Polska Solidarności – ta debata ciągle trwa

Jacek Kloczkowski

29 maja 2011

Jak na bogactwo wątków wartych omówienia i analizy, a także wielkie pole do popisu, jakie mają uczeni i publicyści lubujący się w tworzeniu teorii próbujących opisać w sztywnych modelach niezwykle zróżnicowaną rzeczywistość, dorobek badań nad Solidarnością jako ruchem społecznym i politycznym nie jest imponujący. Wiele tematów wciąż czeka na opracowanie, a inne bardzo potrzebują pogłębienia bądź spojrzenia z innej niż dotąd strony. Nie brakuje co prawda zakusów – typowych w świecie nauki – aby pewne zagadnienia uznać za raz na zawsze, w kanoniczny sposób opisane i wyjaśnione w książkach bądź artykułach, z którymi nie wypada polemizować, ale na szczęście wciąż są niepokorni badacze, nie obawiający się środowiskowej presji, którzy – z lepszym lub gorszym efektem – proponują nowe, często polemiczne ujęcia. Jak na skalę naukowego wyzwania, jakim jest dogłębne zbadanie historii Solidarności i jej analiza w kategoriach socjologicznych czy politologicznych, tych niepokornych autorów, ale i badaczy niemających ambicji wchodzenia w spory, a chcących opisywać wydarzenia i procesy w sposób nie wzbudzający kontrowersji, nie ma jednak zbyt wielu. Większość powstających prac, to dzieła niszowe biorąc pod uwagę skalę oddziaływania. Głośne stają się jedynie książki owiane aurą skandalu, wybuchającego zwykle zresztą z tego powodu, że ich autorzy stawiają obrazoburcze tezy i ujawniają niewygodne dla niektórych tzw. autorytetów III RP fakty, i dlatego stają się publicznymi wrogami dla części mediów. Mało to ma wspólnego z troską o popularyzację historii, ale pewną pozytywną rolę spełnia: dyskusja o Solidarności wychodzi wtedy poza wąskie kręgi specjalistów i pasjonatów. Oczywiście, trudno oczekiwać, że niskonakładowe, typowo naukowe monografie staną się masową lekturą (zwłaszcza w społeczeństwie, które w porażającej swej części nic nie czyta), ale przecież większość badaczy trzeźwo patrzy na swoją rolę i nie pracuje dla poklasku i medialnej sławy. Zatem, przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można mieć względem dorobku polskiej nauki w badaniu Solidarności, można mieć nadzieję, że w lepszym lub gorszym tempie, zaległości będą nadrabiane a nowe interpretacje i polemiczne prace przyczynią się do wyjścia poza dotychczasowe stereotypowe ujęcia.

W dyskusji publicystycznej, choć odniesień do tradycji solidarnościowej w niej nie brakuje, to wątki te są dalekie od wyeksploatowania, zwłaszcza że wciąż zyskują aktualne konteksty. Sposób, w jaki traktujemy dziedzictwo Solidarności i wiedzę o niej, mówi przy tym wiele o realiach obecnego życia politycznego i intelektualnego. I to mówi mało dobrego. Niektórzy uczestnicy sporu o Solidarność z poczuciem wyższości wykluczają dopuszczenie do głównego nurtu tej debaty opinii podważających lansowany przez liberalną lewicę obraz zrywu solidarnościowego i polskiej drogi do wolności. Szczególnie histerycznie reagują na próby napisania rzetelnej historii tamtych lat, w której nie sposób pominąć zdrady wielu późniejszych autorytetów, równie chętnie widzących się na piedestałach III RP, co podpisujących esbeckie listy płac i donoszących na współpracowników z podziemia; wolą straszyć ksenofobiczną, pełną nienawiści, anty-modernizacyjną prawicą i relatywizować winy dawnych przeciwników z komunistycznego aparatu, chętnie samozwańczo przyznając certyfikaty honoru nawet generałom bezpieki.

