O konstytucji marcowej


Druga Rzeczpospolita - szanse demokracji

Nie podzielam szeroko rozpowszechnionego krytycyzmu w ocenie rozwiązań ustrojowych, zawartych w konstytucji marcowej.  Były one próbą zaadaptowania na polskim gruncie rozwiązań właściwych demokracji parlamentarnej na wzór zachodni. Próba ta trwała bardzo krótko. Od jesieni 1922 r., gdy weszły w życie postanowienia konstytucji uchwalonej w marcu 1921 r., po maj 1926 r. - kiedy Piłsudski zdecydował się przekreślić je z bronią w ręku – nie upłynęły nawet cztery lata. Biorąc wszakże pod uwagę skalę problemów, zarówno wewnętrznych (bieda, konflikty narodowościowe), jak i związanych z zagrożeniem z zewnątrz (wśród których potencjalnie najważniejszym była groźba odnowienia się wojny z ZSRR w drugiej połowie 1923 r.) można czuć respekt dla skali dokonań, osiągniętych przez zmieniające się gabinety w ciągu tak krótkiego czasu. Ustabilizowano walutę, porządkując finanse publiczne, uszczelniono granice wschodnią, rozpoczeto budowę portu w Gdyni. Przyjęte ustawy językowe dokumentowały, że wbrew presji nacjonalizmu w relacjach z mniejszościami, ówczesne elity polityczne zdecydowały się na podjęcie polityki asymilacji państwowej, nie zaś kulturowo-etnicznej. W opinii historyków wiekszość uchwalanych przez Sejm ustaw czytać można obecnie z uznaniem, a pozytywną tę opinię odnieść można i do stylu, w jakim parlament wypełniał przysługujące mu funkcje kontrolne.

Znaczna część (o ile nie większość) argumentów wytaczanych przeciw systemowi opartemu na konstytucji 1921 r., była wytworem walki politycznej. Odnosi się to w szczególności do sugestii fasadowości systemu forsowanego zwłaszcza przez środowiska związane z ruchem komunistycznym, ale daje się zastosować i do zarzutu „sejmowładztwa”, z wielką siłą kolportowanego po maju 1926 r. – w zmienionych realiach politycznych stanowił on usprawiedliwienie dla przewrotu oraz zmienionego po przewrocie systemu rządów. Merytorycznie rzecz biorąc każdy z tych zarzutów był wątpliwy.

Sugestię fasadowości (że system pozornie jedynie był demokratyczny, w istocie skrywając dyktaturę), w ogóle trudno traktować poważnie – biorąc pod uwagę zarówno zakres toczącej się w Polsce debaty publicznej, jak i jej wpływ na stosunki polityczne. W sposób przekonujący pisał o tym socjalistyczny polityk i parlamentarzysta Adam Pragier. Wspominając czasy przedmajowe przyznawał, że jakkolwiek, „istniała w Polsce samowola administracji, sądy nie były dostatecznie dociekliwe w szukaniu prawdy, szacunek dla prawa był niewielki. Ale przy tym wszystkim pozostała wciąż nietknięta istota demokracji, wyrażająca się w tym, że wbrew możnym wpływom politycznym, wbrew oporowi urzędów i wbrew knowaniom policyjnym, okazało się możliwe, przy użyciu narzędzi kontroli parlamentarnej, prześwietlenie do dna ciemnych zakamarków bezprawia” (Czas przeszły dokonany, Londyn 1966, s. 295). Pragier pisał o działaniach powoływanych przez Sejm komisji, w których możliwa była lojalna współpraca polityków z różnych partii, o podejmowanych przez nie próbach kontroli poczynań administracji, o przywoływanych do porządku dygnitarzach, którzy „naprawdę nie wiedzieli co się dzieje pod ich patronatem i na ich odpowiedzialność – i szczerze gorszyli się, gdy dowiadywali się o tym” – przeciwstawiając tę ich postawę zachowaniom ich następców, którzy pewni bezkarności, wiedząc o nadużyciach, z premedytacją je kryli. Z jego perspektywy przewrót majowy oznaczał nadejście czasów, w których lojalność wobec partii stała się ważniejsza od zasad przyzwoitości, o trosce o obywatela nie mówiąc.

