Niemców rozrachunek z przeszłością (recenzja książki Anny Wolff-Powęskiej)


Pamiętać po przebaczeniu

Anna Wolff-Powęska, Pamięć – brzemię i uwolnienie, Poznań 2011.

 

 

                „Mamy Bartoszewskiego i nie zawahamy się go użyć”. Deklaracja Donalda Tuska ujawnia tylko wierzchołek góry lodowej niezrozumienia współczesnych Niemców – ich aspiracji, motywów i stosunku do własnej przeszłości.

W jaki sposób Niemcy opowiadają historię zbrodniczego nazistowskiego systemu? Co to znaczy być Niemcem po Auschwitz? Jakie miejsce wyznanie winy zajmuje w niemieckim projekcie tożsamości po II wojnie światowej? Czy niemieckie odruchy miłości własnej nadal powinny napawać niepokojem? Anna Wolff-Powęska w najnowszej książce zadaje wiele pytań, niestety na większość z nich będziemy musieli odpowiedzieć sami.

„Pamięć – brzemię i uwolnienie” nie oferuje analizy niemieckich zmaganiach z przeszłością a jedynie faktograficzny wgląd w kolejne jej etapy. Epoki Adenauera, Brandta, czy Kohla i przypadające na nie kolejne odsłony debaty na temat przeszłości zostają opisane jakby w oderwaniu od siebie, bez uwzględnienia wzajemnych powiązań. Brakuje choćby próby podsumowania, przedstawienia leitmotivu decydującego o kierunku ewolucji niemieckiej pamięci. O szczególnym niedosycie lektury decyduje również poświęcenie kwestiom polskim jedynie 29 spośród nieomal 600 stron. Nie zmienia to jednak faktu, że książka w sposób systematyczny podejmuje próbę zmierzenia się z pamięcią wojny widzianą z innej od polskiej perspektywy. Już z tego powodu zasługuje na uwagę.

 

Niemieckie poszukiwania normalności

Rok 1945 otworzył w Niemczech długi i pełen dramatycznych zwrotów okres „przezwyciężania przeszłości”. Zgodnie z przyjętą przez aliantów polityką po konferencji w Poczdamie dano „narodowi niemieckiemu okazję do przyszłej odbudowy swego życia na demokratycznych i pokojowych zasadach.”

Z perspektywy 66 lat od zakończenia wojny należy jasno powiedzieć, że pomylili się ci, którzy oczekiwali budowy tożsamości niemieckiej wyłącznie na poczuciu winy za zbrodnie nazistowskie. W praktyce niepodobna zresztą wyobrazić sobie podobnej tyranii historii. Proces niemieckiego rozliczenia z nazizmem dowodzi raczej słuszności tez Ernsta Renana, Pierre’a Nory czy Paula Ricoeura – naród stanowi nie tylko wspólnotę pamięci, ale i wspólnotę zapominania.

Niemieckie „powojnie” to okres rozrachunku z przeszłością, ale nade wszystko poszukiwania przez Niemców normalności – uwolnienia od ciężaru historii. Jest rzeczą znamienną, że każdy kolejny kanclerz RFN, od Ludwika Erharda począwszy, ogłaszał kres polityki pokuty i otwarcie postnazistowskiej normalności. Sam Erhard mówił już w latach 60. o „normalności kończącej czas wojny”, kolejno Brandt pragnął Niemiec nie pokonanych, a oswobodzonych z grzechów nazizmu, Kohl postulował „nowy etap kształtowania świadomości narodowej”, a Schröder jeszcze u progu XXI wieku obwieszczał „normalizację polityki zagranicznej”. Symboliczny akt powrotu do stanu sprzed 1933 roku okazuje się dla Niemców tak samo istotny, jak wyznanie winy dla ofiar zbrodni nazistowskich.

