Bogdan Szlachta
Debata intelektualna i polityczna na temat ustroju II RP jako najważniejszy polski spór konstytucyjny Tekst z pracy zbiorowej Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory ideowo-polityczne, Kraków 2012
Zaproszenie do napisania tekstu do książki traktującej o polskich sporach intelektualno-politycznych kogoś, kto zajmował się nie tyle historią polityczną Polski, a zwłaszcza historią polityczną II Rzeczpospolitej, ile badaniami nad jednym z wariantów polskiej myśli politycznej ostatnich dwóch stuleci, jest osobliwością; wydawcy oczekiwali zapewne, że badacz dziejów polskiego konserwatyzmu zdoła wyzwolić się ze swego pola badawczego, że wniknie głębiej w zagadnienia dyskutowane przez zwolenników innych sposobów myślenia politycznego Polaków zwłaszcza w dobie Międzywojnia, że zdoła dotknąć przynajmniej tych zagadnień, które uznawano wówczas za kluczowe dla Polski. Świadom tej osobliwości i świadom tych oczekiwań, podejmę próbę – zapewne stanowiącą zaledwie zaproszenie do dyskusji, a nie zestaw uporządkowanych i głęboko przemyślanych rozstrzygnięć – ukazania trzech ważnych tematów debat; debat dotyczących wprost ustroju politycznego (zgodnie z zapowiedzią zawartą w temacie artykułu) albo wprost go nie dotyczących, choć także kwestii ustroju politycznego dotykających lub nawet ją warunkujących. W każdej z tych debat brali udział konserwatyści, zatem próba wyzwolenia się badacza od związku z nimi z pewnością nie będzie udana; pozostawanie w związku z nimi jest jednak o tyle usprawiedliwione, że polscy zachowawcy formułowali istotne stanowiska sceptyczne lub nawet krytyczne wobec dominujących sposobów myślenia w II Rzeczpospolitej; tych sposobów myślenia, które są też bliskie obywatelom III Rzeczpospolitej. Pierwszy z poruszanych tematów, fundamentalny dla rozważań o podstawach ustroju politycznego prowadzonych nie tylko w II Rzeczpospolitej, odsyłać będzie wprost do refleksji konserwatystów, dotyczyć bowiem będzie rozumu i woli ludzkiej jako narzędzi konstruowania ustroju. Temat drugi, w wielkiej mierze korespondujący z poprzednim, będzie nas odsyłać ku debacie o „nosicielach” treści ustrojowo-konstytucyjnych i wiązać się z jednej strony z problemem sejmowładztwa, z drugiej zaś z problemem partyjnictwa, z dwoma problemami, o których wciąż należy pamiętać, gdy mierzymy się z kłopotami polskimi. Wreszcie trzeci temat dotyczyć będzie sposobów myślenia o prawie, tak jako o zespole norm, których treść ustalają jakieś ciała prawodawcze, jak i o możnościach, które mają przysługiwać obywatelom państwa.
Rozum i wola człowieka, nie Boga, to władze, do których odwołuje się każdy, kto chce snuć refleksję nad właściwym kształtem ustroju politycznego; ustrój ten ma być przecież w jakiś mierze konstruowany, albo odzwierciedlając oparte na doświadczeniu – zbieranym być może przez stulecia – projekty właściwej formy życia politycznego danej społeczności, albo narzucając formy czerpane skądinąd, spoza doświadczeń danej społeczności, albo wreszcie ustalając formy życia politycznego opierane na pomysłach (ideach?) wskazywanych przez rozum, a podejmowanych przez wolę. Wszystkie trzy sposoby myślenia, niekiedy kojarzone ze sobą w rozmaite relacje, obecne były w polskich dyskusjach doby II Rzeczpospolitej. Istotną rolę odgrywali w nich konserwatyści, których charakteryzował „antyteoretyczny” styl myślenia, wykluczający możność projektowania właściwego ustroju w oparciu o zasady formułowane przez ludzki rozum wyzuty z zakorzenienia w doświadczanym przez pokolenia „porządku przedmiotowym”, niezależnie od tego, czy był to rozum jedynowładcy, elity, większości parlamentu, czy „suwerennego ludu”[1]. Stale, i to było stwierdzenie kluczowe dla zachowawców, przed „rozumem” lub wobec niego znajdować należy rzeczywistość, w której racjonalne byty podejmują aktywność, lecz której nie kształtują; żądano więc „powrotu do obiektywności” i eksponowano potrzebę uwzględnienia wymagań normatywnych na niej opartych, jedynie odkrywanych przez rozum przyrodzony; obiektywności, na którą nie baczyli – korzystając z popularnego w nowożytności „dogmatycznego” sposobu myślenia – tak zwani „polityczni demagodzy”, epatujący hasłami pozbawionymi odniesień do rzeczywistości, a mającymi stanowić punkty oparcia dla konstrukcji ustrojowej; hasłami suwerenności narodu, wolności jednostki lub równości ludzi, bliskimi endekom, liberałom i socjaldemokratom lub socjalistom nieliczącym się ze złożonością rzeczywistości, uznającym swą zdolność do jej konstruowania wedle uznawanych przez siebie kryteriów, choć szło tylko o „rzeczywistość polityczną”; tę ostatnią traktowano nawet jako dziedzinę obejmującą wiele, bo i „życie społeczne”, i „sferę publiczną”, i rozmaite „ciała pośredniczące” w rodzaju rodzin, wspólnot terytorialnych, uniwersytetów, a nawet kościołów; dziedzinę, która ma zostać „uporządkowana odgórnie”, przez narzucenie na nią i przez nią formalnych warunków aktywności każdego z ciał pośredniczących i każdej ze sfer wpisanych do „rzeczywistości politycznej”. W krytykowanych ujęciach, w które włączano nie tylko te najbardziej popularne nawet dzisiaj, ale także projekty