Tomasz Gąsowski
Rząd narodowy versus najezdniczy. Polacy wobec władzy w czasach rozbiorów Były więc w kraju właściwie dwa rządy: najezdniczy, któremu się opierano i szkodzono i narodowy, którego słuchano i któremu pomagano. (B. Limanowski, Stuletnia walka narodu polskiego o niepodległość, Zurych 1894)
Kilka uwag metodologicznych Politykę rządu wobec społeczeństwa, a także sposób jej realizacji, jest stosunkowo łatwo zbadać i nakreślić. Istnieje bowiem wiele kryteriów, ale też wiele różnorodnych źródeł, pozwalających tego dokonać, także w odniesieniu do przeszłości. Trudniejszy znacznie jest zabieg odwrotny, który tu mamy zrealizować. Względnie łatwo daje się jeszcze uchwycić stosunek przede wszystkim elit do państwa w ogólności, a jego instytucji – na czele z rządem – w szczególności. Jest on czytelny w warstwie teoretycznej, wyrażanej na różne sposoby. W odniesieniu do XIX stulecia mogą to być już programy polityczne, deklaracje ideowe, publicystyka i teksty prasowe czy wreszcie wypowiedzi artystyczne. Ale ustalenie, czy i w jakim stopniu przekładały się one na rzeczywiste poglądy, postawy i zachowania całej zbiorowości, społeczeństwa czy narodu, to już inna sprawa. Oczywiście da się tu przywołać szereg jednostkowych przykładów znanych, wybitnych postaci, liderów opinii i ich zwolenników, niekiedy możemy się czegoś dowiedzieć także na temat „szarego człowieka”, zwykłego zjadacza chleba, jeśli pozostał po nim jakiś ślad źródłowy – pamiętnik, wspomnienia, korespondencja, notatka urzędowa w archiwach władzy. Czasami trafiają się także ogólniejsze raporty władz dotyczące nastrojów społecznych i wówczas dysponujemy czymś więcej, niż tylko rejestr jednostkowych przypadków. Tym niemniej i wówczas uogólnienia muszą być bardzo ostrożne i powściągliwe. Jeśli zaś opieramy się przede wszystkim na incydentalnych zdarzeniach, które zwykle pokazują całe spektrum różnych zachowań, a których częstotliwości występowania nie jesteśmy w stanie ustalić, to przy ich pomocy możemy zilustrować różne, nawet przeciwstawne hipotezy, jednak stopień prawdopodobieństwa owych hipotez pozostanie nieznany. Jeśli chcemy zaś posunąć się dalej, to stajemy przed perspektywą szeroko zakrojonych, żmudnych badań, z uwzględnieniem wszędzie gdzie to możliwe źródeł masowych[1]. Druga uwaga, również o charakterze metodologicznym, odnosi się do oczywistego skądinąd faktu, że społeczeństwo polskie (nie wdając się w tym miejscu w jego szczegółowe definiowanie) końca XVIII w. to zupełnie coś innego niż sto lat późnej. Dla naszych rozważań najważniejsze będą tu przemiany świadomości narodowej i równoczesne jej przenikanie do coraz niższych warstw społecznych, który to proces trwał także po 1918 r[2]. Inna jeszcze kwestia wiąże się z faktem, iż w każdym z trzech zaborów (w rosyjskim dodatkowo czytelna była różnica między Królestwem Polskim – Kongresówką a tzw. Ziemiami Zabranymi, dla Polaków to ciągle Litwa i Ruś, z czasem Kresy) funkcjonował inny system władzy zaborczej, który również ewoluował w czasie. Władza ta była zawsze obca, ale równocześnie w jakimś stopniu oswajana. Natomiast władza polska, tj. Rząd Narodowy, objawiała się jedynie na krótko. Trwała dwa tygodnie, kilka lub co najwyżej kilkanaście miesięcy, a jej zasięg był ograniczony zazwyczaj do jednego tylko zaboru. Rząd taki sprawował swą władzę albo w sposób rzeczywisty kontrolując określone terytorium – jak to miało miejsce podczas powstania listopadowego i krakowskiego, lub przede wszystkim moralny – jak w powstaniu styczniowym. Wreszcie mógł on mieć charakter całkowicie wirtualny (epizody z lat 1877 i 1914). Trzeba też na koniec zwrócić uwagę na fakt, że stosunek do władzy widoczny jest zwykle na dwu poziomach. Pierwszy ma charakter zewnętrzny i przejawia się w sposobie realizacji przez społeczeństwo jej wymagań, nakazów i zakazów (gorliwość, opieszałość czy wreszcie otwarte nieposłuszeństwo, odmowa), co stosunkowo łatwo zaobserwować. Drugi natomiast to towarzyszące temu zabarwienie emocjonalne, o którym wiedza jest o wiele trudniejsza do zdobycia. Co zatem można w tej sytuacji zrobić, aby w miarę możności uniknąć poruszania się w kręgu utrwalonych od dawna opinii, stwierdzeń a nawet mitów narodowych? Na użytek tego tekstu wybieram rozwiązanie polegające na skoncentrowaniu się na jednym tylko, ale możliwie wyrazistym i dającym się oglądać z różnych perspektyw przypadku. Niech tym przypadkiem będzie czas powstania styczniowego w Królestwie Polskim, widziany jednak w szerszej perspektywie procesu historycznego, dziejów Polski porozbiorowej. Wtedy to, jak się zdaje, najpełniej mógł zarysować się ów stosunek do podwójnej władzy wraz z dylematem lojalności i posłuszeństwa.
