Karol Wojtyła i agenci bezpieki


MAREK LASOTA

Czy znalazła się teczka SB na Karola Wojtyłę? Czy wobec przyszłego papieża bezpieka prowadziła gry operacyjne? Czy planowano działania prowokacyjne wobec Jana Pawła II po 1978 roku? Takie i podobne pytania pojawiały się ostatnio w prasie w związku z informacjami o zawartości archiwaliów Instytutu Pamięci Narodowej, dotyczących osoby Ojca Świętego. W treści tych pytań dostrzec można poszukiwanie sensacji. Wyziera z tych pytań niewielka wiedza o pracy służb specjalnych komunistycznego państwa.

 

Oczywistością jest, że jednym z głównych zadań Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego i wreszcie Służby Bezpieczeństwa było inwigilowanie i dezorganizowanie Kościoła katolickiego w Polsce oraz wszelkich związanych z nim instytucji i organizacji, jak choćby redakcja “Tygodnika Powszechnego”. Jednak, o czym zapomnieć nie wolno, to nie organa bezpieki ponoszą główną odpowiedzialność za ten kierunek swojej pracy. Były one jedynie narzędziem komunistycznego państwa, którego kierownictwo upatrywało w Kościele, a ściślej rzecz ujmując w jego hierarchii, swojego głównego przeciwnika ideologicznego i rzekomego konkurenta w sprawowaniu władzy w kraju. Na ile bezpieka była tylko bezwolnym wykonawcą dyrektyw, zasiadających w kierownictwie PZPR mocodawców, pokażą wnikliwe badania prowadzone przez historyków w archiwach oraz realizowane dochodzenia prokuratorskie w szczegółowych i coraz liczniejszych przypadkach.

Przeciw hierarchii

Nadawanie posmaku sensacji rezultatom prowadzonych przez Instytut Pamięci Narodowej prac badawczych, obejmujących działania aparatu represji PRL wobec Kościoła w Polsce, świadczy o naiwności tych, którzy wydają się być zaskoczeni faktem inwigilowania metropolity krakowskiego przez funkcjonariuszy tegoż aparatu i ich tajnych współpracowników. Duchowieństwo polskie poddane szczególnie agresywnym czynnościom operacyjnym podlegało takim samym regułom jak każda inna grupa społeczna czy zawodowa. Także wśród polskich księży, zakonników i zakonnic byli tacy, którzy z bardzo rozmaitych przyczyn podejmowali współpracę z organami bezpieczeństwa. Był to także element taktyki realizowanej wobec Kościoła przez ludową władzę. Taktyka “salami” – odkrawania od całości choćby najcieńszych fragmentów – miała z czasem unieszkodliwić jednego z głównych wrogów klasowych w powojennej Polsce. Zmuszanie i nakłanianie do współpracy duchownych tworzyło kolejne linie podziału w polskim Kościele, wywołując dodatkowo atmosferę nieufności i wzajemnych oskarżeń. Zatem można przyjąć, że ulokowana i rozbudowywana wśród polskiego duchowieństwa agentura spełniała nie tylko właściwą sobie rolę informacyjną, ale poprzez swoją dezintegrującą funkcję była także elementem przyjętej przez komunistów polityki wobec Kościoła.

“Poważny wrzód”

