz żadna z nich nie góruje nad pozostałymi tak znacznie, by była je w stanie sobie podporządkować lub wchłonąć. Takich właśnie warunków wymaga najwyższe stadium organizacji, jakie może stać się udziałem państwa. Na takiej glebie najbujniej krzewi się intelekt; takie warunki stanowią ciąg­ły bodziec do rozwoju, stymulowanego nie samym tylko współzawodnictwem, ale wzorem, jakiego dostarcza światlejszy od innych naród; stwarzają najszersze możliwości rozwoju samorządności, ukrócając jednocześnie zbytnią samowolę państwa; wreszcie najlepiej chronią miejscowe zwyczaje i uświęcone wielowiekową tradycją prawa. W kraju odpowiadającym takiej oto charakterystyce wol­ność święciłaby największe triumfy i zapisałaby swe najchlubniejsze karty, podczas gdy centralizacja i absolutyzm oznaczałyby klęskę i ruinę.

Problem, przed którym stoi rząd austriacki, jest bardziej złożony niż ten, który w Anglii doczekał się rozwiązania, a to z powodu konieczności uwzględnienia roszczeń naro­dowych. System parlamentarny nie jest w stanie uczynić im zadość, gdyż warunkiem jego powodzenia jest jedność obywateli. Stąd w krajach zamieszkiwanych przez różne grupy narodowościowe nie potrafi on wyjść naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców i uchodzi za niedoskonały sposób zaprowadzania wolności. Jaskrawiej niż poprze­dnio uwydatniają się w nim różnice, do których nie przy­wiązuje należnej im wagi, idąc tym samym w ślady daw­nego absolutyzmu i przypominając raczej kolejny etap centralizacji. Dlatego w tych krajach władzę imperialnego parlamentu należy trzymać w karbach równie mocno jak potęgę monarszą, a wiele spośród jego funkcji przejmować winny zgromadzenia stanowe i coraz to bardziej zdecen­tralizowane szczeble lokalnych władz.

Powodem, dla którego narodowość ma dla państwa znaczenie tak kapitalne, jest fakt, iż warunkuje ona jego polityczny profil. Charakter narodu w znacznej mierze wpływa na kształt i prężność państwa. Poszczególne naro­dy żywią przywiązanie do pewnych politycznych nawyków i idei, które podlegają ewolucji na przestrzeni dziejów. Lud, czy to wyłaniający się dopiero z mroków barbarzyństwa, czy też zgnuśniały od nadmiaru zbytków, nie jest zdolny sam sobą kierować; lub rozmiłowany w równości lub nawykły do absolutyzmu nie jest w stanie wykształcić arystokracji; lud wrogo nastawiony do prywatnej własno­ści pozbawiony jest samego kamienia węgielnego wolności. Każdy z nich może wyrosnąć na pełnowartościowego członka wolnej społeczności jedynie dzięki styczności z na­rodem stojącym na wyższym szczeblu rozwoju, narodem, na którego sile i zaletach państwo budować będzie swą przyszłą świetność. System, który pomija te czynniki i nie szuka oparcia w charakterze i talentach swego ludu, nie zechce też oddać dotyczących go spraw w ręce ludu, lecz domagać się będzie biernego posłuszeństwa wobec odgórnych nakazów. Odmowa uznania indywidualnej tożsamo­ści narodów pociąga zatem za sobą działania sprzeczne z zasadą wolności politycznej.

Największym wrogiem praw narodowych jest nowoczes­na teoria narodu. Przeprowadzając teoretyczne zrównanie państwa z narodem, przedstawicieli wszystkich innych na­cji, jakie mogą znaleźć się w jego granicach, sprowadza praktycznie do pozycji obywateli drugiej kategorii. Nie może traktować ich na równi z narodem rządzącym, który stanowi trzon państwa, gdyż wówczas przestałoby ono być narodowe, co pozostawałoby w sprzeczności z podstawową zasadą, na której opiera się jego istnienie. Z racji więc wyższego stopnia kulturowego i cywilizacyjnego rozwoju ta dominująca grupa, która zastrzega sobie wyłączność na wszystkie prawa danej społeczności, poddaje pośledniejsze nacje eksterminacji, spycha je do poziomu niewolników, pozbawia prawnych przywilejów i ochrony bądź odbiera niezależność.