Mylące zatem może być uznanie poszczególnych politycznych aktów skruchy za tożsame z kształtem niemieckiej pamięci zbiorowej. Ciekawym uzupełnieniem książki Wolff-Powęskiej jest w tym kontekście „Wina narodów”. Jak słusznie przekonuje Karolina Wigura symboliczne akty przebaczenia – publiczne wyznanie winy, gesty pokutne, retoryka żałoby – to równie często wyraz tożsamości zbiorowej, co próby jej konstruowania. O tyle też nie da się prosto postawić znaku równości pomiędzy deklaracjami Adenauera, gestami Brandta a kondycją niemieckiej pamięci przeszłości. Ta ostatnia ujawnia zresztą charakterystyczną lukę wynikająca ze zderzenia imperatywu pamięci z praktyką niedopowiedzenia. Najlepszym przykładem są tu badania sondażowe, przykładowo, wskazujące że w 1996 roku 64% Niemców opowiadało się za ustanowieniem 27 stycznia Dniem Pamięci Holocaustu, ale jednocześnie 78% nie wiedziało dlaczego to akurat dzień wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau wybrano jako moment uczczenia ofiar.

 

„Fatalizm nierównoczesności”

Dla zrozumienia przeobrażeń niemieckiej kultury pamięci kluczowy okazuje się już sam punkt wyjścia – doświadczenie wojny. Fronty jej pamięci nie przebiegają w Niemczech od września 1939 do maja 1945 roku. Jak przypomina Wolff-Powęska „na ostatnie dziesięć miesięcy wojny przypada połowa niemieckich strat”, w tym też czasie zginęło przeszło 600 tysięcy cywilów w wyniku alianckich bombardowań oraz doszło do masowych przesiedleń ludności. Horyzont niemieckiej pamięci obejmuje przede wszystkim okres od roku 1944 do bezwarunkowej kapitulacji, a następnie lata 1945-49 – czas podziału na cztery strefy okupacyjne zakończony integracją trzech z nich w Republikę Federalną Niemiec. To na ten moment przypada kumulacja krzywd i działań zbrojnych bezpośrednio odczuwanych przez niemieckie społeczeństwo. W dużej mierze były one niezrozumiałe, bo rozpatrywane przez Niemców w oderwaniu od zbrodni Holocaustu i wcześniejszych działań nazistów, a tym samym w powszechnym poczuciu poniesione zostały za cudze czyny.

Epoka Adenauera nie modyfikuje zasadniczo horyzontu niemieckiego pamiętania. Jego stopniowe poszerzenie przypada na przełom lat 60. i 70. kiedy – głównie za sprawą licznych procesów zbrodniarzy wojennych – odrzucona zostaje zasłona międzypokoleniowego milczenia. To wówczas obaleniu ulega mit Niemców jako ofiar Hitlera, a Wehrmacht przestaje być utożsamiany z honorową formacją nieuwikłaną w  Holocaust i okupacyjne masakry.

Dekada gorliwej pamięci lat 70., to czas rozliczeń nie tylko z długim cieniem nazizmu, ale również milczącym pokoleniem doby Adenauera. Co jednak znamienne, fala nowej emocjonalności i krytycyzmu w stosunku do hitlerowskiej przeszłości nie objęła polskiego wymiaru II wojny światowej. Okupacja oraz zbrodnie wojenne popełnione na froncie wschodnim pozostały – zgodnie ze słowami Ludwika Erharda – „historyczną przeszłością bez osobistego doświadczenia”. O okresie tym nadal mówiono w sposób bezosobowy, budując już na poziomie gramatyki emocjonalną odległość i moralny dystans.