W pracy Henryka Dominiczaka Organy bezpieczeństwa PRL w walce z Kościołem katolickim 1944-1990 dokonane zostało podsumowanie stopnia nasycenia agenturą duchowieństwa poszczególnych diecezji. Archidiecezja krakowska znalazła się w czołówce tej statystyki. Świadczyć to może o wzmożonym wysiłku funkcjonariuszy, wynikającym z przyjętego założenia o szczególnie wrogiej wobec władzy ludowej postawie kleru krakowskiego, jak również o chęci wykazania się większą niż w innych województwach aktywnością w zwalczaniu wpływów środowisk klerykalnych. W datowanym 18 października 1947 roku i sporządzonym w Warszawie dokumencie zatytułowanym: “Stosunek aparatu Bezpieczeństwa Państwowego do wrogiej działalności kleru”, znajduje się następująca opinia: aparat nasz dotychczas nie docenił i na ogół nienależycie odniósł się do tego zagadnienia […] Nieliczne tylko Wojewódzkie Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego (jak np. Kraków) uważają sprawę kleru za jedną z podstawowych spraw operacyjnych urzędu […]. Ostatnie zdanie daje odpowiedź na ewentualne pytania o przyczyny tej niekorzystnej dla krakowskiego duchowieństwa, wysokiej pozycji w zestawieniu najbardziej inwigilowanych polskich diecezji. Krakowska bezpieka, a konkretnie Wydział V WUBP, który do 1952 roku, tj. do reformy struktury aparatu bezpieczeństwa, zajmował się walką z Kościołem, wnikliwie obserwowała i analizowała sytuację w lokalnym środowisku katolickim. Dostrzegano nie tylko działalność “reakcyjnego kleru”, ale także związanych z nim przedstawicieli intelektualistów i artystów. W pochodzącym z końca lat czterdziestych dokumencie “Działalność kleru i jego organizacja na terenie województwa krakowskiego” znajdują się następujące uwagi: poza klerem świeckim i zakonnym posiadamy na terenie naszego województwa jeszcze jeden poważny wrzód, który jest ściśle związany z klerem. Są to literaci, publicyści katoliccy. Takich posiadamy na terenie Krakowa bardzo dużo. Starają się oni wszelkimi sposobami przemycić do prasy artykuły przeważnie takie, które podrywają autorytet Rządu. Na czele tych pisarzy stoi ksiądz i kieruje tą kliką. Była to zatem kolejna przyczyna wzmożonej działalności operacyjnej bezpieki, która w Krakowie napotykała nie tylko wrogą działalność kleru mamiącego, sprawującą władzę w ludowym państwie, klasę robotniczo-chłopską, ale także wspomagających go w tym dziele pogrobowców przedwojennej inteligencji.

Przygotowanie do zabiegu

Diagnoza sytuacji stanowiła oczywiście wstęp do przygotowania podstaw metodyki neutralizowania tych niekorzystnych dla budowniczych socjalizmu zjawisk. W “Metodach organów Bezpieczeństwa w walce z reakcyjną działalnością kleru” znajdują się następujące zalecenia: walkę z działalnością reakcyjnej części kleru rozpoczynać będziemy od rozpoznania księży na opracowywanym terenie […] Te nasze rozpracowania prowadzimy przy pomocy werbowanej we wrogim środowisku klerykalnej sieci agenturalno-informacyjnej. Opracowanie kandydata na werbunek, księdza, wymaga szczegółowego ustalenia materiałów kompromitujących na tego księdza, które mogą być natury politycznej lub obyczajowej. Rozpoznanie księży polegało na kwalifikowaniu każdego duchownego do jednej z trzech kategorii: wrogowie, neutralni i pozytywni. Jest oczywiste, iż potencjalni kandydaci do werbunku pochodzili z grupy uznanej za pozytywną. Kryteria przyporządkowania do danej kategorii nie były jednoznacznie określone. Bez wątpienia nie chodziło tylko o wyznawane i prezentowane poglądy na polską rzeczywistość polityczną, ale można się domyślać, że brano pod uwagę potrzeby materialne, sprawy tzw. obyczajowe, ewentualne nałogi itd. Zatem do grupy pozytywnej zaliczano zapewne księdza, który nie wyrażał negatywnych opinii o władzy ludowej, oznaczał się dążeniem do wysokiego standardu życia, miewał problemy alkoholowe, a najlepiej gdyby był uwikłany w jakiś romans.

Z przytoczonych wcześniej zaleceń dotyczących metod budowania sieci agenturalnej w Kościele, wynika jednoznacznie, iż za najwartościowszą i najskuteczniejszą metodę pozyskiwania współpracowników uznawano w pierwszej kolejności szantaż, a dopiero później deklarowaną przez kandydata lojalność wobec ludowego państwa. W celu pozyskania możliwie licznej agentury komunistyczne władze przeprowadziły szereg sterowanych centralnie akcji represji i zastraszania polskiego duchowieństwa, jak prowadzona w 1950 roku akcja “K”, polegająca na przygotowaniu list proskrypcyjnych, na których znalazło się niemal pięć tysięcy nazwisk duchownych i przedstawicieli inteligencji, spośród których jednej nocy zatrzymano ponad 1400 osób. Dogodną okazją do podejmowania prób pozyskiwania agentury wśród zakonnic było ich przesiedlanie z ziem zachodnich, prowadzone na początku lat pięćdziesiątych, czy też wszelkie działania prowadzące w zamyśle do kasaty zakonów w Polsce. Nie zawahano się także przed nakłanianiem do współpracy księży opuszczających stalinowskie więzienia. Te wszystkie usiłowania nie przynosiły jednak zamierzonego rezultatu.