piłsudczyków, znajdowali zachowawcy wadę podstawową: chęć podporządkowania dynamicznej, złożonej rzeczywistości społecznej, z mnogością ciał pośredniczących i wielością sprzecznych niekiedy interesów, prostym rozwiązaniom formalnym, polegającym na przydaniu rozumowi i woli narodu albo jednostek (a może także jednej z „klas społecznych”) władzy porządkowania wszechobejmującej sfery czy rzeczywistości politycznej. Krytycy tych ujęć, głoszący nieodmiennie hasło „rządów prawa”, stawiali granice podobnemu relatywizowaniu rzeczywistości do projektów rozumu i woli bytów zbiorowych lub indywidualnych, wskazując na istnienie wiążącego rozum i wolę każdego z tych bytów porządku etyczno-prawnego. Problematyki ustrojowej nie wyczerpywały relacje między organami władzy, choćby ustalane przez konsens politycznych elit, nawet wzbogacane określeniem uprawnień i wolności jednostek czynionych źródłem umocowania organów władzy państwa; problematyka ta miała być wiązana z refleksją o charakterze moralnym: punktem wyjścia rozważań nad kształtem powinnego ustroju politycznego miał być namysł nad fundamentem normatywnym, na którym opiera się władza polityczna (bez względu na jej ewentualną formę) i na którym nadbudowywane są różne formy instytucjonalne. Ład normatywny o walorze moralnym, w którym pozostają wszelkie wspólnoty, także mające walor polityczny, miał bowiem uzasadniać istnienie władzy niezależnie od tego, kto ją i w jakich formach sprawował. Zdaniem konserwatystów, zasady tego ładu miały jednakowo wiązać tak piastunów władzy, jak i obywateli, nie mogły być więc następstwem decyzji woli jakkolwiek określanego suwerena, bo tkwiły na poziomie przedświadomym, jak „przed-sądy” Burke’a niesione przez przyzwyczajenia, określające treść „poczucia prawnego” członków wspólnoty[2], a nawet ich „instynkty prawne”[3]. O ile racja eksponująca ład była kojarzona przez zachowawców z „zasadą suwerenności prawa” uwzględniającego reguły moralne wiążące każdą jednostkę jako przedstawiciela ludzkiego gatunku[4], o tyle kolejna racja wiązana była już nie tyle z władzą przedmiotową, stanowiącą element ładu i w nim znajdującą granice, ile z jej piastunem; piastunem, który nie zawsze był uchwytny personalnie (jak król czy prezydent, a nawet parlament czy lud), skoro bywał kojarzony z państwem, identyfikowanym niekiedy przez konserwatystów z porządkiem prawnym[5]. Także w tym przypadku wymagano jednak, by państwo, osobliwy byt nieosobowy, w imieniu którego mieli teraz działać piastuni władzy przedmiotowej, uwzględniało ład moralny czy moralno-prawny, by – jako swoisty „podmiot zwierzchnictwa” wieńczący organiczne społeczeństwo – także ono odnosiło się do rzeczywistości uporządkowanej przed aktami rozumu i woli tych, którzy działają w jego imieniu[6]. Pomijając zarzut obecny nie tylko w wypowiedziach międzywojennych publicystów politycznych, ale także (niestety) powojennych badaczy, którzy identyfikowali konserwatyzm jako postawę lub styl politycznego myślenia pewnej interesownej grupy społecznej albo jako stanowisko pewnego (jednego wśród wielu) stronnictwa politycznego[7], zauważmy, że ataki zachowawców kierowane były przeciwko najważniejszym, bo najbardziej wpływowym „siłom politycznym” władającym II Rzeczpospolitą. Przeciwko nim, tym razem nie jako „nośnikom” rozumu i woli stroniących od „rzeczywistości” niosącej wiążące treści moralne i pragnących projektować wszelką rzeczywistość jako mającą pierwotnie walor polityczny, lecz jako „zinstytucjonalizowanym siłom” zwracali się nie tylko konserwatyści podnosząc zarzut „sejmowładztwa” i „partyjnictwa”. Odwołując się do wspominanej już (w przypisie), sporządzonej przez Jaworskiego recenzji książki Dmowskiego, zauważmy, że konserwatysta krakowski, będący skądinąd wybitnym prawnikiem normatywistą, a nie naturalistą prawnym, wskazywał, iż przywódca endeków chce traktować wszystkie „siły polityczne” na „sposób nowożytny”; że wymaga, by także stronnictwo konserwatywne podjęło ten „sposób”, by i ono szło na ulicę i tam uświadamiało szerokie warstwy społeczeństwa; że skutkiem przyjęcia tego „sposobu” działania także zachowawcy zrezygnowali z usprawiedliwiania istnienia władzy jako takiej i potraktowali ją jako przedmiot zabiegów, niby rzecz, po którą każdy może sięgnąć bez względu na to, czy potrafi odpowiedzialnie rozpoznawać rozumem treść „rzeczywistości moralnej” („poprzedzającej rzeczywistość polityczną”), i bez względu na to, jak i z jaką treścią chce ustanawiać „nowy ład”, nową a wszechogarniającą „rzeczywistość polityczną”. Jaworski dotyka w swej krytyce punktu centralnego w drugim z podejmowanych w niniejszym tekście tematów, moim zdaniem kluczowych w dyskusjach intelektualno-politycznych toczonych w dobie II Rzeczpospolitej. Mówi wszak o zatracie władzy wówczas, gdy ta staje się przedmiotem, o który zabiegają walczące ugrupowania czy stronnictwa polityczne, z konieczności dostosowujące się do „nowożytnych warunków”. Pisze wyraźnie: „społeczeństwo nie może istnieć bez rządu, bo bez władzy nad sobą zrzeszenie ludzkie jest anarchicznym zbiorowiskiem”; rząd jednak, władza musi być odpowiedzialna. Tymczasem w konsekwencjach myślenia narodowego