Etyka i polityka


Myśl ludzka jest o tyle płodna i twórcza, o ile, obracając się w granicach możliwości, zmierza w kierunku największego oporu; wszystko jedno, czy będzie to opór zewnętrzny, czy wewnętrzny. W silniejszym jeszcze stopniu da się to powiedzieć o myśli społecznej, tu bowiem jest rzeczą aż nazbyt widoczną, że ona nie tylko urabia instynkty narodu, ale tworzy jego ciało, przelewa weń swą energię, rządzi nim i wciela się przez to w formy jego bytu. Z chwilą, gdy myśl publiczna, wzorem wszystkich innych sił przyrody, poczyna iść w kierunku najmniejszego oporu, wybiera drogi, na których ma jak najmniej do zwalczania, na których czeka ją kwietystyczne zadowolenie z samej siebie w podążaniu utartymi drogami, – wtedy poddaje się bezwiednie lecz nieuchronnie biegowi wypadków i losom nastrojów, staje się tylko odbiciem popędów na poły fizycznych, sługą swego ciała zamiast jego panem, zatraca w sobie iskrę twórczości, a co gorsza – wyrodnieje. Pamiętać powinni o tym przede wszystkim ci jej nosiciele, którzy upatrują najwyższy wyczyn myśli publicznej w wytrwałym staniu na raz zajętym stanowisku. Zachowawczość narodowa, która powinna być wielką przesłanką wszelkiej myśli politycznej, wyradza się u nich w zachowawczość myśli samej, w jej skostnienie w oderwaniu od życia. Dużo by o tym powiedzieć mogła historia ostatniego stulecia naszych dziejów, a w czasach najnowszych – historia ruchu socjalistycznego wszystkich niemal krajów.

Wyrodnienie myśli publicznej, która przestała być twórczą i poszła na służbę popędów cielesnego bezwładu, zawsze tymi samymi postępuje torami: środki niepostrzeżenie stają się celami, zajmują ich miejsce i poczynają pędzić żywot samoistny, aczkolwiek w założeniu swym miały odegrać jedynie rolę pomocniczą i przejściową. Otóż środek, mający prowadzić do zamierzonego celu głównego, nie jest z istoty swej twórczy, lecz jedynie zastosowany do okoliczności czasu i miejsca dedukcją, wyprowadzoną z tego celu, który stanowi właściwy pomysł twórczy. Cel jest płodem myśli, środki nasuwa życie samo; gdy więc one stają na jego miejscu, jako zadanie główne, twórczość ustępuje łatwo miejsca inercji spokoju czy ruchu, zamienia się w rutynę, a wytwór ducha wyradza się w bezduszność.

Życie publiczne narodu, w złożonym swym splocie przyczyn i skutków, przedstawia ciągłą mieszaninę celów i środków, które do nich prowadzą, tak, iż uogólnienie powyższe, stwierdzające szkodliwość sprowadzania pierwszych do drugich, wydać się może słusznie zbyt oderwanym i pozbawionym znaczenia przy ocenie faktów realnych. Istotnie, życie wymaga tu wprowadzenia pewnych rozróżnień.

Środek działania może być w pewnych warunkach twórczy sam w sobie, mianowicie gdy jest pozytywny, gdy stanowi etap w kierunku osiągnięcia celu głównego, szczebel, po którym się do niego dochodzi: wtedy jest on sam celem częściowym, tymczasowym, bez którego zdobycie całości dążeń jest niemożliwe i wykluczone. Podstawianie takich środków na miejsce celu głównego, stanowiąc konieczną fazę przejściową w rozwoju dążeń, jest zjawiskiem normalnym, jedynie nawet normalnym, o ile myśl polityczna obracać się będzie w granicach możliwości, nosi ono zaś na sobie znamiona zwyrodnienia dopiero wtedy, gdy cel główny znika zupełnie z oczu, gdy przestaje być dalszym szczeblem usiłowań i zasadniczą ich wytyczną.

Istnieje jednak inny rodzaj środków działania, które polegają na usuwaniu przeszkód, tamujących rozwój dążeń w kierunku zamierzonego celu, są więc środkami, pozbawionymi własnych pierwiastków twórczości społecznej już przez to samo, że noszą charakter na wskroś negatywny. Gdy tego rodzaju środki wysuwają się na plan pierwszy, stają się celami same w sobie i są podnoszone do godności kamertonu, nadającego ton życiu publicznemu, wtedy, chociażby cel główny pozostał hasłem, głoszonym na każdym kroku, rozkład duszy zbiorowej i zwyrodnienie dążeń jest faktem nieuniknionym: twórczość społeczna zanika, żywotność dążeń zamienia się na ich bezduszność – pozostają tylko jałowe hasła, obsługiwane negatywnymi środkami, które występują w charakterze jedynych dążeń realnych. Takie zwyrodnienie myśli politycznej jest czymś więcej niż zniesławieniem umysłowym społeczeństwa lub jego części, jest ono zarazem znieprawieniem moralnym, bo główny przedmiot wszelkiej etyki publicznej – dobro narodu – rozpływa się w dążeniach drugorzędnych: szkodzenia przeciwnikom dla samego szkodzenia, negatywnej partyjności, animozjach osobistych, nieprzebieraniu w środkach.