Inni uczestnicy sporu o Solidarność z lubością oddają się modnej dekonstrukcji jej mitu. We wspólnotowych odruchach widzą oni bezrefleksyjne zlanie się w łatwo sterowalny, dający się oddać we władanie emocji, a nie racjonalnie postępujący tłum, za bardzo tradycjonalistyczny, zbytnio przywiązany do religii, odrzucający komunizm może nazbyt pochopnie, choć zarazem myślący głównie o swym przyziemnym bycie, a nie o wielkich ideach. Zarazem dla podważenia wyidealizowanego ich zdaniem obrazu solidarnościowego zrywu i późniejszych jego odsłon prowadzących do powstania i ugruntowania się III RP, owi „dekonstruktorzy” nie szukają argumentów w tym, co faktycznie może wzbudzać wielkie kontrowersje: sposobie, w jaki część tzw. elit solidarnościowych, poczynała sobie po 1989 r., uniemożliwiając pełne rozliczenie PRL i zbudowanie państwa przynajmniej symbolicznie odpowiadającego ideałom Sierpnia, a zatem opartego na szerokiej partycypacji obywatelskiej, respektującego wolę polityczną Polaków, sprawiedliwego, nieopanowanego przez ducha indywidualistycznego egoizmu. Ale trzeba też przyznać, że z tymi ideałami – łatwymi do wyrażenia w postaci ogólnych haseł – był problem gdy należało je przełożyć na praktykę funkcjonowania państwa wychodzącego z zapaści gospodarczej, zacofanego pod każdym niemal względem, dopiero aspirującego do miana w pełni suwerennego uczestnika stosunków międzynarodowych. Zbyt wątły okazał się dorobek programowy, który miałby się stać fundamentem III RP. Pomysły gospodarcze, które w latach 1980-1981, i jeszcze przez kilka następnych, mogły się wydawać atrakcyjną alternatywą dla porażająco źle zarządzonej gospodarki państwa komunistycznego, po 1989 r. szybko stały się archaiczne, nie odpowiadające zupełnie zmienionym realiom. Równie mało przydatne okazały się – nieliczne zresztą – projekty ustrojowe opozycji. Nie powstał żaden kompleksowy plan przejęcia władzy od komunistów i pozbawienia ich uprzywilejowanej pozycji w demokratyzującym się państwie. Nawet jeśli szanse na jego pełną realizację były ograniczone, z uwagi na postawę ugodowych lewicowych środowisk solidarnościowych, zbyt silne zakorzenienie peerelowskiej nomenklatury w różnych instytucjach państwa i gospodarki a także działalność sprzyjającej jej dawnej esbeckiej agentury, to jednak gdyby taki plan istniał, łatwiej byłoby wcielić w życie choćby niektóre jego elementy i wydatnie osłabić pozycję postkomunistów, którym znacznie trudniej byłoby wówczas powrócić do władzy i czerpać korzyści z patologii styku polityki i biznesu, odsłoniętych – choć jedynie częściowo – przy okazji kilku wielkich afer III RP. Zabrakło zarazem nowych idei o podobnej sile przyciągania i jednoczenia Polaków jak ‘solidarność’ w szczytowej fazie entuzjazmu lat 1980-1981, które złagodziłyby napięcia, nieuchronne podczas gwałtownej przebudowy ustrojowej i gospodarczej, prowadzącej do nagłej – i często przynajmniej okresowo niekorzystnej – zmiany warunków życia większości społeczeństwa.

Kapitalizm w hybrydowym, postkomunistycznym wydaniu nie okazał się cudownym panaceum na bolączki codziennego życia milionów Polaków, dla wielu z nich stał się wręcz przekleństwem, gdy przyszło im się boleśnie adoptować do nowych realiów, bez pracy, często bez perspektyw na jej znalezienie. Ich opowieści o „nieuchronnych kosztach transformacji” nie przekonywały, zwłaszcza gdy widzieli, jak największymi jej beneficjantami okazywali się często ludzie, których solidarnościowa rewolucja miała raz na zawsze pozbawić wpływów. Trudno się zatem dziwić, że wielu Polaków poczuło się zdradzonych przez solidarnościowe elity, którym zawierzyli swe losy, dając im w 1989 r. bezprecedensowo silną legitymizację do gruntownej zmiany Polski. Także w innym wymiarze szybko zostali odarci ze złudzeń. Dawni bohaterowie podziemia, przed 1989 rokiem, w czasach reżimowej telewizji, radia i prasy, znani głównie z opowieści i przekazów „z ust do ust”, urastający w nich do rangi niemalże herosów walki z komunizmem, okazywali się znacznie mniej heroiczni i sprawni, gdy trzeba było przeprowadzić demontaż odziedziczonych po PRL struktur, ukarać sprawców peerelowskich zbrodni i zbudować praworządne, nowoczesne państwo. Legendarne postacie okazywały się niekiedy zawstydzająco ludzkie w swoich słabościach, a zarazem nader niechętne do przyznawania się do nich. Trudno zatem się dziwić – jeśli weźmie się to wszystko pod uwagę – że ledwie cztery lata po tryumfie Solidarności w wyborach 1989 r. władza trafiła w ręce postkomunistów, co najlepiej może symbolizuje skalę zawodu, jakiego miliony Polaków doznało w nowej rzeczywistości. I o tym dyskusja o tradycji solidarnościowej także musi traktować – być może nawet jej degeneracja w pierwszych latach III RP jest ważniejszym – i zarazem trudniejszym – tematem do analiz niż opis tego, co działo się w latach 1980-1981.