demokraty nie jest wykluczony „zasadniczo i kategorycznie” stan, w którym społeczeństwo byłoby bez rządu lub z rządem osłabionym do minimum, po którym „przyszedłby rząd lepszy, oczywiście dem[okratyczno]-nar[odowy]”. I dalej: Dmowski nie obawia się stanu bezrządu, krytykuje stronnictwo konserwatywne, że nie potrafi podjąć „nowożytnej metody” działania polegającej w istocie „na uderzaniu w instynkty i szukaniu w nich odgłosu na swój apel. Instynkt zawiści jest najłatwiejszym do poruszenia, na nim też „nowożytni” politycy „wychowują” masę”[8]. Zdominowanie ciała prawodawczego przez izbę niższą, tworzoną nie tyle przez reprezentantów poszczególnych warstw społecznych, ile przez przedstawicieli stronnictw politycznych stosujących „nowożytną metodę”, odwołujących się zatem do „instynktów”, w tym zwłaszcza do „instynktu zawiści”, to najpoważniejszy problem dla krytyka demokracji nie tylko w dobie Międzywojnia. To bowiem problem, z którym wiąże się rozstrzygnięcie, iż dzieło poszukiwania treści rozwiązań prawnych podejmowane będzie przez przedstawicieli ugrupowań politycznych, przez tych zatem, którzy uznają, iż nic przed ich działaniem nie jest normatywnie uporządkowane, iż oni pierwsi dzierżą władzę lub dzierżą ją tak, jakby mogli ustanowić nowy ład w „zrzeszeniu ludzkim” będącym „anarchicznym zbiorowiskiem”. Tu tkwił nie tylko korzeń problemu „sejmowładztwa”, ale także korzeń problemu „partyjnictwa”: ujrzenie, iż reprezentacja uzyskująca nieograniczoną władzę prawodawczą ma być tworzona tylko przez przedstawicieli stronnictw politycznych stosujących „nowożytną metodę”, ujrzenie podstaw „partyjnictwa”, znajdowało dopełnienie w unaocznianiu „sejmowładztwa”. Nie szło tylko o problematyczność stosowania „nowożytnej metody”; szło również o to, że „partyjnickie” ugrupowania działają nieodpowiedzialnie, że nie reprezentują państwa ani nie reprezentują wszystkich istniejących ciał pośredniczących i sprzecznych niekiedy interesów, lecz tylko te interesy, które można unaoczniać poprzez instynkty; że – ostatecznie – proces stanowienia prawa zdominowany jest przez podejścia charakteryzowane jako właściwe tym politycznym ugrupowaniom, które stosując „nowożytną metodę” za nic mają poważniejsze zagadnienia, jak byt państwa czy jego dobrobyt. Zagadnienie sejmowładztwa, kluczowe dla uchwycenia problematyczności przyznania izbie reprezentującej stronnictwa wyłączności prawodawczej z jednej, decydowania o składzie rządu z drugiej strony, oraz zagadnienie partyjnictwa, ujawniające problematyczność uznawania jednego tylko rodzaju „ciał pośredniczących” jako godnego reprezentacji, w istocie wprowadzają w trzeci interesujący nas w tym tekście temat. Idzie o prawo. Wiemy już, że w niezwykle interesującej dyskusji międzywojennej prawo kojarzono nie tyle z jakimiś wcześniejszymi od niego regułami moralnymi, które należałoby odzwierciedlić w przepisach ustanawianych przez ciała prawodawcze, ile z rozstrzygnięciami dominującej, bo ilościowo większej, woli nie tyle tych ciał, ile przeważającej reprezentacji pewnego („partyjnickiego”, bo stosującego „nowożytną metodę”) stronnictwa lub pewnych (podobnie ocenianych czy opisywanych) stronnictw. Wskazując wbrew konwencjonalnemu mniemaniu, że parlament pozbawiony jest władzy jako niezdolny używać środków przymusu, a jego ustawy zyskują rangę prawa po uzyskaniu dzięki sankcji prezydenta postaci rozkazu[9], Jaworski potwierdzał prymat etyki absolutnej względem woli prawodawcy. Pomijając kontrowersyjne kwestie uznania prezydenta za podmiot realizujący porządek prawny i identyfikacji tego porządku z państwem, zauważmy, że kierunek jego refleksji wyznaczał w pierwszej kolejności sprzeciw wobec demokracji, która miała być utwierdzona w Konstytucji marcowej i służyła jako punkt odniesienia stronnictwom hołdującym „myśleniu relatywistycznemu”, realizującym partykularne cele dla zyskania „poklasku opinii”, słowem stosującym „nowożytną metodę”. Jaworski nie był też skłonny uznać za ostateczną instancję orzekającą o regułach wspólnotowych „opinii publicznej” odzwierciedlanej w parlamencie, ani bowiem ta „zatomizowana opinia”, ani wola nieistniejącego bytu zbiorowego zwanego narodem (choćby tylko „politycznym”, a nie „etnicznym”) nie mogły w jego przekonaniu określać treści norm prawnych. Takie znamię mogły posiadać jedynie reguły, za którymi opowie się naczelnik państwa, broniący państwa jako niesprzecznego porządku prawnego, działający w jego imieniu i na jego rzecz, a nie w imieniu i na rzecz koalicji partykularnych opcji lub popierającej go większości jednostek albo i stronnictw politycznych stosujących „nowożytną metodę”. Nie siła lub popularność jako sankcje pozostające w dyspozycji niestałej opinii publicznej dostarczać miały racji prawu, te bowiem miały tkwić na poziomie przedpolitycznym w tym, co Jaworski nazywał „zasadami moralności Chrystusowej”, nie tyle dyktującymi treść norm, ile wyznaczającymi negatywną granicę woli ciał prawodawczych, a właściwie głowie państwa. Pomijając kwestię dyskusji wywołanej przez tę propozycję w środowiskach konserwatystów[10], dostrzeżmy, że prowadziła ona w innym kierunku niż rozwiązania sejmowładcze z