Agenci w Kościele

Ta konstatacja pojawia się w dokumentach organów bezpieczeństwa, pochodzących z drugiej połowy lat pięćdziesiątych, gdy dokonywała się gruntowna reforma komunistycznego aparatu represji w PRL. W obszernych opracowaniach analizowano przyczyny niepowodzeń w budowaniu sieci agenturalnej w Kościele. W przypadku województwa krakowskiego, gdzie pracowało w trzech ówczesnych diecezjach – krakowskiej, tarnowskiej i kieleckiej – około 1400 kapłanów, doliczono się w 1956 roku wśród nich zaledwie stu informatorów, czyli niespełna 10%. Na uwagę zasługuje ocena pracy funkcjonariuszy bezpieki z owymi informatorami – uznano, iż była ona bardzo zła. Przyczyn tego stanu rzeczy doszukiwano się w braku elementarnych wiadomości i umiejętności dotyczących życia członków stanu duchownego. Miażdżącej krytyce poddano przyjętą jeszcze w latach czterdziestych metodę pozyskiwania agentury poprzez szantaż. Potwierdzeniem fatalnej oceny pracy są sporządzane w okresowych sprawozdaniach krótkie prezentacje agentów i informatorów wywodzących się spośród duchowieństwa województwa krakowskiego. Zaledwie kilku uznano za wywiązujących się w zadowalającym stopniu z nakładanych na nich zadań. Do najlepszych, w opinii pracowników krakowskiej bezpieki, zaliczono informatorów o pseudonimach: “Żagielowski”, “Honorata”, “Rosa”, “Kos”, “X”. Wszyscy byli prowadzeni, według raportów z października 1953 roku, przez oficerów sekcji I, Wydziału XI WUBP w Krakowie, a więc tej komórki bezpieki, która inwigilowała przede wszystkim kurię metropolitalną. Szczególnymi pochwałami obdarzano informatora “Żagielowskiego”, niezwykle skrupulatnie i drobiazgowo sporządzającego swoje obszerne doniesienia agenturalne. Pozostali spośród owej kilkudziesięcioosobowej grupy informatorów UB oceniani byli jako mało wartościowi, niechętnie podejmujący lub wręcz odmawiający dalszej współpracy, dostarczający informacji ogólnikowych, powszechnie znanych, a przez to mających małe lub żadne znaczenie w pracy operacyjnej.

Ks. Wojtyła figurantem

Po likwidacji w 1954 roku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i powołaniu w jego miejsce Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego wraz z nowymi strukturami terenowymi, działalność przeciwko Kościołowi prowadził w Krakowie Wydział VI Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego, w którym w połowie 1955 roku pracowało 21 osób, podzielonych na cztery sekcje. Pomimo weryfikacji znajdujących się w ewidencji agentów i informatorów, nadal wskazywano na wielką przydatność agenta posługującego się od lipca 1949 do końca 1957 roku pseudonimem “Żagielowski”, zaś od połowy 1959 do stycznia 1964 roku podpisującego swe raporty pseudonimem “Torano”. Był on dla bezpieki niezwykle wartościowym agentem, gdyż przyjaźnił się i blisko współpracował z Prymasem Polski kard. Stefanem Wyszyńskim, towarzysząc mu w wielu podróżach i poufnych spotkaniach. Przez jakiś czas był także spowiednikiem Prymasa. To w jego “doniesieniu agencyjnym”, pochodzącym z 17 listopada 1949 roku, w sprawie m.in. “kółek ministrantów”, organizowanych przez ks. Kurowskiego przeczytać można następującą informację: zbadałem jak mniej więcej wygląda to kółko ministrantów u ks. Kurowskiego na terenie parafii św. Floriana […]. Kierownikiem ich odpowiedzialnym jest sam ks. [Tadeusz] Kurowski, w jego zastępstwie prowadzi ich nowy przydzielony wikary ks. Wojdyła [sic!], a dawniej ich prowadził ks. Obtułowicz. Zebrania trwają do 2 godzin z referatami i zabawami towarzyskimi. Co pewien czas mają także wspólny podwieczorek. Bliższych szczegółów, jakie tematy poruszają, jak jest frekwencja nie mogłem na razie ustalić, gdy nowy wikary i kierownik kółka ministrantów jeszcze mało w to wprawiony […]. Na obecnym etapie poznawania dokumentów można przypuszczać, iż jest to pierwszy donos na późniejszego Ojca Świętego. Jest rzeczą zrozumiałą, że w miarę upływu czasu ks. Karol Wojtyła pojawia się w sporządzanych doniesieniach coraz częściej.