Polska czasów niewoli – kontekst dziejowy Jako jego punkt wyjścia niech posłuży stwierdzenie świadka epoki, a zarazem myśliciela, historyka i socjologa, Bolesława Limanowskiego, pochodzące z jego pracy Stuletnia walka narodu polskiego o niepodległość, wydanej w Zurychu w 1894 r., przywołane jako motto tego artykułu. Oto Polacy w dobie porozbiorowej stali, przynajmniej okresowo, przed wyborem, któremu z dwu rządów – własnemu czy zaborczemu – okazać lojalność. I działo się tak, że owe dwa rządy, Narodowy i najezdniczy, miały zawsze swoich poddanych, a ich zastępy były zmienne, w zależności od bieżących wydarzeń. Po ostatecznym upadku Rzeczpospolitej nastał dla Polaków długi czas niewoli, przerywany zrywami powstańczymi lub krótkimi okresami życia w warunkach ograniczonej suwerenności (Księstwo Warszawskie i Królestwo Kongresowe, Rzeczpospolita Krakowska, ew. także Galicja w epoce autonomicznej). Polacy stali się wówczas poddanymi rządów zaborczych, władzy obcej, niechcianej, surowej, a przy tym o wiele bardziej skutecznej od tej, do jakiej przywykli w czasach wolności. Należną sobie lojalność i posłuszeństwo była ona w stanie wyegzekwować siłą. Natomiast w każdym z zaborów była ona inaczej skonstruowana, a ponadto w ciągu blisko półtorawiekowej epoki rozbiorowej zmieniała się też jej polityka wobec mieszkańców zagarniętych ziem. I wreszcie w jej zasięgu znajdowały się coraz liczniejsze grupy ludności, przede wszystkim uwolnionych z systemu poddańczego chłopów, które mogły korzystać z jej dobrodziejstw lub przeciwnie – poczuć jej ciężar. Prowadziło to do daleko idącego różnicowania w relacjach, o których mowa. W dobie kolejnych rozbiorów Rzeczpospolitej, pod koniec XVIII stulecia, kwestia stosunku Polaków do nowej władzy ograniczała się do warstwy politycznej, czyli wówczas niemal wyłącznie szlachty. To, czego się obawiała i przed czym skutecznie broniła się ona przez półtora wieku, stało się faktem. We wszystkich trzech zaborach znalazła się bowiem pod panowaniem rządu opresyjnego, charakterystycznego dla monarchii oświeconego absolutyzmu, który pozbawił ją przywilejów politycznych, nałożył zaś obowiązki ograniczające jej poczucie wolności. Było to zasadniczo położenie bezalternatywne, jedyną ucieczkę stanowić mogła emigracja, z której okresowo korzystali nieliczni po kolejnych wstrząsach politycznych, poczynając od 1795 r. Generalnie pozostawała więc droga indywidualnej reakcji na nową sytuację. Bywały jednak i takie momenty, w których obok władzy zaborczej pojawiał się zarys własnej, polskiej, w postaci Rządu Narodowego. Tak było w czasie obu największych powstań narodowych w XIX w., listopadowego i styczniowego, krótkotrwałego, ale ważnego epizodu powstania krakowskiego, wreszcie iluzorycznego Rządu Narodowego z czasu kryzysu bałkańskiego (1877) oraz pierwszych dni „wielkiej wojny” w sierpniu 1914 r. I wówczas tytułowy problem rysował się ze szczególną ostrością. Istniała również trzecia sytuacja, występująca wtedy, gdy na pewnym terytorium wprowadzano elementy autonomii. Tak było w Królestwie Polskim w latach 1815-1830, ale również w latach 1862-1864 oraz w Galicji w latach 1867-1914. Wówczas to widoczne i działające instytucje władzy pozostawały w rękach Polaków (rząd, sejm, namiestnik i in.), nie była to jednak władza suwerenna, lecz tylko mniej lub bardziej rozbudowana administracja. Poddani jej wpływom ludzie stawali częstokroć przed koniecznością decydowania o tym, czy należy jej słuchać dlatego, gdyż jest własna, polska, czy też dlatego, że nadal zaborcza, ale za to dysponująca środkami przymusu. Zacznijmy jednak od sytuacji częstszej, poniekąd „normalnej”, wolnej od patriotycznej gorączki, tj. postaw wobec władzy nazywanej często zabarwionym emocjonalnie terminem rządu najezdniczego. Rząd ten nie miał zasadniczo nigdy problemów, poza swoją własną sprawnością, z egzekwowaniem ładu. Jedyny moment, w którym zarysowała się inna możliwość, to czasy rewolucji 1905 r. w Królestwie Polskim, gdzie projekt „zmowy powszechnej przeciwko rządowi” autorstwa Edwarda Abramowskiego miał doprowadzić do kryzysu i upadku carskiego władania[3]. Różne inne przejawy niechęci do niego miały charakter niejako normalny, występujący zawsze w tej czy innej postaci na styku władza – obywatel/poddany. Ludzie nie kwapią się bowiem nigdzie, niezależnie od warunków – a więc i we własnym państwie – do płacenia podatków, świadczenia darmowych usług czy ciężkiej wówczas służby wojskowej. Nieco szerszy, spontaniczny, a czasami bardziej zorganizowany opór społeczny stawiany bywał tylko okresowo wobec agresywnych działań depolonizacyjnych, jeśli nie towarzyszył im zbyt intensywny terror. Nie widać go więc w zaborze austriackim w pierwszej połowie XIX stulecia, rozwinął się natomiast najpełniej w zaborze pruskim od przełomu XIX i XX w., gdzie