jednej, partyjnickie z drugiej strony; że zamykała perspektywę poddania wszelkich rozstrzygnięć prawnych swobodnej grze „sił politycznych”, negowała możliwość uznawania, iż ustawy, a zwłaszcza konstytucja, „w duchu swym i tendencji” mogą być „zbiorem kompromisowych formuł, odzwierciedlających niższe instynkty i demagogiczne hasła każdego danego okresu”, choć przecież takie rozwiązanie miało powodować „obniżanie w dół cywilizacji, dyscypliny państwowej i ładu społecznego, jak to ma niestety miejsce w demokratycznych konstytucjach w ogóle”. Jak zauważali konserwatyści z „Naszej Przyszłości”, korzystający z ustaleń Jaworskiego, „winny dążyć do podniesienia kulturalnego poziomu państwa i społeczeństwa ku górze i wzmacniać wyraźnie, bezkompromisowo, wszelkie wyższe pojęcia i zasady”. Formułując to spostrzeżenie apelowali oni jednak nie tyle do głowy państwa, ile do członków izb, na których Jaworski nie liczył, konstatując nieodwracalność ich „stronniczości” określanej przez relatywistyczny styl ich myślenia, przez bliską im, a eksponowaną jakoby przez Dmowskiego „nowożytną metodę”[11]. Krytycy (również konserwatywni) zarzucali Jaworskiemu nie tylko przyjmowanie jakiegoś „wyższego prawa moralnego”, które miałoby wyznaczać choćby negatywne, ale jednak granice swobody woli prawodawcy (lub choćby woli głowy państwa), ale także traktowanie tzw. praw podmiotowych jednostek-obywateli jako pochodnych norm prawnych. Pomijając sprawozdanie z interesującej dyskusji prowadzonej na temat praw podmiotowych w literaturze prawniczej lat 20-tych, w tym analizę skrajnej interpretacji stanowiska Jaworskiego autorstwa Zbyszewskiego, negującego istnienie praw podmiotowych, zauważmy, że Jaworski głosił również, że nie ma „wrodzonych praw podmiotowych”, choć w powszechnym odczuciu uchodzą one za „dogmaty polityczne” bliskie i liberałom, i socjalistom, i – nawet – endekom, słowem wszystkim zwolennikom „nowożytnej metody” uznającym, że z jednej strony stoi państwo, z drugiej zaś obywatele, a obie strony konkurują ze sobą i ewentualnie „przesuwają granicę” między sobą; w ujęciu Jaworskiego prawa podmiotowe miały być jedynie „pojęciami pomocniczymi”[12]. Polemizując z tezami Jaworskiego, m.in. Stanisław Starzyński zwracał uwagę, że w doktrynach nowożytnych ustalono „pojęcie praw podmiotowych jako uprawnień, których się jednostki na rzecz państwa, celem umożebnienia współpożycia, nie zrzekły”; uprawnienia te nie mogły być gwałcone przez ustawę, bo ich naruszenie „ipso facto” czyniło ustawę nieważną. Starzyński zauważał, że w „każdym z tych uprawnień tkwi pewne ograniczenie przymusu państwowego na korzyść jednostki, względnie wywarcie przymusu na państwo”, przecież nie są one normami, bo norma nie jest „pojęciem podmiotowym, ale przedmiotowym, nie jest ani moją, ani państwową, ani niczyją, ona pochodzi tylko od państwa, jako uprawnionego do jej wydawania, ale nie jest przedmiotem posiadania ani własności w żadnym tego słowa rozumieniu”. Innymi słowy, „prawo podmiotowe nie jest ‘normą’”, lecz „wynikiem normy, czyli prawa przedmiotowego”, z czym przecież Jaworski się godził, błędnie ustalając atoli kryterium słuszności norm sytuowane w „porządku metafizycznym”[13]. Obok częstych, a popularnych ujęć uzasadniających prymat praw podmiotowych nad normami prawa przedmiotowego, ujęć, do których odwoływali się wielekroć przedstawiciele głównych ugrupowań politycznych i liczni publicyści, znajdujemy w analizowanym okresie także propozycje traktowania „zasad konstytucyjnych” jako granic swobody prawodawczej izb zdominowanych przez partie polityczne i głowy państwa przez nie wspieranej. To, co zwane jest niekiedy „przedpolitycznym momentem moralnym”, nawet u konserwatystów ustępowało na rzecz „momentu politycznego”, skoro już „absolutyzm monarszy, rozwijając doktrynę suwerenności państwa” pojmowaną „jako doktryna suwerenności naczelnego organu w każdym ustroju, usunął wartości naczelne”, a „absolutyzm demokratyczny” kontynuował jedynie to rozwiązanie[14]. Niekiedy szukano więc „normy podstawowej” w konstytucji, zatem w aktach pozytywnych. Konstanty Grzybowski godził się ze Starzyńskim, że ustawy zasadnicze nie mają „wyższego stopnia mocy obowiązującej same przez się”, lecz mogą go zyskać „z woli prawodawcy”, który istotnie „jest w stanie nadać pewnym najdonioślejszym objawom swojej woli ten pewien wyższy stopień trwałości i mocy obowiązującej ze względu na ich poważną i doniosłą treść”[15]. Wraz ze Starzyńskim porzucał kierunek mianowany „abstrakcyjno-metafizycznym”, mający za „sprawdzian mocy obowiązującej pozytywnych ustaw państwowych zgodność ich z zasadami prawa naturalnego, ewentualnie z lex aeterna, z której to prawo natury wytryska”[16]. Przenikanie tego sposobu myślenia nawet do myśli konserwatystów utwierdzało przekonanie, że nie może istnieć prawo tylko „w świecie myśli”, niezależne od norm stanowionych, górujące nad nim, gdyż prawo naturalne nie jest prawem, ale zbiorem reguł moralnych, niemających mocy „bezpośrednio obowiązującej”, skoro – zgodnie z tezą Hansa Kelsena, na którego powoływano się w tej mierze, ale przecież także zdaniem Jaworskiego – każde zastosowanie prawa tego rodzaju