Literatura niepodległości


1.

Po roku 1989 literatura dwudziestolecia międzywojennego 1918-1939 była nie tylko pewnym naturalnym, jak się zdawało, punktem odniesienia dla literatury rodzącej się wówczas III  Rzeczypospolitej. Z biegiem lat coraz wyraźniej stawała się też dla niej czymś w rodzaju nieosiągalnego wzorca, ideału, na tle którego osiągnięcia literatury po roku 1989 rysowały się co najmniej słabo. W III RP oczekiwano na „nowych” Skamandrytów i domagano się „nowego” Przedwiośnia albo Generała Barcza, a gdy ich zabrakło, wtedy z dezaprobatą zderzano dorobek literackich dwudziestoleci: 1918-1939 i 1989-2009[1]. To pierwsze wychodzić musiało z takiego porównania zwycięsko, bo mogło się pochwalić Stanisławem Ignacym Witkiewiczem, Witoldem Gombrowiczem, Brunonem Schulzem, Bolesławem Leśmianem, Zofią Nałkowską, Julianem Tuwimem, Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, Tadeuszem Peiperem, Józefem Czechowiczem, Władysławem Sebyłą i wielu wielu innymi znakomitymi pisarzami – dzisiaj już klasykami literatury polskiej.

Czy więc II RP była tak wspaniałym okresem w dziejach literatury polskiej? Czy raczej to mizeria literatury III RP czyni tę ocenę tak wysoką? Dziś trudno jednoznacznie odpowiedzieć zwłaszcza na to drugie pytanie. Warto bowiem pamiętać, że tuż po klęsce wrześniowej, z perspektywy okupacyjnej, literatura Polski międzywojennej była oceniana niezwykle krytycznie, jej dorobek nie tylko jawił się jako mizerny, ale często obwiniano dwudziestolecie literackie o niewykorzystanie szansy, jaką był okres niepodległości, a nawet o odpowiedzialność za porażkę państwa polskiego. Już w listopadzie 1939 roku Karol Wojtyła pisał do Mieczysława Kotlarczyka:

 

                Otóż Polska, rozważywszy przedwojenną poezję, trzeba by stwierdzić, że w większości była zabawą, czasem li tylko formą, a rzadko duchem narodu tchnęła. A jeśli jakimś w ogóle duchem, to czerwonego sztandaru i łatwego, a jakże nieistotnego humanizmu międzynarodówki. Z polskością nie miała nic wspólnego poza językiem. Import, romanse, komedia głupawa a sprośna i wszystko takie nie-nasze, nie-polskie, nie-słowiańskie, nie-Chrystusowe i nie-Boże[2].

 

Z kolei Wacław Bojarski pisał o „hipertrofii formalizmu” literatury  Rzeczypospolitej, literatury „wegetującej rozpaczliwie wśród świata dążącego ku zagładzie”[3]. Twierdził z goryczą: „Mieliśmy bardzo liczne talenty i bardzo nieliczne dzieła napisane z talentem. Nuda ideowa tłamsiła sztukę. Do wielkiej sztuki zabrakło wielkiego starcia ideowego, w którym giną słabi i krzepną silni” [4].

Podobnie Andrzej Trzebiński:

 

Mówienie o kulturze międzywojennego dwudziestolecia jest zawsze trochę paradoksem. Można tam bowiem mówić o takiej czy innej literaturze, plastyce, muzyce czy filozofii, ale nie stanowiło to bynajmniej żadnego wspólnego świata kultury, nie wyrastało to na jakimś indywidualnym stylu życia, co ostatecznie jest najgłębszą podstawą wszelkich kulturalnych osiągnięć. Kultura nie była zaprzątnięta żadnym dziełem na miarę historii[5].

 

Wojtyła, Bojarski, Trzebiński reprezentowali młode pokolenie, ale krytycznych rozrachunków z dwudziestoleciem dokonywali także pisarze starsi. Na przykład Włodzimierz Pietrzak i Jerzy Zagórski[6]. O tym, jak powszechna była to krytyka świadczy tekst z konspiracyjnej „Kultury Polskiej” z roku 1944, w którym autor, ukrywający się pod pseudonimem Bolesława Kujawskiego, pisał: „Karmiliśmy się finezjami psychologizmu i estetyzmu, podczas gdy trzeba się było karmić heroizmem, rozwijać władze woli, poczucie odpowiedzialności zbiorowej i indywidualnej za każdy postępek i czyn pod kątem widzenia dobra ogólnego, instynktu władzy i mocy” [7].