Agenci nie lubią biskupa

Niemniej jednak dopiero w momencie jego nominacji na sufragana krakowskiego staje się on obiektem szczególnie wnikliwie opisywanym w raportach agenturalnych. Co ciekawe, informatorzy SB nie szczędzą biskupowi Wojtyle kąśliwych uwag i formułowanych ze złośliwą satysfakcją informacji o napotykanych przez niego trudnościach. TW “Torano” w doniesieniu z dnia 22 grudnia 1959 roku relacjonuje odbywającą się kilka dni wcześniej pod przewodnictwem ks. biskupa Karola Wojtyły kongregację dekanalną, podczas której biskup omówił nowoczesne metody duszpasterstwa oraz wspomniał o proponowanych nieznacznych innowacjach w obchodach uroczystości Bożego Narodzenia i końca roku. Ukazując wydarzenia na sali obrad, “Torano” pisał: te myśli ks. bpa Wojtyły wywołały wprost wrzawę na sali, oburzenie i niezadowolenie głośno na zewnątrz objawiane […] ks. [Ferdynand] Machay musiał dopiero dzwonkiem uspokajać wszystkich zebranych. Czegoś podobnego jeszcze nie było na takich zebraniach. Ks. bp. Wojtyła stracił głowę, zaczął się tłumaczyć, że to nie jego pomysł [zniesienie postu wigilijnego, Msze św. w noc sylwestrową, zagraniczne nowinki w metodach pracy duszpasterskiej – przyp. M. L.] że to jeszcze nie decyzja tylko rada […] jednym słowem tłumaczył się jak dzieciak przed wszystkimi księżmi. Równie nieprzychylnie oceniał TW “Torano” działania biskupa wobec wydarzeń w Nowej Hucie w kwietniu 1960 roku. Pisał, komentując podjętą przez ks. biskupa Wojtyłę decyzję oskarżenia o spowodowanie walk wokół krzyża przedsiębiorstwa budującego obiekty nowohuckie – poważniejsi księża kiwają nad tym głowami, jak to jest nierozsądny i głupi krok ze strony ks. biskupa Wojtyły i ks. kanclerza Kuczkowskiego, że się tych ludzi naraża na wiele nieprzyjemności, przykrości i niebezpieczeństwo usunięcia z pracy, kary więzienia itd. Mówi się także wśród duchowieństwa, że należy się spodziewać dużych nowych represji wobec duchowieństwa […]. Formułowane przez agenta tego rodzaju opinie i wypowiedzi na temat ówczesnego sufragana krakowskiego były być może wyrazem narastającej frustracji oraz chęci zaspokajania domniemanych potrzeb i gustów odbiorców tych dokumentów. Jeśli tak się rzecz miała, to “Torano” przesadził w swej gorliwości i nie docenił przenikliwości swych mocodawców z SB, bądź nie potrafił już przyjąć nowego stylu pracy agentury, ukształtowanego w połowie lat pięćdziesiątych przez reformujący się resort bezpieczeństwa. Służba Bezpieczeństwa nie potrzebowała już pisanych językiem partyjnej agitki donosów, wymagając raczej precyzyjnej, kompetentnie przygotowanej rzeczowej informacji, mającej znaczenie dla przedsiębranych gier i kombinacji operacyjnych. Jak dalece mijał się “Torano” z wypracowanym przez SB wizerunkiem nowego biskupa krakowskiego, niech świadczy pochodząca z tego samego okresu “Notatka dotycząca postawy ks. biskupa Wojtyły po objęciu stanowiska Wikariusza Kapitulnego w Diecezji Krakowskiej”, której autorzy zwracają uwagę na wydarzenie wówczas niezwykłe, tj. spotkanie biskupa z Lucjanem Motyką – I sekretarzem KW PZPR, jako świadczące o talentach dyplomatycznych i niezwykle racjonalnym rozumieniu roli biskupa diecezjalnego. Choć urzędowe pochwały pod adresem młodego biskupa nie zasługują na baczniejszą uwagę, to ilustrują jednak rozmijanie się agenta z oczekiwaniami swoich mocodawców.