do konkretnego przypadku przedstawia się z konieczności jako jego „pozytywizacja”[17]. Rolę zasad pełnić miały normy konstytucyjne wskazujące „główne cele działalności państwa”, które winien był respektować każdy zwierzchnik jako trwałą podstawę ładu normatywnego. Odwołanie do norm moralności absolutnej zastępował apel do „wartości naczelnych”, ustalających właściwe relacje między jednostkami należącymi do tej samej wspólnoty politycznej i państwem. Prawo stanowione stawało się podwaliną gmachu państwowego, systemem opartym na konstytucyjnych zasadach fundamentalnych. Prawo nie tylko zostało zredukowane do dziedziny określającej relacje między jednostkami oraz między nimi i państwem, ale także uwolnione od kontekstu nieregulowanego w grze politycznej. Przedmiotem troski przestawała być kwestia możności rozpoznania wymagań ładu przedmiotowego, stawał się nim problem „partykularyzmu partyjnickiego”, znajdującego odbicie w decyzjach ciała przedstawicielskiego. Porzucając nadzieję na przeistoczenie partii w grupy hołdujące tej samej kulturze wspólnotowej, zachowawcy ograniczali się do ustalania gwarancji respektowania przez nie elementarnych zasad. Nie szukano już za Jaworskim osoby spełniającej pewne wymagania moralne, zdolnej bronić zasad moralności absolutnej, a przez to prawa niesprzecznego z „prawem metafizycznym”, skupiono się na poszukiwaniu takiej relacji między organami, która uniemożliwia wygrywanie „interesów partykularnych stronnictw” kosztem „interesu państwa”, żądano usunięcia rozstrzygnięć dotyczących zasad konstytucyjnych spod kompetencji izby odzwierciedlającej segmentyzację lub nawet atomizację społeczeństwa[18]. Gdy zakwestionowano tradycyjny sposób pojmowania „zwierzchnictwa prawa metafizycznego” i zaczęto traktować prawo jako zbiór norm pozbawionych tego fundamentu, gdy przywołano koncepcje praw podmiotowych, uprawnień ludu, jednostek lub władcy, w centrum musiała się znaleźć kwestia suwerenności państwa-osoby lub jego organów, albo utożsamianego z państwem ludu lub jego organów. Obok twierdzeń dotyczących króla lub parlamentu jako jedynych instancji zdolnych formułować powszechnie obowiązujące normy, obok tezy, że uosabiane przez tych suwerenów państwo, choćby zwane „państwem prawa” lub „prawnym”, podejmuje działania przeciwko tradycyjnym ciałom pośredniczącym, stanowiącym źródło tożsamości jednostek, obok uwag o niebezpieczeństwach realizacji przez urzędników litery niesprawiedliwego nawet prawa, znaczącą rolę w konserwatywnej krytyce zaczął odgrywać projekt zakorzeniony w myśli oświeceniowej: budowania państwa jako stowarzyszenia wyposażonych w jednakie prawa cywilne i polityczne poddanych-obywateli, różny od tradycyjnego, bo zbliżający się do odrzucanego uprzednio projektu opartego na założeniach atomistycznych i mechanistycznych, odwracającego relację między prawem przedmiotowym i prawami podmiotowymi, powinnościami względem innych i wspólnoty a własnymi, indywidualnymi możnościami. Gdy państwo zostało pozbawione zakorzenienia w porządku przedmiotowym, a prawo utraciło wcześniej uznawany kontekst normatywny, państwo nie dopełniało już ujmowanego homogenicznie życia społecznego, prawo zaś przestało stanowić drugą, można by rzec „zewnętrzną” stronę ładu określającego zachowania jednostek i grup; coraz wyraźniej stawały się one narzędziami kształtowania „kultury wspólnoty” tracącej samoistność[19]. Krytykę nowego ujęcia, promowanego przez „realistów prawniczych”, wzywających do skatalogowania zasad fundamentalnych, oraz „umiarkowanych pozytywistów”, wskazujących na konieczność uwzględnienia praw i wolności jednostek jako negatywnych granic swobody prawodawcy, prowadzili zachowawcy odwołujący się do uwag konserwatystów poprzedniego wieku o „omnipotencji państwa prawnego”, krytykujących postępującą redukcję kryteriów oceny prawa do aspektu proceduralnego; konserwatystów zauważających, że przeniesienie akcentu z treści na metodę kształtowania prawa sprzyja tworzeniu w państwie niepodległym ujęć zwróconych wprawdzie przeciw demokracji jako swoistemu bytowi realnemu lub nienaruszalnemu ideałowi, ale wpisujących się w ogólny trend wiodący ku deprecjacji wszelkiej obiektywności, wymagający położenia kresu rozważaniom o normach niezależnych od woli suwerennego prawodawcy, w przypadku polskim sprzed 1926 roku izby niższej, później „kryptodyktatora” lub rządu. Zmiana wymagała podjęcia odmiennego dyskursu niż prowadzony przez zachowawców czasów zaborów: nie o etyce absolutnej, a o niepodważalnych zasadach wiążących „polityczno-partyjną wolę prawodawczą” „politycznych demagogów”, uznających, że demokracja jest równoznaczna z pełną swobodą ich woli w stanowieniu prawa; demagogów hołdujących „kulturze Zachodu”, nie tej, która sięgała do „świata antycznego, chrześcijaństwa pierwszych wieków i średniowiecza”, ale tej, która „żyje jedynie wartościami względnymi i zna tylko hipotezy”, czyni jednostkę „początkiem i końcem”, i jako taka nie jest w stanie wydać „wartości stałych”[20]; demagogów honorujących jedynie to, co cieszy się uznaniem opinii publicznej i przyjmujących za dogmat polityczny podział władz, suwerenność ludu i prawa