korzystając z możliwości prawnych poczęto tworzyć jawnie działające, alternatywne instytucje. Takie instytucje, tyle, że działające w konspiracji, spotykamy także w zaborze rosyjskim np. w postaci „latającego uniwersytetu” czy sądów obywatelskich. Spoglądając na dzieje Polaków w epoce rozbiorowej można zarysować całą gamę postaw, w których jednak nie sposób doszukać się czegoś specjalnie oryginalnego, podobnego np. do irlandzkiego bojkotu, czy choćby cywilnego oporu Czechów w drugiej połowie XIX w. wobec centralistycznej polityki Wiednia i dalszej germanizacji. Mimo to w ocenach władz zaborczych polscy poddani byli zawsze traktowani jako element niepewny, buntowniczy i potencjalnie niebezpieczny. W ten sposób nawet w epoce autonomicznej postrzegano w Wiedniu galicyjskich Polaków, choć wielokroć dawali dowody pełnej lojalności wobec monarchii, a przede wszystkim wobec jej władcy[4]. Jeszcze ostrzej ocena taka funkcjonowała w Berlinie i Petersburgu. Dobrze oddają to słowa feldmarszałka Paskiewicza w liście do cara Mikołaja I: „Trzeba, aby Polak zasypiając wieczorem lękał się, aby go nocą nie zabrano do więzienia. Polacy spokornieją czując grożące im ciągle niebezpieczeństwo”. Zaś jego adresat i protektor zarazem pozostawiał swemu następcy takie oto przykazanie: „Rozkazuję ci […] nie dawaj nigdy wolności Polakom, utrwal to, co zaczęte, a staraj się zakończyć trudne dzieło rusyfikacji tego kraju, bynajmniej nie osłabiając środków przedsięwziętych”[5]. Podobną filozofią kierował się też kanclerz Metternich, kreśląc w latach 30. XIX w. wytyczne dla austriackiej biurokracji w Galicji, mówiące o tym, jak i dlaczego należy zwalczać polskość: „Polskość jest jedynie formułą, brzmieniem pewnego słowa zaledwie, za którym skrywa się rewolucja w jej najjaskrawszej postaci. Polskość nie jest małym składnikiem rewolucji lecz jest samą rewolucją. Nie wypowiada ona wojny monarchom, którzy posiadają ziemie polskie, polskość wypowiada wojnę wszystkim istniejącym instytucjom i ogłasza nawet zniszczenie wszystkich wspólnych podstaw tworzących bazę społeczeństwa – przeto zwalczanie polskości to nie tylko zadanie trzech mocarstw, jest to obowiązek powszechny”[6]. Wreszcie i trzeci z zaborców, cesarz Wilhelm II, kilkadziesiąt lat później, w sławnej „mowie malborskiej” (1901 r.) proklamował nieustanną i bezwzględną walkę z Polakami, stanowiącymi jakoby śmiertelne zagrożenie dla niemczyzny na Wschodzie. Ufano tylko jednostkom lub nielicznym grupom świeckich i duchownych, ale instytucji kościoła już nie dowierzano. Kilkakrotnie podejmowane przez nieliczne grona polskich konserwatywnych polityków – poczynając od młodego księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, później także przez ks. Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, margrabiego Aleksandra Wielopolskiego i jego następców z kręgu tzw. realistów w Królestwie Polskim, a także już w XX w. Romana Dmowskiego i jego obóz polityczny – próby zawarcia jakiegoś kompromisu z Rosją kończyły się całkowitym fiaskiem. Działo się tak dlatego, iż w Petersburgu rzadko wierzono w ich szczerość, a zawsze powątpiewano w możliwość narzucenia przez ugodowców swej woli większości polskiego społeczeństwa. Podobny efekt miały o wiele mniej liczne inicjatywy szukania porozumienia z władzą podejmowane w zaborze pruskim (najbardziej zaawansowana była próba podjęta przez Józefa Kościelskiego)[7]. Nawet sam dialog był tu mocno utrudniony, okresowo wręcz niemożliwy. Pomysł ten powiódł się tylko w zaborze austriackim, zyskując dość powszechną akceptację, ale jak była wyżej mowa, i tutaj nie zbudował trwałego zaufania. Nieufność trwała po obu stronach, choć ugoda miała liczne grono aktywnych zwolenników i beneficjantów. Zdecydowana poprawa położenia Polaków w Galicji miała też swoją cenę. Polegała ona na stopniowym oswajaniu łagodnej niewoli, utożsamianiu się z interesami monarchii oraz jej instytucjami, np. armią, która z wolna stawała się własną, a w przyszłości miała wszak być tarczą broniącą przed rosyjską agresją. W zaborze austriackim w drugiej połowie XIX w. najpełniej zarysował się wspomniany wyżej dylemat – jak traktować ten typ władzy. O ile stosunki z władzą w sensie instytucjonalnym miały ogólnie niekorzystny wymiar, o tyle z poszczególnymi jej przedstawicielami bywały już zróżnicowane. W najmniejszym stopniu zjawisko to występowało chyba w zaborze pruskim, gdzie urzędnicza sztywność i mocne poczucie wyższości wykluczały zbliżenie. W obu pozostałych zaborach dostrzec można próby nawiązywania bliższych kontaktów z polskimi elitami, okazywania wymuszonych przez sytuację gestów pojednawczych, demonstrowania pozorowanych, rzadko szczerych wyrazów sympatii, przyjmowanych jednak przez nie zawsze za dobrą monetę. Osobna kwestia to fascynacja i daleko posunięta polonizacja, jakiej w