W miarę upływu lat oceny te oczywiście łagodniały. Już w roku 1946 Stefan Kisielewski zauważał trzeźwo i mądrze na łamach „Twórczości”:

 

Jak oceniam literaturę Dwudziestolecia? – odpowiem: Bez względu na to, czy była wielka, czy mała, twórcza czy jałowa, społeczna czy elitarna, radykalna czy reakcyjna, płytka czy głęboka, bez względu na to, czy nas moralnie uzbroiła, czy rozbroiła, czy popierała reżim sanacyjny, czy nie, czy była gniewna czy rewolucyjna – czy lizusowska czy oportunistyczna, czy była awangardowa, czy zacofana, pożyteczna czy szkodliwa, bez względu na to wszystko – była nareszcie po latach niewoli – zwykłą, normalną literaturą zwykłego, normalnego, europejskiego w o l n e g o narodu[8].

 

2.

Cóż to jednak znaczy: być „zwykłą, normalną literaturą zwykłego, normalnego, europejskiego wolnego narodu”? W istocie było to jedno z najważniejszych pytań i zarazem zmartwień pisarzy II RP i nie przypadkiem jeden z najważniejszych tomów poetyckich tego okresu nosi tytuł Wolność tragiczna.

W słynnym zakopiańskim wykładzie z 1916 roku Stefan Żeromski o Literaturze i życiu polskim twierdził, że oznacza to wyzwolenie się pisarzy ze swoistej cenzury, którą im narzucała sytuacja polityczna, a tym samym podjęcie tematów charakterystycznych dla literatury europejskiej. Normalność to w przypadku literatury odejście od pełnienia przez nią obowiązków społecznych. „Należałoby – pisał Żeromski – zarówno w interesie życia publicznego, jak literatury dążyć do zmniejszenia wpływu ostatniej, do pozbawienia jej praw decyzji w życiu codziennym – do pozostawienia jej własnemu losowi. Niechajby piśmiennictwo polskie weszło w swoje własne kolisko, na właściwą mu arenę, jak tyle innych na świecie, i znalazło tam swobodę ruchów, prawo wyboru zagadnień i metod swojej pracy”[9].

Odzyskanie w roku 1918 własnego państwa pozwalało z pewnością na tak rozumianą niepodległość literatury polskiej. W roku 1934 Jan Emil Skiwski podkreślał, że:

 

[…] równoważnikiem niepodległości polityczno-państwowej może być w literaturze – choć to zakrawa na paradoks – radykalne wyeliminowanie pierwiastków dydaktyczno-społecznych, tak istotnych dla naszej literatury ubiegłego wieku. Można to jeszcze jaskrawiej sformułować, że jednym sposobem utrwalenia w literaturze naszej potęgi mocarstwowej jest jej radykalne usunięcie jako tematu literackiego[10].

 

A tuż przed wybuchem II wojny 1939 ten sam Skiwski z zadowoleniem konstatował:

 

Niepodległość polityczna jest faktem pierwszorzędnego znaczenia dla rozwoju sztuk, w szczególności literatury, ale równocześnie temat niepodległości nie jest bynajmniej tematem dominującym w nowym okresie. Nawet przeciwnie, choć to brzmi paradoksalnie, powiedzieć można, że najbardziej znamienną cechą literatury nowej, której życie rozpoczęło się z chwilą odzyskania niepodległości, jest zwrócenie zainteresowań ku dziedzinom uczucia i myśli związanym genetycznie z odzyskaną niepodległości, ale tematycznie stojącym bardzo od niej daleko[11].

 

Skiwski zauważał też niepodległość pozwoliła literaturze polskiej nie tylko na na podjęcie nowych a zaniedbywanych dotąd tematów, ale także „zmieniła ona postawę pisarza wobec rzeczywistości, odwróciła go od pewnych poglądów na człowieka, od pewnych nałogów myślowych, otwierając nowe perspektywy na samą istotę duszy ludzkiej”[12].