obywatelskie[21]. Wzorce kulturowe bliskie politykom partii masowych, falsyfikującym Boskie lub naturalne źródło władzy i nieznającym ograniczeń swej aktywności, stawały się dla konserwatystów coraz większym wyzwaniem. Epatowały one teorią przyrodzonych uprawnień jednostek, wyposażanych w wolność polityczną i zdolnych kreować prawo przedmiotowe, chroniące ich uprawnienia lub realizujące różnie rozumianą wolę powszechną; przynosiły idee kontraktualne uznane za jedyne ujmujące w sposób adekwatny stan rozczłonkowania jednostek nie tylko tworzących państwo i dostarczających umocowania władzy, ale także powołujących do istnienia społeczeństwo. Ich popularyzacja czyniła problematycznym zagadnienie centralne dla refleksji o ustroju politycznym, wymagała rozstrzygnięcia kwestii władzy i jej granic przed przystąpieniem do rozważań na temat ładu instytucjonalnego. [1] Tytułem przykładu przytoczmy tezę Mariana Zdziechowskiego, że idea demokratyczna spoczęła dziś na fikcji, że większość ma za sobą nie tylko siłę, ale i rozum, że posiada mądrość, a zatem także i prawo stanowienia o wszystkim. Fikcja ta zrodziła głosowanie powszechne (Konserwatyzm a demokracja, „Słowo”, 15 VII 1926). [2] Dyskutując założenia prądu modernistycznego w filozofii prawa, Antoni Peretiatkowicz wskazywał, że „prawo tworzy poczucie prawne”, odgrywając zarazem rolę „krytyczną” (Ustawa i sędzia. Problem społecznej wykładni ustaw, [w:] tegoż, Studia prawnicze, Poznań 1938, s. 113-115). Zagadnienia te miały niebagatelne znaczenie w refleksji konserwatystów doby zaborów, zwracających uwagę na sprzeczność między „uniformistycznymi” dążeniami władców państw rozbiorowych i „poczuciem prawnym” Polaków, podejmujących trud jego wzmacniania wśród rodaków i wykorzeniania radykalnych idei. [3] Zestawiając katolicyzm i konserwatyzm, Wincenty Kosiakiewicz wskazywał na początku XX w., że o ile pierwszy należy do sfery kultury, bo „cały jest uświadomieniem”, drugi nie jest doktryną, lecz zespołem naturalnych instynktów. „Ileż w konserwatyzmie instynktów. Własność jest instynktem człowieka. I popęd do rodzinnego życia jest instynktem. I gromadne, towarzyskie życie ludzi jest instynktem. I tworzenie się klas, mających solidarne interesy, i tworzenie się władzy, walczącej z chaosem społecznym, ze zbrodniczymi porywami ludzkiego zwierzęcia – to instynkty. I język, narzędzie porozumienia się ludzi, jest instynktem”; wszystkie one wymagają uświadomienia, będącego warunkiem przeprowadzenia konserwatyzmu z dziedziny natury do dziedziny kultury (Katolicyzm a konserwatyzm, Warszawa 1914, s. 14 i 19). [4] Podejmując tę kwestię w polemice z endecją, Jan Popiel wskazywał, że „jest i będzie zawsze jeden tylko sprawiedliwy i słuszny porządek, według którego rzeczy ogółu w wadze mieć i cenić należy. Pewnie, że pierwszymi są w cenie rzeczy Boże, (bo) bez religii charakteru narodowego nie ma, jak historia i samo myślenie wskazuje, a sam charakter narodowy to już niemałej wagi rzecz i jego brak smutny nad wyraz. Gdy idzie jednak o sprawy ludzkie, publiczne, są one natury czworakiej: społeczne, narodowe, ekonomiczne i polityczne, a te ostatnie bierzemy w sensie greckim urządzeń wewnętrznych, polityki wewnętrznej, nie stosunków wojennych lub pokojowych z ościennymi. I w tym tylko jedynie porządku, jak je wyliczyliśmy, rzeczy te ważyć i cenić należy; inaczej wysiłki zawiodą, ofiary będą daremne, plany się nie wykonają, albo inny, niż spodziewany, przyniosą skutek” (O właściwym porządku spraw ogółu i o tych, którzy go mieszają, „Przegląd Polski” 1906, t. 161, s. 529). Zdaniem Popiela Narodowa Demokracja, jak w opinii wielu konserwatystów krajowych pokoleń poprzednich radykalni demokraci i emigracyjne ugrupowania mieniące się zachowawczymi, nie honorowała tego porządku, a nawet go odwracała, stawiając na pierwszym miejscu „sprawy polityczne”. „Demokracja – oto cel” dla endeków, jak niepodległość dla działaczy emigracyjnych. „Czy ona naród wzmocni, czy osłabi, czy przyrodzone i historyczne prawa za jej pomocą się odzyska czy zatraci, czy głosowanie czteroprzymiotnikowe dodatnio lub ujemnie wpłynie, czy środki dojścia do demokratycznego rządu nie uszkodzą ekonomicznie narodu – to pytania podrzędne; demokracja – to rzecz główna” (tamże, s. 532-533). Tymczasem każde społeczeństwo „stoi na tym, co słusznie nazwano przykazaniami czci, a są one: cześć dla Boga, dla ojca, dla życia, dla kobiety, dla własności i dla siebie samego (…). Bez jakiego takiego pilnowania tych przykazań, że tak powiem społecznych – a co do siebie czczę je głównie jako Boże – ni harmonii, ni siły w społeczeństwie, a więc i w narodzie, być nie może” (tamże, s. 530). Endecy godzili się na zakwestionowanie przykazań, nie baczyli na nic ponad to, „żeby naród szedł torem nowożytnej demokracji i żeby rozdzielić Kościół od państwa. Wszak nic wyższego na świecie, nic świętszego nad demokrację (…). Stare mrzonki o poszanowaniu rodziców, starszych i przełożonych, o świętości własności, o kardynalnym znaczeniu wiary w teorii i praktyce, o potrzebie bogactwa narodowego – bywajcie zdrowe na zawsze” (tamże, s. 533). [5] Istotę stanowiska, rzadko dostrzeganego przez współczesnych krytyków