epoce romantyzmu często ulegali austriaccy urzędnicy w Galicji, przysparzając potem polskiej kulturze wielu wybitnych artystów i uczonych. Odwołując się zatem do wydarzeń z czasów niewoli, można wskazać, stosując oczywiście mocno uproszczone podejście modelowe, trzy zasadnicze sposoby reagowania na konieczność bezterminowej egzystencji pod obcą władzą, owym „rządem najezdniczym”. Będą to przystosowanie, opór i kapitulacja, a raczej ujmując je jako swoiste kontinuum w porządku zgodnym z preferencjami piszącego: opór – przystosowanie – kapitulacja lub odwrotnie: kapitulacja – przystosowanie – opór. Warto też zauważyć i to, że w wymiarze jednostkowym droga życiowa poszczególnych osób wiodła nierzadko przez wszystkie trzy stany, odpowiadające kolejnym etapom życia, od młodzieńczej kontestacji do dojrzałego oportunizmu. Wszystko to bowiem mieści się pewnym względnie stałym paradygmacie psychologii społecznej. Jednak i pierwotna wersja ciągu postaw nie była całkowicie pobawiona sensu. Nie wdając się bowiem w zawiłe rozważania w tej materii, możemy ze znacznym prawdopodobieństwem stwierdzić, iż przystosowanie było najczęściej stosowaną strategią. Zarysowane w teorii tak wyraziste postawy w rzeczywistości są o wiele trudniejsze do klasyfikowania w odniesieniu do konkretnych sytuacji, wydarzeń i osób. Różnice między nimi bynajmniej nie były tak ostre, gdyż każda z nich miała szereg odmian i odcieni. Ich skala, częstotliwość, formy będą oczywiście zmienne w zależności od okoliczności –o czym była już mowa – a więc po pierwsze w zależności od konkretnego zaboru, po drugie od czasu, epoki i realizowanego w nim w danym momencie kursu politycznego względem polskich poddanych (także ich poszczególnych grup). Rozpiętość była tu znaczna – z jednej strony kilkakrotnie wprowadzany stan wojenny, niekiedy na ponad 20 lat, jak w czasie „paskiewiczowskiej nocy”, z drugiej zaś różne formy autonomii. Nie bez wpływu na ich aktualny kształt pozostawał ogólny klimat ideowy danej epoki. Oba nurty romantyczne sprzyjały kontestacji, odwrotnie było w dobie pozytywizmu. A wreszcie spoglądając na ten problem w wymiarze jednostkowym, indywidualnym, trzeba odnotować, iż poszczególni ludzie w trakcie swego życia zmieniali niekiedy dość radykalnie nastawienie do zaborczej władzy. „Rząd najezdniczy” nie zawsze okazywał się tak wrogim, bywało, że stawał się gwarantem stabilizacji, szczególnie w wymiarze społecznym. Walka z nim przeradzała się z czasem w służbę dla niego. Rozważaniom o zachowaniu się Polaków wobec władzy zaborczej sporo miejsca poświęcił w swych spisanych pod koniec życia Pamiętnikach arcybiskup warszawski, dziś już święty Zygmunt Szczęsny Feliński. Odwoływał się w nich zarówno do własnych doświadczeń krótkiego a dramatycznego ze względu na wypadki historyczne pasterzowania, jak i do późniejszych przemyśleń w trakcie dwudziestoletniego zesłania. „Kwestii zachowania się naszego w stosunku do rządów zaborczych nie należy rozstrzygać ryczałtowo – pisał – lecz wypada rozdzielić ją na trzy przynajmniej kategorie; a mianowicie kwestię prawa, kwestię czasu i kwestię środków. Co do słuszności: ani prawo przyrodzone, ani religia, ani prawo międzynarodowe, ani wreszcie tradycja dziejowa nie zabrania nam dochodzenia orężem wydartej przemocą niepodległości… Kwestia znowu czasu i okoliczności stanowi jedynie kwestię roztropności i z tego tylko stanowiska roztrząsana być winna; a i tu sam fakt niepowodzenia nie daje nam jeszcze prawa do uznania ruchu jakiego za nierozważny, skoro względy moralne oporu zbrojnego wymagały… Jedyne przeto pole, na którym wolno wyrokować o godziwości lub niegodziwości zbrojnego w celu odzyskania niepodległości powstania jest sposób prowadzenia walki, i pod tym też względem dziejopisarze nasi i publicyści mają nie tylko prawo, ale i obowiązek oświecać sumienie narodowe, by ustrzec patriotów od zgubnych dla ducha narodowego wybryków”[8]. Mamy tu zatem, nie po raz pierwszy, ale i nie ostatni, bardzo klarownie zarysowane reguły postępowania dla zniewolonego narodu. Na podkreślenie zasługuje fakt, że na pierwszy plan została tu wysunięta kwestia moralna. Takt to właśnie ujął w ostatnim słowie, stojąc w obliczu śmierci przed sądem wojskowym, dymisjonowany kapitan saperów carskiej armii i przeciwnik powstańczego zrywu, zarazem naczelnik wojenny Litwy Józef Kalinowski w kwietniu 1864 r.: „Dodać mogę chyba to, iż mając przed oczami walkę, nie uważałem siebie w prawie zostać obojętnym i po wzięciu dymisji w niej udział wziąłem”[9]. Pierwsza postawa obejmuje różne sposoby przystosowania do nowej sytuacji, tak, by nie narażając się władzy i okazując jej minimalną porcję wymaganej lojalności, żyć w miarę możliwości wedle własnych, dotychczasowych reguł, co przede wszystkim odnosiło się do kultury narodowej. A zatem bez buntowniczych