Pisarze II RP rzeczywiście pokazywali człowieka w sposób, w jaki nie czyniła tego do tej pory literatura polska, a z drugiej strony uczynili to tak, iż włączali się w „kolisko” literatury europejskiej, czego dowodem zwłaszcza twórczość Witkacego, Schulza i Gombrowicza, którzy z dzisiejszej perspektywy należą do najwybitniejszych pisarzy międzywojnia, ale też – gdy mowa o tym okresie – najczęściej tłumaczonych na języki obce.

Inna rzecz, że w latach 1918-1939 największym powodzeniem wśród czytelników, mierzonym ilością tłumaczeń i zainteresowaniem krytyki, cieszył się Antoni Ferdynand Ossendowski, którego czytano nie tylko w Europie, ale i w Stanach Jednoczonych, a nawet – casus Lenina (1930) – w Japonii. Tłumaczono też Ferdynanda Goetla, a jego powieść Z dnia na dzień (1926) była szeroko komentowana i kupowana, zwłaszcza w krajach anglosaskich.

Tak czy owak „nowość” literatury II Rzeczypospolitej jest bezdyskusyjna – co nie oznacza, iż nie widzimy w tej literaturze kontynuacji pewnych tendencji wcześniejszych – i tym samym jest znaczącym fragmentem modernizmu w XX-wiecznej literaturze polskiej[13]. Ta nowość też jest dzisiaj widziana mocniej niż wyglądało to z perspektywy lat 20. czy 30., gdy podnoszono obawy o „plagiatowy” charakter ówczesnych literackich eksperymentów czy rewolucji. Dotyczyło to przede wszystkim futurystów, których o naśladowanie wzorów sowieckich lub włoskich oskarżali Stefan Żeromski (Snobizm i postęp, 1922) i Karol Irzykowski (O plagiatowym charakterze przełomów literackich w Polsce, 1922). Dzisiaj nie tylko widzimy wyraźniej oryginalność polskiego futuryzmu, ale też doceniamy wpływ, jaki miał on na polską poezję w XX wieku[14]. A konkretnie: bez słowotwórczych eksperymentów Aleksandra Wata i jego kolegów nie byłoby być może powojennej poezji lingwistycznej albo twórczości Mirona Białoszewskiego.

Choć zresztą ogromną przesadą byłoby mówienie, że literatura przed rokiem 1918 była odcięta od literatury europejskiej, to w II RP z pewnością była ona bardzo au courant tego, co działo się na Zachodzie, a niekiedy pewne tendencje wyprzedzała. Poemat prozą wspomnianego Wata Ja z jednej i ja z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka (1920) to przykład nadrealistycznego pisania automatycznego avant la lettre, antyutopia Władysława Stanisława Reymonta Bunt (1924) to zdumiewająca zapowiedź Folwarku zwierzęcego George’a Orwella, z kolei dramaty Witkacego po latach czytano jako bardzo wczesną wersję dramatu absurdu spoza znaku Ionesco, Becketta i Adamova, a Z dnia na dzień Goetla zaskakiwało jako jedna z pierwszych prób powieści autotematycznej….

Literatura Polski międzywojennej była wychylona wyraźnie ku Zachodowi, a zwłaszcza ku Francji, czego symbolem była eseistyka, a zwłaszcza twórczość translatorska Tadeusza Boya-Żeleńskiego, ale też popularność w ówczesnej Polsce Marcela Prousta, Paula Moranda, François Mauriaca, czy Georgesa Bernanosa. Ale równie mocno fascynowali Joseph Conrad, Gilbert Keith Chesterton, czy Thomas Mann. A zarazem – mimo antytradycjonalistycznych, a zwłaszcza antyromantycznych gestów z początku lat 20. („Będziemy zwozić taczkami z placów, skwerów i ulic nieświeże mumie mickiewiczów i słowackich”, deklarował Bruno Jasieński, zaś Antoni Słonimski ogłaszał: „zrzucam z ramion płaszcza Konrada”[15]) – dwudziestolecie literackie było wychylone ku narodowej przeszłości i miało silne poczucie historycznej i kulturowej ciągłości. Wskażmy tu na wspaniały, zwłaszcza w latach 30. rozwój prozy historycznej (Wacław Berent, Hanna Malewska, Jarosław Iwaszkiewicz, Karol Zbyszewski, Jan Parandowski, Zofia Kossak-Szczucka), na poetyckie dialogi z poezją renesansową u Juliana Tuwima albo romantyczną w wierszach Jana Lechonia, Kazimierza Wierzyńskiego i Czesława Miłosza, a wreszcie na wielkich patronów Dwudziestolecia, jakimi byli Cyprian Kamil Norwid i Stanisław Brzozowski.