                Z zarzutem „sejmowładztwa” polemizować o tyle trudniej, że w formie hasłowej odnosi się on do bardzo różnych właściwości polskiego modelu demokracji parlamentarnej. Mówiąc inaczej – miesza takie jego cechy, które stwarzały problemy, z takimi, z których możemy być dumni. Postanowienia konstytucji marcowej nadawały duże uprawnienia władzy ustawodawczej, wszakże formalnie rzecz biorąc przyjęte rozwiązania ustrojowe odwoływały się do zasady równowagi władz, nie zaś – jak na przykład w przypadku państw bałtyckich – do zasady prymatu władzy pochodzącej z bezpośrednich wyborów. Zarzut „sejmowładztwa” powinien być raczej tam kierowany – rzecz jasna, jeżeli uznajemy, że w ogóle wypada kwestionować zasadę uprzywilejowania w systemie władzy ciał pochodzących z bezpośrednich wyborów. Twórcy konstytucji marcowej mieli w tej sprawie pogląd jednoznacznie sprecyzowany, inny niż ich późniejsi krytycy. Wychodząc z założenia, że w wolnym państwie zwierzchnia władza pochodzi od narodu, nie wyobrażali sobie, by zasada ta mogła być wcielona w życie inaczej niż poprzez obdarzenie stosownymi uprawnieniami zarówno samych obywateli, jak i władz wyłanianych przez nich w akcie wyborczym. Lekturę postanowień konstytucji marcowej w ogóle warto polecić jako swego rodzaju trening obywatelski. Te części ustawy zasadniczej, które formułowały katalog swobód obywatelskich (w tym na przykład konstytucyjne gwarancje wolności słowa), budzić mogą respekt elegancją i zwięzłością sformułowań, precyzujących intencję prawodawcy w sposób jednoznaczny i jasny, bez odwołań do ustaw niższego rzędu.

                Rzeczywistym problemem okazała się natomiast stabilność władz wyłanianych w drodze przewidzianych przez konstytucję procedur. Między jesienia 1922 r. a majem 1926 zmieniło się u nas pięć gabinetów, gorzej zaś jeszcze rzecz się przedstawiała na niższych szczeblach administracji państwowej – na przykład na szczeblu województw, gdzie personalne roszady dokonywały się częściej. Ich źródła tkwiły w rozdrobnieniu partyjnym, utrudniającym kreowanie trwałych stanów równowagi. Zauważmy przecież, że tego rodzaju kłopoty miały wówczas także inne kraje – nie tylko w naszej części Europy, ale i na Zachodzie, w tym nawet podziwiana za stabilność rządów Wielka Brytania. Widziane na tle szerszym, stosunki w Polsce nie były żadnym dziwolągiem, raczej odzwierciedlały ogólniejsze prawidłowości.

                Zastanawiam się, czy krytyka punktu odniesienia, jakim dla przyjętych rozwiązań ustrojowych była konstytucja Republiki Francuskiej z 1875 r., nie idzie zbyt daleko. Mniejsza o to nawet, że nie tylko Polska, ustalając ustrój polityczny, sięgnęła do francuskiego wzorca. Podobnie uczyniła Republika Czechosłowacka, w dodatku mniej w nim zmieniając. Niewątpliwie ustrojowy wzorzec francuski nie zapewniał stałej większości w parlamencie, odwzorowując na jego terenie mozaikę zwalczających się stronnictw. Kilkadziesiąt zmian gabinetów we Francji przed 1914 r. mogło zostać potraktowanych jako ostrzeżenie. Nie powinniśmy się jednak dziwić, że się tak nie stało. Przecież Francja przeszła zwycięsko przez ogniową próbę Wielkiej Wojny. Nadto oczywistym walorem francuskiego wzorca było to, że inaczej niż na przykład brytyjski czy amerykański, uwzględniał on istnienie systemu wielu partii politycznych, zapewniając im reprezentację w parlamencie. W sytuacji, gdy partii było u nas wiele, temperatura rywalizacji wysoka, silnie też zaznaczały się antagonizmy środowiskowe i regionalne - wprowadzenie systemu wzorowanego na brytyjskim pociągnęłoby za sobą niewielką reprezentatywność parlamentu. W wyniku rozdzielenia się głosów większość wyborców musiałaby pogodzić się z sytuacją, że ich głosy zostały zmarnowane. Czy zechcieliby przyjąć wynik wyborczy do wiadomości, czy zgodziliby się cierpliwie czekać kilka lat, czy okazaliby się oporni na sugestie drogi na skróty, gdyby pojawili się politycy próbujący zrobić karierę na ich frustracjach? Czy zaakceptowaliby perspektywę wyboru ograniczonego do dwóch partii najsilniejszych? Nawet dziś, po 90 latach, w zmienionych realiach, w ramach społeczności starzejącej się (a nie zdominowanej przez ludzi młodych, jak w latach 20. XX stulecia), pogodzenie się z tego rodzaju perspektywą napotyka silne opory.