Jeżeli za cel społeczeństwa obywatelskiego przyjmiemy zapewnienie swobody realizacji moralnych zobowiązań, to nasuwa się spostrzeżenie, że zasadniczo najdoskonalsze pod tym względem okazują się państwa złożone – jak Imperium Brytyjskie czy cesarstwo austriackie – z wielu odrębnych, cieszących się wolnością narodowości. Te, na których obszarze nie nastąpiło spotkanie różnych narodów, są ułomne; inne z kolei, w których pierwotna różnorodność uległa zatarciu, popadają w skostnienie. Państwo, które nie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom obywateli różnych naro­dowości, wydaje na siebie wyrok potępienia. Państwo, które usiłuje zamazać ich indywidualną charakterystykę, wchło­nąć je lub wyeliminować, zabija własną żywotność; państwo bez nich pozbawione jest fundamentu samorządności. Stąd i nacjonalizm stanowi krok wstecz w dziejach ludzkości. Będąc najbardziej zaawansowanym stadium rewolucji, za­chowa swą moc dopóty, dopóki nie nastanie kres ery rewolucyjnej, którego bliskość obwieszcza. Jego ważki historyczny wymiar wynika z dwóch głównych przyczyn.

Po pierwsze – nacjonalizm żywi się złudzeniami. Układu, ku któremu zmierza, nie sposób urzeczywistnić. Ponieważ jego postulaty pozostają w sferze wiecznie nieziszczalnych dążeń, a co za tym idzie, zachowują aktualność, nieustan­nie wysuwa on swe roszczenia, nie dopuszczając do po­wrotu do wcześniejszej sytuacji politycznej, która dała asumpt do jego powstania. W obliczu zagrożenia tak poważnego i w konfrontacji z tak magnetyczną mocą, która przyciąga ludzkie umysły, nie może się ostać żaden system, który toleruje dławienie narodowych aspiracji. W efekcie zmuszony jest popierać to, co w teorii potępia – a więc wolność narodów w ramach uczestnictwa w jednej niepodległej społeczności państwowej. Jest to rola, w wy­pełnieniu której nie potrafiłaby go wyręczyć żadna inna siła; miarkuje on jednako monarchię absolutną, demokra­cję i ustrój konstytucyjny, jak również wspólne im wszyst­kim skłonności centralistyczne. Tego nie mógłby zdziałać ani ustrój monarchiczny, ani rewolucja, ani wreszcie sys­tem parlamentarny, a wszystkie idee, które ongiś porywały serca, okazują się tu bezsilne. Wszystkie z wyjątkiem tej jednej – narodowej.