Literatura II Rzeczypospolitej w tym sensie tworzyła pewne zjawiska o trwałym znaczeniu dla polskiej kultury – była więc wychylona zarazem ku przyszłości. O trwałym znaczeniu, a więc stanowiące istotny punkt odniesienia a zarazem inspirację dla pokoleń następnych, a często też wyznaczające pewne nurty, tendencje czy mody. A wreszcie w sposób istotny inicjujące pewne tematy czy gatunki. Nie sposób oczywiście wymienić tu kompletnej listy owych inspiracji, wymieńmy więc tylko niektóre. O futuryzmie i powojennej poezji lingwistycznej była mowa. Z kolei bez dramatów Witkacego (oraz Iwony księżniczki Burgunda Gombrowicza) trudno wyobrazić sobie nowoczesny dramat polski z Różewiczem i Mrożkiem na czele. Józef Czechowicz trwale wpłynął na powojenną lirykę Różewicza, Herberta i Miłosza. Leśmian inspirował tak różnych poetów, jak Tymoteusz Karpowicz i Jarosław Marek Rymkiewicz. Oddziaływanie Ferdydurke Gombrowicza na polską powieść po roku 1945 to sprawa znana, podobnie jak wpływ Schulza na takich artystów, jak Kantor, Białoszewski, Tokarczuk czy Stasiuk. A polski powojenny esej? Czy byłby możliwy bez Podróży do piekieł Bolesława Micińskiego oraz Pana Jowialskiego Jerzego Stempowskiego, bez znakomitej krytyki literackiej? A nasz reportaż? Nie jest do pomyślenia bez arcydzieł tego gatunku, jakie w II  Rzeczypospolitej właśnie stworzyli Melchior Wańkowicz, Konrad Wrzos, Józef Kisielewski, Józef Mackiewicz czy Ksawery Pruszyński. Podobnie jest z podróżami literackimi, których znakomite realizacje dali nam Ferdynand Goetel i Zygmunt Nowakowski. Dwudziestolecie tworzyło też kanon polskiej felietonistyki, której arcydziełem będą Kroniki tygodniowe Antoniego Słonimskiego oraz Liberum veto Adolfa Nowaczyńskiego. Gdy po roku 1989 pod wpływem feminizmu zaczął się rozwój fenomenu literatury kobiecej, okazało się, iż jej początków szukać znowuż trzeba w międzywojniu, w książkach Marii Kuncewiczowej, Ireny Krzywickiej, Poli Gojawiczyńskiej, Wandy Melcer i oczywiście Zofii Nałkowskiej.

Dodać tu koniecznie trzeba nowe tematy, które w sposób niezwykle oryginalny i przenikliwy podejmują pisarze międzywojnia, świadomi inności czasów, w jakich przyszło im żyć i tworzyć. „Cały świat jest inny, niż był przed wojną. Państwa się pozmieniały, monarsze korony pozlatywały, ludzie są inni, inne prawa, inna etyka, inne kobiety…”, mówi w powieści Heleny Mniszkówny Powojenni młody ziemianin Edward Zebrzydowski, który utracił na skutek rewolucji majątki na Kresach i który nie może się odnaleźć w nowej Polsce[16]. „Czuję się w obowiązku być jak najbardziej nowoczesna”, notuje z kolei Zofia Nałkowska w swoim dzienniku 13 listopada 1918 roku[17]. Te głosy zapowiadają doświadczenia, które stały się kluczowe dla całego Dwudziestolecia, a więc nowości i nowoczesności. Budziły one, początkowo zwłaszcza, entuzjazm (skrajnym przykładem jest tu awangarda krakowska, w pewnej mierze też młodzi skamandryci), ale zarazem dystans, podszyty nieufnością, krytycyzmem, a nawet katastrofizmem. Nowe było nie tylko inne, ale i gorsze, a nawet groźne.