                Rodzime doświadczenia ustrojowe nie bardzo wchodziły w grę. Niezależnie od tego, że zaznaczała się (będąca u nas zjawiskiem ponadczasowym) skłonność do przedkładania gotowych wzorców zachodnich nad doświadczenia własne, te własne doświadczenia były zwyczajnie mało użyteczne. Za sprawą odległości w czasie (co odnosiło się do dorobku ustrojowego dawnej Polski), albo mało zachęcających rezultatów funkcjonowania tymczasowego modelu rządów, określonego Małą Konstytucją. W latach 1919–1922 rządy zmieniały się średnio dwa razy częściej niż po wejściu w życie postanowień konstytucji marcowej. Silna władza Naczelnika Państwa oraz jednoizbowego parlamentu paraliżowały się nawzajem. W spektakularnej formie zaznaczyło się to w początkach lata 1922 r., gdy spór głowy państwa oraz sejmowej większości o prawo powołania gabinetu doprowadził do klasycznego pata, przeciągającego się przez ponad miesiąc. Przez ten czas Polska nie miała rządu w ogóle! Była to sytuacja, która się już nie powtórzyła w obrębie reguł gry narzuconych przez konstytucję marcową. Kolejne, powtarzające się kryzysy polityczne, które w końcu doprowadzily do upadku polskiego modelu demokracji liberalnej, miały już inny przebieg.

                Precyzyjna analiza tych ostatnich jest ważna dla oceny owego modelu. Jeśli przyjąć, że dla orzeczenia ułomności systemu politycznego wystarczy jedynie konstatacja jego upadku, to problem można uważać za rozwiązany. Zwycięzca ma rację, przegrany się myli. Sądzę, że na naszym postrzeganiu ładu normowanego postanowieniami konstytucji marcowej zaważyła – w stopniu trudnym do przecenienia – narracja zwycięzców. Jeśli jednak odpowiedzi  na pytanie o walory oraz słabe strony przejętych w marcu 1921 r. rozwiązań szukać będziemy w analizie zdarzeń oraz mechanizmów, które doprowadzily do jego załamania się, to – przynajmniej niektóre spośród nich – brzmieć mogą zaskakująco. W istocie ani przewaga parlamentu nad władzą wykonawczą, ani wielka ilość klubów parlamentarnych (a w rezultacie brak stałej większości i płynąca stąd słabość pozornie jedynie wszechwładnego Sejmu) nie doprowadziły do katastrofy systemu. Podstawą formowania gabinetów stał się kompromis odległych nieraz programowo ugrupowań, wszakże kompromis ów działał, zapewniając ciągłość działania państwa w sprawach zasadniczych (jak polityka obronna czy zagraniczna). Sygnalizowano, że Sejm wykonywał w sposób należyty swoje funkcje ustawodawcze i kontrolne; działał również na rzecz obniżenia temperatury starć politycznych,  jakkolwiek w tym wypadku sukces okazał się względny. Współpraca w koalicyjnych gabinetach jedynie w ograniczonym stopniu wpływała na decyzje podejmowane przez kierownictwa stronnictw; w szczególności nie zostali spacyfikowani politycy reprezentujący nastawienie antyparlamentarne. Problemem nie była sama rywalizacja stronnictw – jest ona wszak wpisana w mechanikę działania demokracji parlamentarnej. Problemem pozostawał charakter owej rywalizacji, a także to, że znaczna część elektoratu politycznego widziała w politycznej debacie nie wartość, ale stratę energii. Zamiast rozpatrywać racje, wolała poszukać raczej kogoś, komu można bez reszty zaufać. Poza tym ulegała zacietrzewieniu, postrzegając świat jako manichejską arenę walki Dobra i Zła; zależnie od opcji, szukając tego ostatniego w knowaniach masonerii i Żydów, albo też endeckiej prawicy. W każdym z tych wypadków prawowity, obdarzony zaufaniem znaczącej części opinii publicznej uczestnik politycznej gry ulegał swego rodzaju delegitymizacji. Wytworzona  atmosfera utorowała drogę dyktaturze. W realiach lat 20. oznaczało to – jak niedawno przypomniał Jan Żaryn – że broniąc się przed groźbą wyimaginowanego przewrotu ze strony endecji, zgodzono się na rzeczywisty przewrót, dyktaturę, łamanie ludzi, represje… Walcząc z cieniem, demolowano demokratyczne instytucje, stanowiące wartość wspólną.  Jeśli coś się w tym miejscu komuś kojarzy, śpieszę wyjaśnić, że to tylko złudzenia. Przecież wiadomo, że historia się nie powtarza.