Mówi się dużo u nas o polskiej niezgodzie, o antagonizmach stronniczych, o naszej niezdolności do wspólnego działania. Należałoby się porozumieć na tym punkcie. Jeżeli idzie o silnie zarysowaną indywidualność kierunków politycznych, o głębokie i mocne różnice w pojmowaniu dobra publicznego, o rozbieżności w programach pozytywnych, to przedziały między stronnictwami są u nas słabsze niż w innych krajach o wysokiej kulturze politycznej. Natomiast antagonizmy, powstające na punkcie środków działania, które zostały podniesione do godności celów, antagonizmy z negatywnych pobudek płynące i kończące się na negacji, są w naszym życiu publicznym silniejsze i zacieklejsze niż gdziekolwiek indziej. I to właśnie daje obraz stanu wewnętrznego, który słusznie niezgodą nazwać można. Rzeczywiście, najgłębsze różnice pozytywne, oparte na realnym pojmowaniu dobra publicznego, z natury rzeczy milkną tam, gdzie to dobro jest widoczne, namacalne, bezsporne. Przeciwnie, przy antagonizmach czysto negatywnych nie ma powodu dość błahego, któryby nie wywołał starć i walk wewnętrznych, nie ma interesu narodowego tak ważnego, któryby nie spotkał się z opozycją, choćby dlatego, że ktoś inny za nim obstaje. Trudno znaleźć na świecie kraj, w którym by istniało tyle kierunków politycznych, opartych wyłącznie na negacji, co u nas: socjalizm nie troszczy się o los klas pracujących i tylko walczy z przemysłowcami, do których sprowadza „burżuazję”; separatyzm żydowski jest czystym antygoizmem; „demokracja” galicyjska powstała jako negacja stańczyków i utrzymywała się dopóty na powierzchni, dopóki miała jak i co negować; ludowcy w Galicji i Królestwie istnieją dla walki z „panami i księżmi”; powstają liczne odłamy „demokracji narodowej”, których jedyną racją bytu, zadaniem i celem jest zwalczanie stronnictwa demokratyczno-narodowego; mamy nawet swoisty gatunek patriotyzmu, którego treść wyczerpuje się przystawką „anty…” wobec wrogów zewnętrznych lub „wewnętrznych”. I te środki negatywne, podniesione do wysokości celów, są naszą chorobą narodową, która rozbija społeczeństwo na frakcje, paraliżuje twórczość polityczną, znieprawia umysłowo i moralnie, rodzi bezwład ogólny.

Istnieje odczynnik niezawodny, który pozwala nieomylnie stwierdzić w społeczeństwie istnienie tej choroby: jeżeli pewien kierunek polityczny ujawnia szczególny antagonizm do innego kierunku, któremu jest najbardziej pokrewny pod względem pozytywnych swych dążeń, można na pewno twierdzić, że środki negatywne wzięły w nim górę nad celami, wypisanymi na jego sztandarze. Przeciwnie o kierunku, zdolnym do zbliżenia się z innym, najdalej od niego stojącym, w imię dobra narodu – bez omyłki powiedzieć można, że jest on zdolny podporządkować negatywne środki działania celowi głównemu, który mu przyświeca.

Tego, kto działa zawsze sub specie mali, pod wpływem wyobrażenia negatywnego, Spinoza nazwał niewolnikiem. Jest nim podwójnie, bo staje się niewolnikiem własnych popędów, żądz i namiętności, których nic na wodzy nie trzyma, i staje się igraszką w ręku tych, co chcą i umieją wyzyskać jego jednostronność i zaślepienie dla celów zgoła mu obcych. Na duszy negatywnej grać można jak na instrumencie, toteż nie było u nas kierunku tego pokroju, który by nie odebrał roli biernego narzędzia w dłoni dość sprytnej, aby go wyzyskać w charakterze siły destrukcyjnej i niewolniczej zarazem. Dłonią taką będzie najczęściej ta, której ze społeczeństwem nic nie wiąże, która czuje się wolną od wszelkich względów i skrupułów w stosunku do niego, czy to dlatego, że stoi poza nim, czy dlatego, że stawia się sama ponad nim, jako jednostka, służąca własnym interesom lub namiętnościom.