Zmarnowany wysiłek

Czy w bezpośrednim otoczeniu Karola Wojtyły umieszczony był agent Służby Bezpieczeństwa? Częściowa odpowiedź na to pytanie wynika z przytoczonych wcześniej przykładów i fragmentów dokumentów. “Żagielowski” vel “Torano” równie skrupulatnie i emocjonalnie pisał o “księciu niezłomnym” – kard. Adamie Stefanie Sapieże i o arcybiskupie Eugeniuszu Baziaku. Wydaje się jednak, że nie był w stanie wczuć się w styl i metodę działania, nadchodzącego wraz z nowymi czasami w Kościele Powszechnym, nowego metropolity krakowskiego ks. Karola Wojtyły. Świadomość tego musieli mieć także oficerowie Służby Bezpieczeństwa, realizujący politykę wyznaniową komunistycznych władz PRL. Byłoby wielką naiwnością sądzić, że poprzestawali na opiniach i relacjach jedynie starzejącego się i nie pojmującego nowej rzeczywistości, ich znakomitego niegdyś tajnego współpracownika. Tym bardziej jest to nieprawdopodobne, że Karol Wojtyła jako arcybiskup i kardynał metropolita krakowski zaczął urastać do rangi wroga numer jeden socjalistycznego państwa, dystansując z czasem w tej roli Prymasa, kardynała Stefana Wyszyńskiego. Na ile przedsięwzięcia operacyjne podejmowane przez SB wobec kard. Wojtyły były skuteczne oraz na ile trafne były prowadzone przez nią analizy i prognozy? Odpowiedź na to pytanie wymaga wnikliwego badania dokumentów wytworzonych przez peerelowski aparat bezpieczeństwa. W chwili obecnej jedno wydaje się nie ulegać wątpliwości. Próby rozbijania Kościoła krakowskiego poprzez, między innymi, usiłowanie budowy sieci agenturalnej, skończyły się fiaskiem. Paradoksalnie ten bezpardonowo atakowany Kościół, któremu nie zostały oszczędzone bolesne doświadczenia także wynikające z wyborów dokonanych przez, nielicznych na szczęście, duchownych, ten Kościół krakowski wychodził z tych doświadczeń coraz mocniejszy, by dać wreszcie Kościołowi powszechnemu papieża.

 

Artykuł ukazał się w książce „Operacja: zniszczyć Kościół” (Kraków 2007) w serii Ośrodka Myśli Politycznej i Instytutu Pamięci narodowej „Z archiwów bezpieki. Nieznane karty PRL” pod redakcją Filipa Musiała i Jarosława Szarka.

 

Pierwodruk: Marek Lasota, Karol Wojtyła i agenci bezpieki, “Tygodnik Powszechny”, 21 VII 2002.

 

Marek Lasota

ur. 1960, polonista, historyk, pracuje w Instytucie Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie, od 2007 pełni obowiązki jego dyrektora, radny Województwa Małopolskiego, członek Inicjatywy Małopolskiej im. Króla Władysława Łokietka. Autor książki Donos na Wojtyłę. Karol Wojtyła w dokumentach bezpieki. Współautor książek: Kościół zraniony. Sprawa księdza Lelity i proces kurii krakowskiej; Polska. Historia 1943-2003.

 

Wyświetl PDF