Z dzisiejszej zresztą perspektywy ów nurt antynowoczesny, czy też nurt nowoczesności krytycznej, wydaje się szczególnie fascynujący[18]. Myślę tu zwłaszcza o rozpoznaniach, jaki pozostawił w swojej eseistyce, powieściach i dramatach Stanisław Ignacy Witkiewicz, ale też na przykład o Nogach Izoldy Morgan Jasieńskiego, czy opowiadaniach Wata z tomu Bezrobotny Lucyfer. W ramach tego szeroko rozumianego doświadczenia mieścił się temat nowoczesnej wojny, której fenomen przenikliwie opisali Stanisław Rembek (W polu, 1937) oraz Józef Wittlin (Sól ziemi, 1936). Dodać tu trzeba koniecznie temat rewolucji i komunizmu, w sposób pionierski i zarazem wielostronny diagnozowany nie tylko przez Witkacego czy wspomnianego Reymonta, ale także przez Eugeniusza Małaczewskiego (Koń na wzgórzu, 1922), Zofię Kossak (Pożoga, 1922), Ferdynanda Goetla (Pątnik Karapeta, 1923), Stanisławę Przybyszewską (Sprawa Dantona), Brunona Jasińskiego (Palę Paryż, 1925) czy Karola Huberta Rostworowskiego (Czerwony marsz, 1936). Wymieńmy jeszcze temat nowoczesnego państwa i polityki, który raz po raz wraca w literaturze Dwudziestolecia. Podejmie go – trochę wbrew swym marzeniom z wykładu zakopiańskiego – Stefan Żeromski w Przedwiośniu (1925), Juliusz Kaden Bandrowski w Generale Barczu (1925) i Czarnych skrzydłach (1928-1929), Zofia Nałkowska w Romansie Teresy Hennert (1923), Józef Weyssenhoff w Nocy i świcie (1924), Tadeusz Dołęga-Mostowicz w Karierze Nikodema Dyzmy (1932)…

Uścisk z teraźniejszością był zarazem uściskiem z życiem polskim.

 

3.

Jak widać z powyższych wyliczeń, literatura w II  Rzeczypospolitej była niezwykle bogata, różnorodna, różnicowana, chciałoby się rzec: wielogłosowa. Była literaturą tworzoną przez wiele pokoleń, podejmujących wiele tematów, opisujących świat z perspektyw odmiennych ideologii artystycznych i politycznych, ale też narodowościowych. Pamiętajmy, że w II RP rozwija się nie tylko literatura polska i/lub w języku polskim, ale także literatury żydowska, ukraińska, białoruska czy litewska. Literatura traci swój charakter inteligencki, wkraczają do niej pisarze proletariaccy i – zwłaszcza – chłopscy. „Nigdy przedtem i nigdy potem nie zdarzył się w polskiej kulturze fenomen tak bujnego życia literackiego”, zauważa więc słusznie Andrzej Zawada[19].

Specyficzna polifoniczność, otwartość i zarazem pluralizm literackiego Dwudziestolecia oznaczały, że nie było ono domeną jednej opcji estetycznej, generacyjnej, czy ideowej. Współistniały w nim rozmaite koncepcje świata i sztuki, które – co równie ważne – toczyły się ze sobą spór, często zacięty, zasadniczy. Polifoniczność wiązała się z nastawieniem na dialog, a nawet agon, walkę. Tu podkreślić trzeba koniecznie krytycyzm, z jakim opisywała współczesną sobie Polskę. Wystarczy wziąć do ręki Przedwiośnie Żeromskiego, Pokolenie Marka Świdy Struga, Karierę Nikodema Dyzmy Dołęgi-Mostowicza, Bal w Operze Tuwima, czy wiersze Gałczyńskiego, by zobaczyć, jak mocno zaangażowana w sprawy swego kraju była to literatura i jak była w tym zaangażowaniu niepokorna.

Płaciła zresztą za to często dużą cenę. Bo ostatecznie normalność II  Rzeczypospolitej była jednak względna. W jej ramach mieściło się na przykład istnienie cenzury, najpierw prewencyjnej, potem represyjnej, a od 1934 znowu prewencyjnej. Konsekwencją tego były konfiskaty pism i książek, usuwanie fragmentów książek, nawet aresztowania. W całości skonfiskowano poematy Czarna wiosna Słonimskiego oraz Na przykład Peipera, a także powieść Motory Zegadłowicza oraz Zamach Mariańskiego, czyli Jędrzeja Giertycha. Z Kariery Nikodema Dyzmy usunięto fragment opisujący brutalne przesłuchiwanie przez policję prostytutki. Do Berezy zesłano Stanisława Cata-Mackiewicza, wytoczono proces wybitnemu krytykowi i historykowi literatury Stanisławowi Cywińskiemu za… obrazę Marszałka, a Adolfa Nowaczyńskiego i Dołęgę-Mostowicza za to samo, jak się zdaje, „przewinienie” pobili tzw. nieznani sprawcy.