Łatwości wyłamywania się rywalizacji stronnictw z ram prawnych sprzyjało zarówno zacietrzewienie, jak i niska kultura prawna. Być może ważyło także to, że znaczna część elit wywodziła się z zaboru rosyjskiego – w tym historyczni przywódcy obu wielkich rywalizujących obozów politycznych, Roman Dmowski i Józef Piłsudski. Decydujące były poczynania tego ostatniego. Jak powszechnie wiadomo, nie cenił on konstytucji 1921 r., oględnie się wyrażając. Nie jestem jednak pewien, czy możliwe było skonstruowanie systemu prawnego, w którego obrębie mógłby się on poruszać. Analiza poczynań Piłsudskiego nie tylko po przewrocie, ale i w czasie, kiedy był Naczelnikiem Państwa uprawnia do sceptycyzmu w tym względzie. W innych realiach, przy innych nastrojach elektoratu politycznego, przy innym poziomie napięć wewnętrznych (w tym większym wzajemnym do siebie zaufaniu elit parlamentarnych) politycy antyparlamentarni (w tym Piłsudski) zostaliby zapewne zmarginalizowani, a system demokratyczny przetrwałby. O tym, że w Polsce stało się inaczej, w moim przekonaniu nie zdecydowały postanowienia ustawy zasadniczej z marca 1921 r. To nie brak stałej większości zniszczył system – uczynił to pozbawiony hamulców spór w obrębie środowisk w sposób szczególny zasłużonych dla odzyskania niepodleglości. Wrogie obozy, zanim rzuciły się sobie do gardeł, dołożyły starań, aby przyjęty system prawny nie dawał żadnemu z nich przewagi, nawet chwilowej. Później, gdy pojawiły się wątpliwości co do sprawności ustroju, rywalizacja stronnictw zablokowała możliwości jego korekty. Nie ma powodu sądzić, że inny ustrój, wymuszający stałą większość parlamentarną poprzez dopuszczenie do głosu jedynie dwóch głównych obozów, mógłby demokrację ustabilizować. Bardziej prawdopodobne, że próba jego wprowadzenia przyśpieszyłaby konfrontację, ze skutkiem podobnym jak ta znana z dziejów.

Nie krytykujmy zatem konstytucji z marca 1921 r. Była wyrazem pragnień pokolenia, postrzegającego Polskę jako kraj cywilizacyjnie związany z Zachodem, za sprawą tradycji wolnościowej. Było to także nawiązanie do dziedzictwa dawnej Polski, za kontynuację której uważało się odrodzone państwo. Przy wszystkich swoich – w mojej opinii przeszacowanych – niedoskonałościach konstytucja 1921 r. zapewniała obywatelom odrodzonej Rzeczypospolitej funkcjonowanie państwa nieporównanie bardziej przyjaznego niż to, które ukształtowało się potem.

 

Krzysztof Kawalec (Uniwersytet Wrocławski)

 



Krzysztof Kawalec - Historyk, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. "Narodowa Demokracja wobec faszyzmu 1922-1939. Ze studiów nad dziejami myśli politycznej obozu narodowego" (1989), "Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej" (1995), "Roman Dmowski" (1996), "Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939". Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Patriotyzm Polaków" (2006) "Drogi do nowoczesności" (2006), "Wolność i jej granice" (2007), "Geopolityka i zasady" (2010), "Władza w polskiej tradycji politycznej" (2010), "Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory polityczno-ideowe" (2012), "Szkoły polskiej demokracji. Wybory i polityka" (2014), "Między realizmem a apostazją narodową. Koncepcje prorosyjskie w polskiej myśli politycznej" (2015).

Wyświetl PDF