porywów, ale i bez czołobitności. To najszersza i najczęściej spotykana formuła mająca swoje lokalne odmiany, a w ich ramach odcienie. Jej punktami granicznymi był z jednej strony bezwarunkowy i bezkrytyczny lojalizm równoznaczny z kapitulacją, z drugiej opór, czynny lub – nie mniej ważny – bierny, a więc różne formy indywidualnej kontestacji[10]. W tym przypadku mamy do czynienia z odważnym odrzuceniem części lub całości reguł narzuconych przez władzę zaborczą. Znanym literackim przykładem tego typu zachowania przypadającego na początek niewoli jest postać szlachcica starej daty, wuja głównego bohatera Popiołów, Rafała Olbromskiego, pana Nardzewskiego, który demonstracyjnie lekceważy wysłannika nowej austriackiej władzy, komisarza kieleckiego Krajzamtu Hibla, co zresztą kiepsko się dlań kończy[11]. Władza cesarska potrafiła bowiem posłuch wymusić siłą. W przypadku drugiej z wyróżnionych postaw, tj. oporu, najważniejszą formą były w pierwszej połowie XIX w. spiski i konspiracje niepodległościowe, prowadzące do powstań, a wreszcie emigracja. Tych wątków nie ma potrzeby tu szerzej rozwijać. Na koniec lojalizm, który mógł występować w dwu postaciach. Pierwsza miała charakter bezwarunkowy. Był to akt pełnego poddania się zaborczej władzy, łącznie z apostazją narodową, której ostatecznym progiem była zmiana wyznania[12]. W drugiej natomiast mógł on być opatrzony pewnymi rachubami, że oto w zamian za posłuszeństwo władza udzieli w swej łaskawości pewnych koncesji polskim poddanym. Spoglądając
na rzecz całą z perspektywy niemal półtorawiekowej niewoli, można by
zaryzykować tezę o falowaniu tych postaw i nastrojów, przy czym ich rytm
przebiegał odmiennie w każdym z zaborów. Początek epoki rozbiorowej wszędzie
wyglądał dość podobnie, pomijając nieliczne grupki przedstawicieli skrajnych
postaw. Cechuje go bierność, rezygnacja, stopniowe oswajanie się z nową
sytuacją, brak przejawów kontestacji, ale również brak chętnych do współdziałania.
Polacy nie garną się ani też nie są wciągani w obręb nowej władzy. Przypadek
ks. A. J. Czartoryskiego ma wówczas charakter jednostkowy, jakkolwiek z czasem
będą za nim szli inni, coraz liczniej i śmielej. Także służba Rychło jednak taka stabilna sytuacja zmienia się za sprawą napoleońskiego huraganu. Wówczas po raz pierwszy pojawia się element wyboru pomiędzy dochowaniem lojalności władzy zaborczej a podjęciem ryzyka zaangażowania się przeciwko niej. Porywy wolności w latach 1806-1813 były efektowne, ale stopień rzeczywistego zaangażowania społecznego umiarkowany. Przeważyła lojalność, która zdaniem znakomitego historyka Jerzego Łojka sprawiła, że jedyna chwila pomyślnej dla Polaków międzynarodowej koniunktury w XIX w. nie została należycie wykorzystana[13]. Po roku 1815 postawa społeczeństwa polskiego wobec władz zaborczych znacznie się różnicuje, a będzie to w dużej mierze efekt polityki prowadzonej przez nie na danym obszarze. I tak twardy kurs w zaborze austriackim i na Ziemiach Zabranych przyniósł w efekcie wymuszone posłuszeństwo. Bardziej liberalny natomiast w innych zaborach owocował pojawianiem się gotowości do współpracy. Tak było w Wielkim Księstwie Poznańskim i zwłaszcza Królestwie Polskim. W tym drugim przypadku najbardziej charakterystyczna była osoba ks. Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, mającego sporo zwolenników z racji realizowanego przezeń pozytywnego programu modernizacji, ale obok niego również bezwarunkowego lojalisty gen. Wincentego Krasińskiego. Wtedy też rozpoczyna się moda na służbę w armiach zaborczych, do której wiodła droga poprzez wojsko W. Ks. Konstantego. Kolejny moment wymagający przemyślenia własnej postawy i podjęcia odpowiedniej decyzji to powstanie listopadowe. Już sam przebieg nocy listopadowej był doskonale zarysowanym dramatem postaw i wyborów postawionych przed nimi Polaków. Oto sytuacja, poniekąd krańcowa, kliniczna, wyśmienicie nakreślona przez Andrzeja Kijowskiego w Wieczorze listopadowym. Z jednej strony patriotyczna, ale i egzaltowana młodzież pragnąca zabić (czy aby na pewno?) tyrana i uwolnić kraj, a z drugiej – grono generałów, mężnych żołnierzy z czasów napoleońskich, którzy płacą życiem za dochowanie wierności carowi. Z jednej strony tłum warszawiaków z zapałem szturmujących Arsenał, z drugiej – zamknięte okna i drzwi siedzib miejscowych notabli[14]. A do tego jeszcze kilka dni później pojawi się cała galeria „zmęczonych szwoleżerów”, ludzi których w powstańcze szeregi przywiodło jedynie poczucie obowiązku i przyzwoitości, ale bynajmniej nie wola walki i wiara w zwycięstwo[15]. Powstanie listopadowe było wstrząsem, który w niemałym stopniu objął także mieszkańców dwu pozostałych zaborów, wymuszając zajęcie wyraźnego stanowiska w narodowej sprawie. Odtąd postawy wobec władz zaborczych staną się bardziej czytelne, będą