Zrzucenie płaszcza Konrada nie zawsze więc było możliwe. Nawet pisarz tak programowo apolityczny, jak Bruno Schulz komentował w szeregu esejów śmierć Józefa Piłsudskiego! Choć trzeba pamiętać i o tym, że w II  Rzeczypospolitej uprawianie literatury wyraźnie się profesjonalizuje. Czyli pisanie staje się mniej misją, a bardziej zawodem, z którego można się utrzymywać. Jak? Wydając książki, pisząc do licznych periodyków (największy, tygodnik „Wiadomości Literackie”, ma nakład 15 tysięcy egzemplarzy), ale też dla coraz popularniejszego radia czy filmu, a nawet – jak Tuwim - kabaretu. Pisarze najchętniej czytani mogli całkiem dobrze żyć. Tadeusz Dołęga-Mostowicz, autor bestsellerów takich jak Znachor, czy Doktor Murek, od roku 1931 do 1939 opublikował aż 17 powieści, wedle legend zarabiając do 15 tysięcy miesięcznie, a przypomnijmy, iż premier II Rzeczypospolitej zarabiał wówczas około 1850 zł miesięcznie. Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że awangardowa „Zwrotnica” rozchodziła się w kilkudziesięciu egzemplarzach, a nakład słynnych Trzech zim Miłosza wyniósł 300 egzemplarzy. W sumie sytuacja ekonomiczna ludzi pióra w Polsce międzywojennej była „niemal rozpaczliwa”. Tak twierdzi Ewa Kraskowska, podkreślając, iż tym bardziej imponuje „wspaniały dorobek międzywojennej literatury, ale także intensywność życia literackiego i środowiskowej pracy na rzecz jego rozwoju, dynamika kontaktów między twórcami, w tym także z zagranicą, zaangażowanie pisarzy i pisarek w najżywotniejsze problemy społeczne i polityczne kraju”[20]. Zdaniem badaczki było to możliwe nie tylko dzięki „wyjątkowej erupcji talentów”, lecz także dzięki „wielostopniowej instytucjonalizacji”[21] ówczesnego życia literackiego. Obok instytucji oficjalnych – takich jak Związek Zawodowy Literatów Polskich czy Polska Akademia Literatury – w latach 1918-1939 mamy do czynienia z licznym instytucjami nieformalnymi, często o charakterze lokalnym. Mowa tu o pismach, wydawnictwach, salonach, kawiarniach. Były one dowodem na to, jak ważna była literatura tak dla twórców, jak i jej czytelników, ale też, że była to literatura wolna także w sensie niezależności od instytucji państwa. Ostatecznie więc siła, wyjątkowość literatury II  Rzeczypospolitej wynikała z jej duchowej i instytucjonalnej niepodległości oraz z tego, co Edward Balcerzan określił kiedyś mianem patosu jako pewnej normy doniosłości sztuki literackiej[22]. Patos znaczy tu nie tyle i nie tylko pewien styl, a raczej postrzeganie literatury w kategoriach tego, co ważne, istotne, serio, co ma ambicje dorównania (i/ lub wyrastania ponad) wzorcom przeszłości i nie zgadza się na pozycję marginalną, podrzędną. Dzięki temu – jak sądzę – literatura II  Rzeczypospolitej stanowi dla nas istotny, ciągle fascynujący punkt odniesienia – nie tylko dzięki konkretnym dziełom, ale też jako pewna duchowa całość.

 

Tekst powstał w ramach projektu Czas na II RP, dofinansowanego ze środków MHP w ramach programu „Patriotyzm Jutra 2014”. Jest on dostępny na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa - 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej i Autora tekstu.



[1] Zob. V. Wejs–Milewska, Literatura jako fakt społeczny. Próba porównania dawnego i nowego dwudziestolecia; A. Fiut, Różne dwudziestolecia, [w:] Nowe dwudziestolecie (1989-2009). Rozpoznania. Hierarchie. Perspektywy, redakcja naukowa H. Gosk, Warszawa 2010.

[2] Kalendarium życia Karola Wojtyły, oprac. ks. A. Boniecki, Kraków 1993, s. 63-64.