Gdy zatem w latach 80. dochodzi do kolejnego zwrotu – postawienia postulatu „odkryminalizowania” historii – przemilczana w poprzedniej fazie okupacja Polski podlega wszystkim konsekwencjom nowej epoki. Na zasadzie reakcji wobec kultury pamięci lat 70., domagano się definitywnego zakończenia porachunków z własną przeszłością i ukształtowania afirmatywnego do niej stosunku. Niemcy, uznawszy że spłacili już dług przeszłości z nawiązką, w naturalny sposób zwrócili się w stronę dowartościowania własnej przeszłości wojny i rehabilitowania jej ofiar. Niestety, nierównoczesność sekwencji społecznego pamiętania po obu stronach Odry, z polskiej perspektywy, ma dwie negatywne konsekwencje. Po pierwsze, dowodzi że agresja na Polskę zostaje ulokowana poza nawiasem niemieckiej pamięci kulturowej, tego wszystkiego co podtrzymuje społeczne wspominanie czasów wojny. Po drugie, wgląd w dynamikę stopniowego odejścia od kanonu „negatywnej wizji przeszłości” tłumaczy dlaczego zdecydowane reakcje na wysuwane wobec Polski roszczenia często są postrzegane jako próba powrotu do zamkniętego już rozdziału i niepotrzebne rozdrapywanie ran.

Opisany proces ulega dalszym przemianom. Warto wskazać choćby na zorganizowane przez hamburski Instytut Badań Społecznych wystawy „Wojna na wyniszczenie. Zbrodnie Wehrmachtu 1941-1944” i jej polską odsłonę „Z największą brutalnością. Zbrodnie  Wehrmachtu w Polsce, wrzesień-październik 1939” oraz towarzyszące im dyskusje czy przemówienie Angeli Merkel w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Elementy te w większym stopniu dotyczą jednak gestów politycznych mających na celu przekonfigurowanie akcentów niemieckiej pamięci zbiorowej, niż stanowią jej nowy, odmienny wyraz.

 

Pamięć po przebaczeniu

                Tony Judt w „Powojniu” pisał o przebaczeniu jako najważniejszym zadaniu pokoleń urodzonych po 1945 roku. Dziś pojednanie między narodami Europy należy uznać za fakt, to nie tylko filar projektu integracji europejskiej, ale i rzeczywistość codziennych kontaktów – od relacji gospodarczych po wymiany studenckie. Wydaje się jednak że wyzwanie stojące przed pokoleniami ukształtowanymi przez rok 1989 będzie nie mniej istotne – jak pamiętać po przebaczeniu?

                Polska polityka pamięci w odniesieniu do Niemiec ujawnia wszystkie swoje słabości – jest reakcyjna, niesystematyczna i pozbawiona oparcia w skutecznych instytucjach kulturalnych czy edukacyjnych. Co charakterystyczne nadal szczególną wagę przywiązujemy do symbolicznych aktów skruchy i wyżej od instytucjonalnych nośników pamięci cenimy osobiste świadectwa przeszłości. Jak w „Winie narodów” zauważa tymczasem Karolina Wigura w perspektywie najbliższej dekady zabraknie ostatnich światków wojennego spustoszenia. Wraz z ich odejściem mimowolnie w ostateczny sposób zamknięty zostanie okres żywej pamięci lat 1939-45. Czy w Polsce zbudowaliśmy wystarczającą infrastrukturę pamięci by bronić swych racji bez konieczności powoływania się na adwokatów naszej historii?

                Obstając przy własnej racji moralnej nie zadajemy sobie trudu zrozumienia przemian niemieckiej pamięci i kształtujących ją okoliczności. Bez tego nie sposób jednak wyobrazić sobie skutecznej polityki wobec przeszłości. Lektura książki Anny Wolff-Powęskiej dowodzi, że jej celem w odniesieniu do Niemiec powinny być przede wszystkim działania edukacyjne, dokumentacyjne i popularyzatorskie. Krańcowe deklaracje oraz rejtanowskie gesty, jeśli w ogóle są przekonujące, trafiają wyłącznie do samych Polaków. Rezygnacja z nich nie będzie dowodem słabości, a przeciwnie roztropności i skuteczności polskiej polityki pamięci.

Wyświetl PDF