też pojawiały się, to ważne, pewne niepisane normy postępowania względem nich: co wolno, a czego dobremu Polakowi nie godzi się czynić. Przywołajmy tu więc nauki, które imć pan Seweryn Soplica kierował do młodych Polaków: „Żadnemu takiemu, który by choć rok jeden Moskalowi służył nie wierzcie: czy to marszałek, czy to sędzia, czy to profesor. Wypędźcie go z waszej ziemi, bo nigdy z niego prawy Polak nie będzie, a jeżeli go zostawicie, bądźcie pewni, że furtkę gotową otworzycie nieprzyjacielowi. Jak się ojczyzna wasza odrodzi, żadnych układów nie róbcie z nieprawością: kto tylko u nas urzęduje, dobrowolną a nie przymuszoną przysięgą związał się z rządem najezdniczym – do waszego sumienia należeć będzie osądzić, na co zasługuje niegodny syn ojczyzny, co dobrowolnie śmiał poddać się takowej przysiędze. Jeżeli szczerze ją wyrzekł, jest zdrajcą, jeżeli w zamiarze by ją zgwałcił, jest bluźniercą depcącym wszystkie prawa boskie i ludzkie… Jeżeli między wami znajdą się tacy, co was do umiarkowania nakłaniać będą, bądźcie pewni, że to będą ludzie obojętni dla waszej sprawy i radzi mieć środki gotowe dla skarbienia sobie na wszelki przypadek względy u nieprzyjaciela”[16]. Były tu więc zarysowane reguły niezwykle wyraziste i jednoznaczne: zaborca to wróg, a kto mu służy to zdrajca, niegodzien w przyszłości żyć w wolnej ojczyźnie. Jest równocześnie znakomicie punktującym tę sytuację paradoksem, że prawdziwy autor tych słów Henryk Rzewuski to ideolog tzw. „koterii petersburskiej” i urzędnik do specjalnych poruczeń namiestnika Paskiewicza, brat Adama Rzewuskiego – generała i adiutanta cara Mikołaja I. W praktyce bowiem zasady postępowania wobec władz zaborczych były niezmiernie liberalne. Jedynym prawdziwie godnym napiętnowania postępkiem była apostazja wyznaniowa i ewentualnie narodowa (i zachęcanie do niej) oraz służba w aparacie przymusu (policja, żandarmeria), a i tak chętnie czyniono wyjątki i znajdowano usprawiedliwienia dla poszczególnych ludzi. Tak było w długich okresach stabilizacji. Stąd też w drugiej połowie XIX w. stale rosły rzesze Polaków w służbie władzy austriackiej – tu głównie cywilnej, urzędniczej – i rosyjskiej – tu również wojskowej. Rzecz charakterystyczna – działo się to w zaborze, gdzie równocześnie najsilniej krzewił się w swoim czasie duch powstańczy i najmocniej artykułowana była wrogość do „Moskali”. W latach I wojny światowej w armii carskiej służyło więcej generałów Polaków niż w wojsku II Rzeczypospolitej. Proces ten miał charakter żywiołowy, wywołany w przeważającej mierze względami ekonomicznymi. Dla podlegającej nieubłaganej deklasacji szlachty, a także dla rosnącej grupy inteligentów, surdut urzędnika czy mundur oficera były sposobem na w miarę bezpieczną i stabilną egzystencję w zamian za niezbyt wygórowaną cenę. Wyższą trzeba było płacić jedynie w przypadku dążenia do zrobienia na jednym z tych pól prawdziwej kariery. Bywały jednak sytuacje, w których sprawy się mocno komplikowały.
Przypadek roku 1863 Czas przyjrzeć się Rządowi Narodowemu. Najpełniej objawił się on podczas powstania styczniowego, jako zwieńczenie konspiracyjnej struktury budowanej od 1862 r., której resztki zgasły trzy lata później. Było to pierwsze, ale nie ostatnie w polskich dziejach „Tajemne Państwo Polskie”[17]. Stawiało ono Polakom poważne wymagania – przede wszystkim wykonanie dekretu uwłaszczeniowego, a ponadto płacenie specjalnego podatku na cele narodowe i udzielanie pomocy konspiratorom oraz walczącym, jak też przestrzeganie norm zachowania względem zaborcy. Równocześnie zaś poza racjami moralnymi, na których wspierał się jego autorytet, dysponowało bardzo skromnymi środkami dla egzekwowania swych zarządzeń. Były one głównie perswazyjne, wykorzystywały krążące gazetki i biuletyny powstańcze, autorytet niektórych kapłanów, budowaną nieformalnie patriotyczną opinię publiczną i wreszcie swoisty organ wykonawczy, egzekucyjny w postaci Policji Narodowej wraz z grupą tzw. sztyletników, karzących śmiercią zdradę i nieposłuszeństwo. Niekiedy poszczególne partie powstańcze wykorzystywane były również w roli środka przymusu wobec szlachty lekceważącej rządowy dekret o uwłaszczeniu chłopów. Działały także sądy piętnujące winnych niewłaściwego zachowania. Efekty tych poczynań były zaskakująco dobre. Spora część mieszkańców Królestwa Polskiego, w mniejszym już stopniu Ziem Zabranych oraz Galicji, stosowała się do zarządzeń powstańczej władzy. Z pewnością nie była to postawa powszechna, ale zdecydowanie zauważalna dla carskich funkcjonariuszy. Co więcej, również niektórzy z nich wykonywali skrycie jej polecenia, przede wszystkim dotyczące podatków, bywało, że szukali u niej pomocy w osobistych kłopotach. Tak więc w 1863 r. z wyjątkową ostrością zarysowała się kwestia zachowania się Polaków wobec władzy, rozumiana jako