państwa i pozytywistycznych lub normatywistycznych filozofów prawa, wyjaśniał Jan Bobrzyński w pracy Sprzeczności idei demokratycznej (Warszawa 1929), wiążąc problem zniesienia ładu przedmiotowego z dominacją demokracji, nie tyle jako ustroju realizującego powszechne prawa wyborcze, ale i jako rozwiązania „wypowiadającego walkę” „wszelkiemu autorytetowi nadprzyrodzonemu”, zastępowanego „etyką materialistycznie pojętą, zależną w gruncie rzeczy od ‘woli ludu’”. Demokracja uczyniła „naród i państwo najwyższym stróżem i regulatorem norm moralnych, a w życiu indywidualnym zastąpiła wszelkie wyższe pierwiastki swobodnym uznaniem rozumu”. Bobrzyński podnosił też, że dzieje „stronnictw demokratycznych, bez żadnego wyjątku, wykazują niezbicie zupełne w gruncie rzeczy podporządkowanie haseł religijnych i moralnych potrzebom chwilowej taktyki, a politykowanie w dzisiejszym tego słowa znaczeniu jest niczym innym, jak tylko nieproduktywnym dobijaniem się o władzę za wszelką cenę i jako takie niepodzielnym wynalazkiem demokracji” (s. 53). I w końcu: „Oficjalnie zastąpiono wyższy autorytet, nie tylko boski, ale nawet ten, który wypływa z obiektywnie ujętych praw społecznych, emocjonalnym autorytetem „woli ludu”, to jest przede wszystkim najciemniejszych, cywilizacyjnie najbardziej zacofanych warstw społecznych (…); na żonglowaniu najprymitywniejszymi apetytami i na drażnieniu pośledniejszych, zwierzęcych instynktów ogółu, oparła demokracja cały swój gmach moralności, etyki i taktyki” (tamże, s. 54). [6] O tym, że moralność miała być dla konserwatystów punktem oparcia dla prawa, zob. m.in. B. Szlachta, Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku, Kraków 2000, rozdz. II (tam też obszerna dyskusja ze stanowiskami identyfikowanymi jako odmienne przez zachowawców międzywojennych). [7] Władysław Leopold Jaworski w recenzji pracy Romana Dmowskiego (zatytułowanej P. Dmowski o konserwatystach. Roman Dmowski: ‘Upadek myśli konserwatywnej w Polsce’. Warszawa 1914, Kraków 1914) zarzucił endekowi, iż przyjmuje „mylną metodę”, identyfikuje bowiem aż trzy pojęcia: konserwatyzm, stronnictwo konserwatywne i szlachta. Tymczasem, pisze Jaworski, jeden z najważniejszych zachowawców przełomu XIX i XX w. oraz II Rzeczpospolitej, „konserwatyzm jest metodą myślenia, stronnictwo konserwatywne jest polityczną organizacją ludzi myślących metodą konserwatywną, rozwiązujących problematy polityczne stosownie do czasu i miejsca działania. Szlachta wreszcie jest warstwą, która może, ale nie musi, być usposobioną myślowo konserwatywnie i która może, ale nie musi należeć, do stronnictwa konserwatywnego. Teoretycznego, koniecznego związku nie można wykazać między szlachtą a konserwatyzmem, praktycznie zaś sprawa ta układa się stosownie do warunków czasu i terytorium” (s. 3). Gdyby Dmowski nie identyfikował tych pojęć, to nie pisałby o upadku myśli, „myśl bowiem, metoda myślenia, nie może upaść i zniknąć”; Dmowski walczy więc w istocie nie z myślą, lecz z pewnymi osobami i stronnictwami (krakowskim i realistów), nie zajmuje się bowiem samą metodą myślenia; dokonując identyfikacji, pisząc w istocie pamflet na stronnictwa, a nie rzetelną pracę, „fałszywie „uświadamia” społeczeństwo” o położeniu narodu polskiego. „Winy jednego z tych czynników rozszerza na dwa. Budząc nieufność do ludzi, podkopuje wiarę w myśl i program”; dyskredytując szlachtę w oczach społeczeństwa pragnie „wciągnąć ją pod swe skrzydła”; a przecież: „Ma już dość doświadczenia, aby dojrzeć, że tylko metoda konserwatywna i tylko programy polskich obecnych stronnictw konserwatywnych dają możność pozytywnej – powtarzamy: pozytywnej – pracy politycznej, ale ogłaszając degenerację ich, pragnie złudzić społeczeństwo, że gdy on to samo będzie robił, będzie to zupełnie czym innym. Tępiąc stronnictwo konserwatywne, a z drugiej strony wciągając pod swą chorągiew szlachtę i uprawiając pod inną flagą politykę konserwatywną, pragnie się uwolnić od kontroli, która mu z obozu konserwatywnego grozi i jest dla niego naprawdę groźną” (s. 6). Obok tych osobliwych wywodów, Jaworski formułuje jednak zarzut niezwykle istotny, korespondujący z opisywanym w naszym tekście tematem: przemilczając zasługi istniejącego od pół wieku konserwatywnego „stronnictwa krakowskiego”, Dmowski miał przyjmować metodę charakterystyczną dla jego stronnictwa, tj. przemilczać historię lub fałszywie przedstawiać fakty, a pragnąc uzyskać społeczne potępienie dla tego stronnictwa jako politycznego przeciwnika, nazywa własną metodę „nowożytną” dlatego tylko, że „nie zna ona etyki” (s. 7). [8] Tamże, s. 10 i n. Jaworski stwierdzał gdzie indziej, że „zasadniczym problemem, który rozwiązać musi prawo konstytucyjne (w dobie „przesilenia parlamentaryzmu” – B. Sz.) jest zastąpienie zasady większości inną zasadą, przy nienaruszaniu warunków osiągnięcia przez każdego obywatela równego z innymi prawnego położenia. W idealnej sytuacji dałoby się ten stan sprowadzić z jednej strony przez zaniechanie atomizacji społeczeństwa, której wyrazem jest powszechne i równe prawo głosowania, a więc przez zorganizowanie społeczeństwa np. w korporacje, z drugiej zaś strony przez takie