[3] W. Bojarski, O nową postawę człowieka tworzącego, „Sztuka i Naród” 1942, nr 1, [w:] tenże, Pożegnanie z mistrzem, zebrał i opracował J. Tomaszkiewicz, Warszawa 1983, s. 128.

[4] Tenże, Sztuka a państwo (fragmenty większej pracy pod tym tytułem), „Sztuka i Naród” 1943, nr 6, [w:] tenże, Pożegnanie z mistrzem, dz. cyt., s. 144.

[5] A. Trzebiński, Pokolenie wojenne, „Sprawy Narodu” 1943, nr 13, [w:] tenże, „Aby podnieść różę”. Szkice literackie i dramat, wstęp i opracowanie M. Urbanowski, Warszawa 1999, s. 66.

[6] Zob. W. Pietrzak, Rachunek z dwudziestoleciem (1944), Warszawa 1955; J. Zagórski, Słabości i moce poezji lat niedawnych, „Kultura Jutra” 1943, nr 1, [w:] Konspiracyjna publicystyka literacka 1940-1944. Antologia, oprac. i wstępem poprzedził Z. Jastrzębski, Kraków 1973, s. 70-75.

[7] B. Kujawski, Kultura polska ostatniego dwudziestolecia na tle ogólnopolskim, „Kultura Polska” 1944, nr 5, [w:] Konspiracyjna publicystyka literacka 1940-1944. Antologia, dz. cyt., s. 162.

[8] S. Kisielewski, Jak oceniam literaturę dwudziestolecia, „Twórczość” 1946, nr 12, [w:] tenże, Materii pomieszanie, wstęp M. Urbanowski, Warszawa 2014, s. 474.

[9] S. Żeromski, Literatura a życie polskie, [w:] tenże, Sen o szpadzie i sen o chlebie, Zakopane 1916, s. 67.

[10] J. E. Skiwski, Literatura narodowa w dniu dzisiejszym, [w:] tenże, „Na przełaj” oraz inne szkice o literaturze i kulturze, oprac. M. Urbanowski, Kraków 1999, s. 182.

[11] Tenże, Literatura niepodległościowa a niepodległość literatury, „Gazeta Polska” 1939, nr 8, [w:] tenże, „Na przełaj” oraz inne szkice o literaturze i kulturze, dz. cyt., s. 262.

[12] Tamże, s. 264.

[13] Zob. W. Bolecki, Modernizm w literaturze polskiej XX wieku, [w:] tegoż, Modalności modernizmu. Studia, analizy i interpretacje, Warszawa 2012.

[14] Zob. B. Śniecikowska, „Nuż w uhu”? Koncepcje dźwięku w poezji polskiego futuryzmu, Wrocław 2008.

[15] B. Jasieński, Do narodu polskiego. Manifest w sprawie natychmiastowej futuryzacji życia (1921), [w:] Antologia polskiego futuryzmu i nowej sztuki, wstęp Z. Jarosiński, wybór H. Zaworska, Wrocław 1978, s. 9; A. Słonimski, Czarna wiosna. Poemat, Warszawa 1918.

[16] H. Mniszkówna, Powojenni (1929), Warszawa 1991, s. 11.

[17] Z. Nałkowska, Dziennik 1918-1929, oprac. H. Kirchner, Warszawa 1980, s. 43.

[18] Zob. M. P. Markowski, Polska literatura nowoczesna. Leśmian, Schulz, Witkacy, Kraków 2007; M. Wyka, Dwudziestolecie jako prolegomena (zapowiedź) nowoczesności, [w:] Dwudziestolecie 1918-1939. Odkrycia, fascynacje, zaprzeczenia, red. naukowa A. St. Kowalczyk, T. Wójcik, A. Zieniewicz, Warszawa 2010.

[19] A. Zawada, Dwudziestolecie literackie, Wrocław 1995, s. 7.

[20] E. Kraskowska, Miejsce pisarza i pisarki w kulturze międzywojnia, [w:] Metamorfozy społeczne. 4. Kultura i społeczeństwo II Rzeczypospolitej, redaktorzy naukowi W. Mędrzecki, A. Zawiszewska, Warszawa 2012, s. 206.

[21] Tamże.

[22] E. Balcerzan, Przygody człowiek książkowego (ogólne i szczególne), Warszawa 1990, s. 9.

Wyświetl PDF