konieczność wyboru: zaborcza lub własna, rząd najezdniczy albo narodowy. Wskazywała na to jasno już odezwa Komitetu Centralnego Narodowego z 1 września 1862 r.: „Ogłaszamy, że Naród zorganizował się w obronie praw wolności i niepodległości swojej i że się bronić będzie do ostatka, aż do zupełnego zwycięstwa… Oświadczamy, że wobec wyraźnego określenia się dwóch rządów, z których jeden jest najezdniczy, drugi zaś narodowy – popieranie rządu najezdniczego i bronienie go będą sądzone jako zdrada kraju”[18]. Swoistym, nie pierwszym zresztą paradoksem w tej materii, był fakt, iż ów „rząd najezdniczy”, złożony niemal wyłącznie z Polaków, na czele z margrabią Aleksandrem Wielopolskim, realizował program polonizacji i modernizacji Królestwa Kongresowego[19]. Zdaniem znawczyni tego okresu Barbary Petrozolin-Skowrońskiej, ujawnione wówczas głębokie różnice postaw nie wynikały ani z oceny sytuacji, w której naród polski się znalazł, ani nawet z emocjonalnego stosunku do sprawy niepodległości, lecz wyłącznie z odpowiedzi na pytanie: w jakich warunkach i jakimi siłami niepodległość można wywalczyć?[20] Kwestia ta, co równie ważne, dotknęła po raz pierwszy w odczuwalny sposób także niższe warstwy społeczne, łącznie z ludnością chłopską. Przesądzał o tym Manifest powstańczy z 22 stycznia 1863 r.: „Centralny Komitet Narodowy staje więc naprzeciw rządu obcego, moskiewskiego, jako Rząd Narodowy i jakkolwiek nie ma wojsk i policji uzbrojonej, które najazdowi dają pozory rządu, posiada za to podstawę, na której rządy rzeczywiste spoczywają, to jest poparcie i uznanie narodu; posiada siłę moralną, której brak niszczy i obala rządy carów w Polsce, a z której wynika wszelka siła materialna”[21]. Czy tak się w istocie stało? Ta polityczna aksjologia, która w przyszłości stała się jednym z ważnych mitów narodowych, jak dowodzą tego liczne już dziś szczegółowe studia, realizowana była jedynie w bardzo ograniczonym zakresie. Pomijam tu już Polaków w carskich mundurach walczących przeciw powstańcom czy urzędników pełniących lojalnie swą służbę jakby nic się nie stało i nagradzanych potem sowicie gratyfikacjami pieniężnymi, awansami lub medalami za „usmirenie polskogo miatieża”, Żydów denuncjujących powstańców, chłopów grabiących zwłoki poległych, których to przypadków, bynajmniej nie jednostkowych, nie należy wszakże uogólniać jako powszechnych postaw i zachowań. Te dramatyczne obrazy malują, pewnie lepiej niż sucha narracja grzebiących w zakurzonych papierach historyków, neoromantyczni twórcy: S. Żeromski (Rozdzióbią nas kruki, wrony) czy Maria Jehanne Wielopolska (Kryjaki). Często jednak bywało i tak, że powstanie utożsamiano z buntem, rewolucją przeciw legalnej, choć nie do końca własnej władzy. Dla wszystkich prawdziwych przeciwników rewolucji decyzja była więc oczywista. Idzie jednak o tych, którzy znajdowali się pośrodku, dalecy od wysługiwania się władzom rosyjskim, ale także dystansujący się od powstania. Komu wierzyli, gdzie szukali autorytetu? Niekiedy był to wybór świadomy i przemyślany, jak np. w przypadku młodego Stanisława Szczepanowskiego, który nie porzucił studiów na politechnice wiedeńskiej „aby dać się zabić”, bo ktoś przecież musi żyć i pracować dla kraju[22]. Z mitem solidarności Polaków w chwili niepodległościowego zrywu, jakim żywiło się polskie społeczeństwo w trudnych momentach XIX i XX stulecia, zmierzył się bardzo zdecydowanie Józef Piłsudski w swoim odczycie o roku 1863, wygłoszonym 20 stycznia 1924 r. W jego ujęciu legenda zgody narodowej, swoistej „Treuga Dei”, która miała wówczas jakoby jednoczyć wszystkich Polaków, pozostawała w jaskrawej sprzeczności z realiami epoki, nacechowanymi głębokimi sporami politycznymi. Niewykluczone zresztą, że snując te rozważania Marszałek, pędzący wówczas żywot w Sulejówku, odwoływał się również do swoich doświadczeń z 1914 r. We wspomnianym odczycie przytaczał potwierdzające tę ocenę przykłady zachowań, których refleksy odbierał osobiście. Obalając mit zgody narodowej, wprowadził jednak na jego miejsce inny. Oto stawiając w swoim odczycie wielokrotnie pytanie: „Wielkości, gdzie twoje imię?”, znajduje nań wreszcie na koniec odpowiedź: „W 1863 r. istniał taki symbol, który silnie, ba – nieraz wszechwładnie panował nad ludźmi. Była nim pieczęć – pieczęć Rządu Narodowego… Wielkość naszego narodu w wielkiej epoce 1863 r. istniała, a polegała ona na jedynym może w dziejach naszych rządzie który, nieznany z imienia, był tak szanowany i słuchany, że zazdrość wzbudzić może we wszystkich krajach i wszystkich narodów”[23]. Ważne jest to, że mimo kolejnych dekad niewoli, kolejnych niepowodzeń Rząd Narodowy i jego następcy ideowi nigdy nie stracili zaufania części Polaków[24]. Zmieniało się natomiast oblicze społeczne tej grupy, której w XX stuleciu ton nadawali inteligenci, robotnicy i chłopi.