Idee i praktyka działania Solidarności – niesprowadzonej tylko do związku zawodowego, lecz rozpatrywanej jako masowy ruch społeczny – musiały zatem, i wciąż muszą, wzbudzać wiele kontrowersji. Były zarazem na tyle zróżnicowane i pełne sprzeczności, że wydają się być wymarzonym materiałem dla badaczy i publicystów, aby nie tylko szczegółowo opisywać jej dzieje, ale również na kanwie jej losów budować uogólniające teorie interpretujące, co tak naprawdę stało się w latach 1980-1981, jaka była natura ruchu, co się z nim stało w latach 80-tych, i jak rzeczywistość po 1989 roku miała się do tego, co ów ruch zdawał się zapowiadać przez całą dekadę. To zatem opowieść o polityczności Polaków, ich głęboko zakorzenionych w kulturze narodowej zachowaniach politycznych, rozpatrywanych w tym kontekście zaletach i wadach, którą snuć można z podobnym rozmachem, z jakim toczono dyskusje o charakterze narodu po dziewiętnastowiecznych zrywach powstańczych czy w obliczu zagrożeń schyłku II RP. To jednak także historia twardych mechanizmów władzy i walki o interesy. Sam spór publicystyczny i naukowy o Solidarność jest owej walki elementem.

Wspomniane wyżej starania części jego uczestników, aby wypchnąć poza główny nurt debaty publicznej tych wszystkich, którzy nie podzielają „mainstreamowej” wizji genezy i przebiegu „polskiej transformacji”, są nieodłącznym elementem ostrej rywalizacji politycznej i biznesowej. Walka o rząd dusz w wydaniu III RP ma bowiem w sobie znacznie mniej idealizmu niż toczone w przeszłości równie gorące spory o polską politykę, w których – owszem – partykularne przyziemne interesy też odgrywały niemałą rolę, ale jednak głównym punktem odniesienia były traktowane przez ich uczestników bardzo poważnie idee – polityczne, społeczne, czy religijne. Obecnie ważniejszy jest pragmatyzm – kalkulacja podporządkowana jedynie własnym interesom – i to on często motywuje do tłumienia dyskusji, cynicznego dezawuowania jednych jej stron przez inne, przemilczania niektórych tematów, albo ordynarnego manipulowania nimi. Na szczęście, swobodnej debaty nie da się powstrzymać. Można, owszem, grozić kontrolami na uczelniach jeśli powstają tam niepodobające się władzy prace magisterskie albo prowadzić propagandową ofensywę przeciwko instytucji, która jako jedyna w Polsce prowadzi kompleksowe badania komunistycznej przeszłości. To jednak nie PRL – cenzury już nie ma, a z presją środowiskową i decyzjami administracyjnymi i personalnymi władzy można sobie bez problemu poradzić. Będą więc powstawać kolejne książki i artykuły o Solidarności, pisane z różnych pozycji ideowych, stawiające sobie rozmaite cele, w tym także – co zrozumiałe – polityczne, posługujące się wieloma metodologiami, dzieła przełomowe i wtórne, rzetelne i powierzchowne, godne propagowania i niezasługujące nawet na wspomnienie. I choć zawsze ktoś będzie niezadowolony, że stawiają nie takie jakby oczekiwał tezy albo ujawniają fakty, które wolałby na zawsze ukryć albo przedstawić w swojej jedynie słusznej interpretacji, to w wielości stanowisk i ujęć tkwi siła dyskusji naukowej i publicystycznej. Zryw solidarnościowy lat 1980-1981 i późniejsze losy ruchu były bowiem zjawiskiem zbyt ważnym, zbyt interesującym i zbyt masowym, aby pamięć o nim zredukować do rocznicowych obchodów, bądź traktować wyłącznie jako narzędzie polityczne.

Dyskusja o dziedzictwie Solidarności ma wszelkie dane ku temu, aby spełniać we współczesnym polskim życiu intelektualnym taką rolę, jaką odegrały niegdyś spory o tradycję insurekcyjną, w których formowały się postawy polityczne kilku pokoleń Polaków. Czy jednak będzie równie powszechna i inspirująca, zależy w znacznej mierze od tego, jak wielu z nas będzie rozumieć fundamentalne znaczenie poważnej dyskusji o polskiej historii. Z tym wszakże może być różnie.

Wprowadzenie do książki “Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje”, książki o ideowym i politycznym obliczu zrywu solidarnościowego lat 1980-1981, o ewolucji ruchu w latach 80. i jego odpowiedzialności za sukcesy i porażki III RP, o politycznym wymiarze sporu o dziedzictwo „S” po 1989 r., o kontrowersjach wokół naukowych i publicystycznych interpretacji Solidarności oraz o jej miejscu w polskiej historii i tradycji intelektualnej. Autorzy: Elżbieta Ciżewska, Antoni Dudek, Dariusz Gawin, Maciej Korkuć, Piotr Koryś, Zdzisław Krasnodębski, Michał Łuczewski, Rafał Matyja, Krzysztof Mazur, Paweł Rojek, Zbigniew Stawrowski, Michał Szułdrzyński, Kazimierz Michał Ujazdowski, Bronisław Wildstein. - http://omp.org.pl/ksiazka.php?idKsiazki=207

Tagi: , ,

Komentarze są niedostępne.