Podnoszenie środków negatywnych do godności celów prowadzi wszystkimi drogami do znieprawienia moralnego. Przede wszystkim dlatego, że zatraca się w nim poczucie przyrodzonych powinowactw społecznych, więc pękają pod jego wpływem wszelkie ogniwa wewnętrzne, których zachowanie i wzmacnianie stanowi pierwsze przykazanie etyki narodowej. Negacja, jako wielkość ujemna, posiada zawsze jedno tylko oblicze, nie rozróżnia jakości przedmiotu, nie zachowuje nawet stopniowań, gdy przejdzie w stan podniecenia; toteż gotowa zawsze swoich traktować jako „wrogów wewnętrznych” i zatracić wszelką miarę porównawczą w tym względzie. Walka przez nią podejmowana nie jest walką o dobro publiczne, lecz dążeniem do szkodzenia przeciwnikowi, do obniżenia jego indywidualności, do sparaliżowania jego zdolności twórczych, a ponieważ sama, jako siła nieopowiedzialna, poruszana jedynie bodźcem przeczenia, idzie zawsze w kierunku najmniejszego oporu, przenosi z łatwością antagonizmy zewnętrzne na wewnątrz i zwalcza przede wszystkim tych, którym szkodzić może najłatwiej, bez wysiłku i bez ryzyka. Instynkt negacji jest z góry skazany na to, że się zamienia w walkę wewnętrzną i w proste szkodnictwo narodowe.

Nie dość na tym. Negatywne stanowisko wobec jednego z czynników wewnętrznych w społeczeństwie łączy z sobą wszystkie żywioły, które z najsprzeczniejszych wychodząc założeń, podają sobie ręce dla zwalczania wspólnego przeciwnika. Prowadzi to do nienaturalnych sojuszów, w których giną wszelkie dążenia pozytywne, wysuwa się zaś na czoło jedno jedyne dążenie sprzeczne. Sojusze takie nie są nigdy trwałe, trwałą pozostaje tylko atmosfera demoralizacji, którą w sobie noszą. Jaskrawy tego przykład widzimy w tegorocznych wyborach galicyjskich, które się odbywały pod hasłem walki z demokracją narodową. Stanęli tam ludowcy obok starostów, demokraci krakowscy obok prawicy, nie licząc grup pomniejszych, a wszystkimi kierowała ręka, która ich używała za narzędzie. Sojusze te rozpadną się nazajutrz, ale znieprawianie opinii pozostawi po sobie tuman miazmatycznych wyziewów. Jeżeli zbliżanie się do siebie wrogich nawet obozów w imię interesu narodowego i dobra publicznego jest zawsze plusem moralnym w bilansie życia publicznego, gdyż wymaga przełamania zakorzenionych często animozji i wstrętów dla celu wyższego, takież zbliżenia w imię haseł negatywnych stanowią czysty minus moralny, bo wymagają zapoznania dążeń pozytywnych, które się rzuca na pastwę namiętnościom.

Moralność oparta na altruizmie ma w życiu politycznym granice ściśle określone, a przy współczesnym stopniu rozwoju stosunków cywilizacyjnych – pole nader ograniczone. Nie altruizm względem narodu, jako czegoś na zewnątrz stojącego, powinien być bodźcem działania dla jednostek i stronnictw, lecz ściśle organiczne z nim zespolenie. Pole altruizmu – to poczucie solidarności przede wszystkim narodowej, a następnie czysto ludzkiej w stosunku grup społecznych do siebie w czasach pokoju, w dziedzinie pracy wytwórczej, jako objaw solidarności i współdziałania. Poza tym w stosunkach antagonizmu i walki altruizm milknie zazwyczaj zupełnie, podkopany u podstaw przez uczucia natury negatywnej. Jeżeli nie ma go czym zastąpić, jeżeli w instynktach społecznych nie ma innych ostoi, które by mogły stać się regulatorem walki, hamulcem na rozpasane namiętności i zaporą wewnętrzną przeciw nieprzebieraniu w środkach – wtedy moralność publiczna jest wystawiona na próbę, której nigdy zwycięsko nie przebędzie. Ostoją taką, hamulcem i zaporą, trzymającą na wodzy uczucia negatywne walki bezwzględnej, jest godność jednostki lub grupy społecznej, poczucie swej własnej wartości, szlachetna ambicja, słowem to, co w mowie pospolitej nosi zdyskredytowane dziś miano honoru. Dla kogo poczucie honoru nie jest regulatorem czynów w walce, ten, choćby miał skądinąd skłonności altruistyczne, nie dorośnie w niej nigdy do elementarnego poziomu moralności publicznej. W tym znaczeniu Francuzi mawiają, że „trzeba mieć poczucie honoru zanim się będzie miało przekonania”, im bowiem hasła pewne lub dążenia są droższe, tym mniej wolno je plugawić niegodnymi środkami.