wzajemne ustosunkowanie tych korporacji, aby sprawy miały szanse załatwienia w drodze kompromisu” (Notatki, Kraków 1929, s. 170-171). [9] W. L. Jaworski, Projekt konstytucji, Kraków 1927, s. 20. [10] Zob. szersze omówienie [w:] B. Szlachta, Polscy konserwatyści…, s. 83 i n. [11] Projekt konstytucji, „Nasza Przyszłość” 1932, t. XXIV, s. 63, 8 i 55. [12] W. L. Jaworski, Projekt konstytucji, dz. cyt., s. 8. [13] S. Starzyński, W obronie praw podmiotowych, [w:] Księga pamiątkowa ku czci Oswalda Balzera, Lwów 1925, t. II, s. 8-9 [510-511]. [14] K. Grzybowski, Zasady Konstytucji kwietniowej, Kraków 1937, s. 14 i 13. [15] Tamże, s. 4 [90]. Por. także M. Starzewski, Środki zabezpieczenia konstytucyjności ustaw, Kraków 1928, s. 1-55. [16] S. Starzyński, Nadrzędność…, dz. cyt., s. 6 [92]. Podobne sformułowania znajdujemy w wypowiedziach Grzybowskiego, Estreichera i Starzewskiego; zwróćmy jednak uwagę np. na tekst I. Czumy (Renesans francuskiej filozofii prawniczej, „Czas” 1929, nr 52). [17] Nie ze źródeł nadnaturalnych przeto ani naturalnych, lecz z woli państwa, wypływać miały zasady wolę tę ograniczające, a zarazem – przynajmniej w intencji – porządkujące zachowania wszystkich obywateli. Zgodnie z tym ujęciem, „zasadą ustroju”, wprowadzonego przez Konstytucję kwietniową, z pewnością „nie jest najwyższość woli Prezydenta, woli tworzącej nadrzędne wobec całego porządku prawnego normy. Przeciwnie, podstawę ustroju stanowi Konstytucja, ograniczająca Prezydenta na równi z innymi organami (…). Konstytucja tworzy obok Prezydenta szereg innych organów zasadniczych o wyraźnie określonej kompetencji, wykonywanej przez nie samodzielnie i wyłącznie (…). Zwierzchnictwo Prezydenta nad nimi nie może być pojmowane jako suwerenność woli, mogącej swobodnie przekraczać granice konstytucyjnie wykreślonych kompetencji, zmienić i uchylać akty, poddawać sobie pod względem przedmiotowym wszelkie inne organy (…). Organy te nie mają być wcale narzędziami woli Prezydenta, przeciwnie ich zadaniem naczelnym jest służenie Rzeczypospolitej po liniach wytkniętych w pierwszym rzędzie przez prawo” (Posiedzenie Komisji Konstytucyjnej Senatu z dnia 11 grudnia 1934. Referat senatora Wojciecha Rostworowskiego, „Nowe Państwo” 1935, t. III, z. 4 (12), s. 62 i 58). [18] Analogie łączące w tym względzie konserwatystów i piłsudczyków omawia W. T. Kulesza (Koncepcje ideowo-polityczne obozu rządzącego w Polsce w latach 1926-1935, Wrocław 1985, s. 34 i n.), a konserwatystów i endeków M. Śliwa (Polska myśl polityczna w I połowie XX wieku, Wrocław 1993, s. 107 i n., zwłaszcza omawiając poglądy R. Rybarskiego). Zaczęto tedy wychodzić „z założenia, że uspołecznienie mas ludowych w Polsce jest dotychczas nie dość wyrobionym, aby można pełnię władzy ustawodawczej pozostawić ultrademokratycznemu Sejmowi złożonemu z polityków uprawiających zawodowo demagogię”, zabiegać nie tyle o „krępowanie Sejmu drugą Izbą” albo przydanie prawu sankcji głowy państwa, co o wyłączenie pewnych dziedzin spod kompetencji prawodawcy. „Konstytucje i szereg ustaw regulujących prawa obywateli i gwarancje praworządności” nie mogły pozostawać w zakresie „kompetencji samego Sejmu”, lecz winny zależeć „od Zgromadzenia Narodowego, w skład którego wchodzą oprócz Sejmu także i rzecznicy interesu państwowego i przedstawiciele organizacji zawodowych i gospodarczych” (E. Sapieha, Konstytucja racji stanu, Warszawa 1930, s. 8-9). [19] Na ewolucję myśli konserwatywnej zapowiadającą ten kierunek rozumowania zwraca uwagę M. Jaskólski w dyskusji o sposobie pojmowania państwa przez zachowawców krakowskich i narodowych demokratów (Konserwatyzm-nacjonalizm. Studia nad konfrontacjami ideowymi konserwatyzmu krakowskiego i demokracji narodowej przed 1914 r., Kraków 1989, s. 100-104). [20] W. L. Jaworski, Reforma rolna,
Kraków 1926, s. 11. Jaworski zauważał, że tytułowa reforma została dokonana
przez polityków partii masowych dla spełnienia „ideału mechanicznego zrównania
ludzi”, ale „zrównania tylko u dołu” w imię ideału „równości [21] Tegoż, Projekt Konstytucji, dz. cyt., s. 7-8. Bogdan Szlachta - Dziekan Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Ośrodka Myśli Politycznej; opublikował m.in. "Szkice o konserwatyzmie" (2008), "Monarchia prawa?" (2008), "Konstytucjonalizm czy absolutyzm" (2005), "Monarchia prawa" (2001), "Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku" (2000), "Z dziejów polskiego konserwatyzmu" (2000), "Konserwatyzm" (1998), "Ład – Kościół – Naród" (1996). Redaktor wyborów pism w serii Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej - "Obiektywna podstawa prawa" (2001), Stanisław Koźmian "Bezkarność" (2000), Kazimierz W. Kumaniecki "W poszukiwaniu suwerena" (2006), Jan Koźmian "Dwa bałwochwalstwa" (2007), Hieronim Kajsiewicz "O duchu rewolucyjnym" (2008), oraz dzieła Stanisława Tarnowskiego "Pisarze polityczni XVI wieku" (2000). Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Patriotyzm i zdrada" (2008), "Wolność i jej granice" (2007), "Drogi do nowoczesności" (2006), "Patriotyzm Polaków" (2006), "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Narody i historia" (2000) i "Państwo jako wyzwanie" (2000). |