Po drugie, nacjonalizm zwiastuje schyłek doktryny rewo­lucyjnej i jej logiczne wyczerpanie. Głosząc prymat praw narodowych, system demokratycznej równości przekracza swą najdalszą granicę, popadając w wewnętrzną sprzeczność. Między dwa etapy rewolucji: demokratyczny i narodowy, wkradł się socjalizm i zdążył doprowadzić konsekwencje tej zasady do absurdu. Ale to stadium należy już do przeszłości. Rewolucja przetrwała żywot własnego pokłosia i wydała kolejny plon. Jako teoria bardziej arbitralna, nacjonalizm wykazuje w stosunku do socjalizmu dalszy stopień zaawansowania. Teoria społeczna poszukuje spo­sobów zabezpieczenia bytu jednostce w warunkach nowo­czesnego społeczeństwa, które tak straszliwym ciężarem obarcza dziś świat pracy. Nie jest ona jedynie prostym rozwinięciem pojęcia równości, lecz próbą rozwiązania rzeczywistego problemu nędzy i głodu. Cokolwiek można by zarzucić proponowanym przez nią rozwiązaniom, pos­tulatowi ratowania ubogich słuszności odmówić się nie da; a jeśli wolność państwa poświęcono dla zapewnienia bez­pieczeństwa jednostce, to ów bliższy cel, przynajmniej w teorii, udało się osiągnąć. Nacjonalizm jednak nie stawia sobie za cel ani wolności, ani dobrobytu. Imperatyw naro­du jako podstawy określającej kształt i charakter państwa przesłania obie te wartości. Gdziekolwiek się pojawi, po­zostawia po sobie materialne i moralne spustoszenie, a wszystko po to, by jakiś nowy wymysł mógł święcić triumfy na przekór dziełom Bożym i interesowi ludzkości. Nie sposób wyobrazić sobie żadnej zasady przemian czy myśli politycznej, która dorównywałaby mu zasięgiem od­działywania, żadnej, która byłaby równie wywrotowa i ar­bitralna. W imię wyższej zasady ogranicza on przysługują­cy ogółowi przywilej postępowania podług własnej woli, sprzeniewierzając się tym samym demokracji. Sprzeciwia się nie tylko podziałom, ale i rozrostowi państw, odrzuca­jąc możliwość zakończenia wojen na drodze podbojów, przez co oddala perspektywę nastania czasów pokoju. Tak więc, złożywszy wolę jednostki na ołtarzu woli ogółu, rewolucja podporządkowuje ją z kolei warunkom całkowi­cie od niej oderwanym, a lekceważąc prawo, pozwala rządzić przypadkowi.

Choć zatem teoria narodowości prześcignęła w swej niedorzeczności i szkodliwości teorię socjalistyczną, ma w świecie do spełnienia ważną misję, albowiem zwiastuje ostateczną rozgrywkę między dwoma najgroźniejszymi wrogami wolności obywatelskiej – monarchią absolutną i rewolucją, rozgrywkę, która w konsekwencji położy im kres.

 

Przekład Anna Gowin

 

Szkic Nationality po raz pierwszy został opublikowany w „Home and Foreign Review” w lipcu 1862 roku, ss. 1-25.

 

Tekst opublikowany w wyborze pism Lorda Actona W stronę wolności, OMP, Kraków 2006, pod red. Arkadego Rzegockiego.

 



[1]  „Jeśli nawet nie ma ktoś ojczyzny, ma przecież kraj, w którym się urodził”. Tłum. E. Zieliński, [w:] J. J. Rousseau, Emil, t. II, Wrocław 1955. s. 391.

[2]  „Ojczyzna nie może istnieć bez wolności”. Tłum. H. Elzenberg, [w:] J. J. Rousseau, Trzy rozprawy z filozofii społecznej, Warszawa 1956, s. 311.



Lord Acton - Lord Acton, John Emerich Edward Dalberg, kształcił się w uniwersytetach w Paryżu, Oscott, Edynburgu i Monachium. Po okresie podróży zagranicznych – m.in. do Stanów Zjednoczonych i Rosji – powrócił do Anglii. W 1859 r. został wybrany do Izby Gmin – zasiadał w niej do 1865 r. Doradzał liberalnemu premierowi i swemu przyjacielowi Williamowi Gladestone’owi. W 1869 r. zasiadł w Izbie Lordów. Redagował pisma „The Rambler”, „Home and Foreign Review”, „Chronicle” i „The North British Review”. Uważany był za przywódcę brytyjskich katolików, występował przeciwko Syllabusowi i dogmatowi o papieskiej nieomylności, choć ostatecznie go uznał. W 1895 r. został profesorem historii nowożytnej w Cambridge. Słynne stały się jego eseje: The History of Freedom in Antiquity oraz The History of Freedom in Christianity.

Wyświetl PDF