Honor w życiu prywatnym i publicznym polega nie tylko na zachowaniu godności własnej, ale i na szanowaniu godności cudzej. Wielkość swą w życiu politycznym zawdzięcza Anglia swym obyczajom życia prywatnego i publicznego, które się opierają na pojęciu „gentlemana” i zgodnym z tym pojęciem postępowaniu. Jest ono równoznaczne z dawnym pojęciem „szlachcica” w Polsce, które utonęło w płaskiej demagogii razem z przywiązanym doń niegdyś znaczeniem przywilejów stanowych, a zachowało się jedynie w szczątkowym pojęciu „szlachetności”. Rzeczownik przymiotnikowy nie zastąpi w życiu rzeczownika osobowego, już choćby z tego względu, że jest pojęciem oderwanym, że kto przymiot ów posiada, posiada go jako cnotę, nie jako obowiązek, którego spełnianie stawia go na wyższym poziomie kultury i cywilizacji. Tam, gdzie – jak u nas – wraz z przeżytym pojęciem przywileju politycznego zanika wyrosły na jego gruncie cenny nabytek obyczajowy, szczątki jego muszą ulec wypaczeniu.

Mówi się u nas dużo, bardzo dużo, o godności narodowej, ale w ustach tych, co najwięcej pojęciem tym jako hasłem szermują, jest ono często tylko ładnie brzmiącym frazesem, za którym kryje się snobizm narodowy, albo nawet wprost snobizm grup i jednostek. Nic dalej nie stoi od prawdziwego poczucia honoru i godności, jak przechwałki w słowach, którym czyny przeczą, jak okrzyki nieprzejednania w odwrocie, jak zadowolenie z siebie, osiągnięte kosztem interesu narodowego. Niczyjego honoru nie plami to, że został na pewnym punkcie pobity, ale plami honor żołnierzy, gdy po przegranej szkalują jedni drugich, wzajem zrzucają winę na siebie i dają obraz walki wewnętrznej, na którą zamienili walkę zewnętrzną. Co więcej – nie każdy odwrót jest przegraną, ale staje się on nią w całej pełni, gdy następująca po nim walka wewnętrzna za taką go ogłosi.

Przykład ten dotyka rdzenia kwestii: najwyższe są wymagania honorowości postępowania i doboru szlachetnych środków walki wobec tych przeciwników, z którymi się ma więcej wspólnego, niż wobec obcych, z którymi nas nic nie łączy. Przenoszenie metod walki z jednej dziedziny stosunków do drugiej świadczy o zaniku poczucia honoru i moralności publicznej. I to jest właśnie nieuniknione następstwo środków negatywnych, które się stały celami.

Honorowość ma to do siebie, że zawiera pewien kodeks postępowania, którego żadne uczucie negatywne, ani uniesienie w walce, ani nastrój chwili przełamać nie mogą. Za szczęśliwe trzeba poczytywać społeczeństwa, które zdołały unarodowić poczucie honoru i wcielić je do zbioru narodowych przykazań, są one bowiem zabezpieczone przed rozkładowym wpływem antagonistycznej negacji. Tą tylko ceną da się utrwalić moralność polityczna.

 

Tekst przedrukowany w wyborze pism Zygmunta Balickiego Parlamentaryzm, który ukazał się w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej.



Zygmunt Balicki - Zygmunt Balicki urodził się 30 grudnia 1858 r. w Lublinie, w tym mieście uczęszczał też do gimnazjum. Studiował w Petersburgu, angażując się w owym czasie w działalność środowisk socjalistycznych. Współpracę z socjalistami kontynuował także po opuszczeniu Rosji i osiedleniu się we Lwowie: z Bolesławem Limanowskim powołał socjalistyczno-niepodległościowe ugrupowanie „Lud Polski”. Zagrożony wydaniem Rosjanom, wyemigrował do Szwajcarii, gdzie kontynuował studia w Zurychu i Genewie, uzyskując stopień doktora i stając się członkiem-korespondentem Międzynarodowego Instytutu Socjologicznego. Kolejnym etapem w jego ewolucji ideowej była współpraca z Z. Miłkowskim w ramach Ligi Polskiej. Sam Balicki założył Związek Młodzieży Polskiej – tzw. Zet (1887). Wraz z Romanem Dmowskim zakładał Ligę Narodową, a następnie Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe, stając się jednym z czołowych publicystów i polityków środowiska. Artykuły zamieszczał głównie w „Przeglądzie Wszechpolskim” i „Przeglądzie Narodowym”. Zmarł 12 września 1916 r. w Piotrogradzie. Oprócz licznych tekstów publicystycznych, Balicki był autorem cenionych prac socjologicznych i z teorii polityki, m.in. "Parlamentaryzm" (1900) i "Psychologia społeczna" (1912).

Wyświetl PDF