Tekst ukazał się w wydanej przez OMP pracy zbiorowej Władza w polskiej tradycji politycznej. [1] Szerzej o tym: T. Kulak, Mit walki o niepodległość w okresie porozbiorowym, [w:] Polska myśl polityczna XIX i XX w., t. X: Polskie mity polityczne XIX i XX w. Kontynuacja, red. W. Wrzesiński, Wrocław 1996, s. 17 i n. [2] S. Kieniewicz, Rozwój polskiej świadomości narodowej w XIX w., [w:] tegoż, Historyk a świadomość narodowa, Warszawa 1982, s. 59 i n. [3] W. Giełżyński, Edward Abramowski – zwiastun „Solidarności”, Londyn 1986, s. 80 i n. [4] M. Siadkowski, Dyskurs o (nie)lojalności polskich elit politycznych w Wiedniu w latach 1880-1910, „Przegląd Historyczny” 2008, t. XCIX, z. 4, s. 576 i n. [5] Cyt. za: H. Głębocki, Fatalna sprawa. Kwestia polska w rosyjskiej myśli politycznej (1856-1866), Kraków 2000, s. 41. [6] Cyt. za: I. Roeskau-Rydel, Postawy i wyobrażenia: Niemcy wobec Polaków w Galicji w atmosferze narastającego konfliktu lat 1830-1848, [w:] Galicja – Polska – Europa. Pamięci Zbigniewa Frasa, red. S. Ciesielski, K, Ruchniewicz, Toruń 2008, s. 34. . [7] J. Kozłowski, Wielkopolska pod zaborem pruskim, Poznań 2004, s. 215. [8] F. Sz. Feliński, Pamiętnik, Warszawa 2009, s. 110. [9] R. Kalinowski, Kartki z księgi mojego życia, oprac. Cz. Gil OCD, Kraków 2007, s. 44. [10] Por. W. Wrzesiński, Wokół pojęć: lojalność – kolaboracja – irredenta, [w:] Między irredentą a kolaboracją. Postawy społeczeństwa polskiego wobec zaborców, red. S. Kalembka, N. Kasparek, Olsztyn 2001, s. 11 in. [11] S. Żeromski, Popioły. Powieść historyczna, wyd. 5, Warszawa––Kraków 1922, t. 1, s. 25 i n. [12] M. Micińska, Zdrada córka nocy. Pojęcie zdrady narodowej w świadomości Polaków 1861-1914, Warszawa 1998, s. 19-43 oraz 237 i n. Por. też E. Kaczyńska, Zagadnienie apostazji narodowej. O zdradzie, donosach i agentach – Polakach (zabór rosyjski 1815-1914), [w:] Polska myśl…, dz. cyt., s. 163 i n. [13] J. Łojek, Kalendarz historyczny. Polemiczna historia Polski, Warszawa 1994, s. 246-249. [14] A. Kijowski, Listopadowy wieczór, Warszawa 1972, s. 26 i n. [15] Ich galerię nakreślił znakomicie M. Brandys, Koniec świata szwoleżerów, wyd. 2, Warszawa 1992, t. 1-3. Zrodzone a raczej uwypuklone wówczas dylematy śledzi T. Łubieński, Bić się czy się nie bić? O polskich powstaniach, wyd. 2, Warszawa 1997, a następnie Ani tryumf ani zgon: szkice o powstaniu warszawskim, Warszawa 2004. [16] H. Rzewuski, Pamiątki Soplicy, Ossolineum 2004, r. XXI, Błogosławiona Anna z Omiecińskich, s. 324. [17] Najbardziej drobiazgowy opis jego struktury i w mniejszym stopniu zasad funkcjonowania, zob. F. Ramotowska, Tajemne Państwo Polskie w powstaniu styczniowym 1863-1864. Struktura organizacyjna, cz. 1 i 2, Warszawa 1999-2000. [18] Dokumenty Komitetu Centralnego narodowego i Rządu Narodowego 1862-1864, [w:] Powstanie styczniowe. Materiały i dokumenty, t. 13, red. E. Halicz, S. Kieniewicz, I. S. Miller, Ossolineum 1968, s. 14-16. Też A. Giller, Historia powstania narodu polskiego w 1861-1864 roku, t. 1, Paryż 1867, s. 309-312. [19] Margrabia był jednak człowiekiem odpychającym niemal wszystkich, stąd i jego pożyteczna działalność reformatorska nie była akceptowana przez społeczeństwo polskie, A. Żor, Ropucha. Studium odrzucenia, Toruń 2007, s. 115 i n. [20] B. Petrozolin-Skowrońska, Przed tą nocą, wyd. 2, Warszawa 1997, s. 399. [21] Dokumenty…, dz. cyt., s. 37. [22] To klasyczne zachowanie zwolennika pracy organicznej, jakkolwiek wielu z nich miało w swym życiorysie epizod powstańczy, por. T. Kizwalter, J. Skowronek, Droga do niepodległości czy program defensywny? Praca organiczna: programy i motywy, Warszawa 1988, s. 7 i n. [23] J. Piłsudski, Rok 1863, [w:] Pisma zbiorowe, t. VI, Warszawa 1937, s. 167. [24] Tak S. Kieniewicz w zakończeniu swego monumentalnego dzieła Powstanie styczniowe, Warszawa 1972, s. 745 i n. Tomasz Gąsowski - Historyk, wykładowca Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, twórca i prezes Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, członek Ośrodka Myśli Politycznej. Autor m.in. książek "Między gettem a światem: dylematy ideowe Żydów galicyjskich na przełomie XIX i XX wieku" (1996) i "Pod sztandarami Orła Białego: kwestia żydowska w Polskich Siłach Zbrojnych w czasie II wojny światowej" (2002). Redaktor naukowy licznych publikacji m.in. "Wybitni Polacy XIX wieku - leksykon biograficzny" (1998), "Bitwy polskie - leksykon" (1999), "Państwo polskie wobec Polaków na Wschodzie. Poszukiwanie modelu polityki" (2000). |