Mity założycielskie II RP


Na wstępie zastrzec trzeba, że II Rzeczpospolita była państwem, wśród elit którego funkcjonowały różne narracje. Znaczna ich część, za sprawą niedostatecznego zasięgu albo rangi, z pewnością nie pełniła funkcji mitu założycielskiego[1]. Chociaż z innych powodów, ale w sumie podobnie rzecz się miała z narracjami środowisk traktujących to państwo jako nie swoje – z powodów narodowych (mniejszości narodowe) albo ideologicznych (komuniści). Także w obrębie elit stanowiących oparcie dla odrodzonej państwowości (od konserwatywnej prawicy, poprzez endecję, ugrupowania tworzące centrum politycznej sceny, aż po niepodległościową lewicę) można mówić o mnogości mitów – nie tylko za sprawą wewnętrznych podziałów, ale także zjawiska nakładania się różnych opowieści na siebie i ich równoległego funkcjonowania. Czasem mity wykluczały się, ale bynajmniej nie zawsze – bywało, że nawet pozornie wykluczające się mity miały części wspólne, bądź co najmniej koegzystujące.

Wśród wyobrażeń tworzących punkt odniesienia zarówno dla aktywności, jak i postrzegania świata, szczególne znaczenie przypadało przekonaniu, że odrodzone państwo jest kontynuacją tego, które upadło w końcu XVIII stulecia. Był to pewien standard w postrzeganiu odrodzonej państwowości – bez względu na to, że niepodległa Polska uformowała się na zaledwie części swojego historycznego terytorium, w stosunku do niego nieco przesunięta na zachód, a i inaczej skonstruowana (oparta o żywioł polski, nie zaś mit dobrowolnej współpracy ludów). Charakterystyczna w tym kontekście, z uwagi na swą precyzję oraz jednoznaczność, wydaje się opinia prawnika, prof. Wacława Komarnickiego. „Wbrew twierdzeniom licznych autorów niemieckich (…) – pisał – wskrzeszone Państwo Polskie nie jest państwem nowym, lecz jest kontynuacją przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Fakt, że granice obecne nie odpowiadają granicom sprzed roku 1772, nie jest decydujący, dla uznania lub odmówienia tożsamości państwa, odbudowanego po wojnie światowej (…). Nie ma też znaczenia odmienność ustrojów (stanowo-szlachecki przed rozbiorami, demokratyczny Polski współczesnej). Zarówno zmiana granic, jak i ustroju nie przesądza o zmianie osobowości państwa. Rozstrzygające znaczenie posiada fakt, czy odbudowane państwo jest organizacją polityczną tego samego narodu, co dawne, i czy istnieje świadomość zbiorowa tej łączności”. Jako że w opinii autora oba warunki były spełnione, problem nie istniał[2].

Abstrakcyjnie rzecz biorąc, można by dowodzić, że owi uszczypliwie przez Komarnickiego potraktowani „autorzy niemieccy” mieli może trochę racji, akcentowana zaś przez niego narodowo-państwowa ciągłość odrodzonej Polski w gruncie rzeczy była problematyczna, zarówno z uwagi na skalę zmian, jak i woluntaryzm – w świetle współczesnej nam wiedzy socjologicznej – założenia, że społeczność konstytuująca dawną i współczesną Polskę jest tożsama. Ważniejsze było jednak, że zacytowany pogląd pozostawał reprezentatywny dla szerszych nastrojów społecznych, poczucie zaś łączności z dawną Rzeczpospolitą nie tylko przejawiało się w okolicznościowych deklaracjach, ale także stanowiło liczący się fakt społeczny, rzutując na sposób widzenia problemów państwa, zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych[3]. A przy poszukiwaniu mitów konstytuujących zbiorowość polityczną odnotowanie żywotności tego rodzaju poglądów jest chyba bardziej istotne od prób odpowiedzi na pytanie, jakim państwem rzeczywiście była II Rzeczpospolita. Spośród mitów konstytuujących wspólnotę polityczną ten był chyba najważniejszy, zasługując na miano „założycielskiego” w stopniu większym niż jakikolwiek inny.

Przekonanie o ciągłości państwa wpływało na kształt regulacji prawnych, z obu ustawami zasadniczymi na czele. W przypadku Konstytucji marcowej otwierający ją Wstęp zawierał podziękowanie Opatrzności za wyzwolenie narodu z półtorawiekowej niewoli, przypominał o trwałości i uporczywości walki toczonej przez kolejne pokolenia, które nie pogodziły się z niewolą, nawiązywał wreszcie do tradycji Konstytucji 3 maja[4]. Ciągłość państwowości polskiej akcentowała również Konstytucja kwietniowa, chociaż czyniła to inaczej niż poprzez podkreślenie trwałości dążącej do suwerennego bytu wspólnoty narodowej. Pomostem, łączącym Polskę odrodzoną z dawną Rzeczpospolitą był opór zbrojny, podtrzymywany przez tych, którzy nie pogodzili się z niewolą. Rzeczpospolita istniała, póki walczyli jej żołnierze. Przypomnijmy, że nowa ustawa zasadnicza wiązała odrodzenie państwa z „walką i ofiarą najlepszych swych synów”[5]… Współcześni skłonni byli widzieć w tych słowach rodzaj laurki, którą wystawiła sobie grupa rządząca po maju 1926 roku – wszakże jeśli sprowadzać to sformułowanie jedynie do jego doraźnego aspektu, to nie miało ono sensu. Nieistniejące państwo nie mogło bowiem spłodzić swoich synów, w dodatku najlepszych. Przytoczony passus odzyskiwał sens dopiero przy założeniu, że rozbiory – jako akt bezprawny i nigdy przez Polaków niezaakceptowany – w gruncie rzeczy nie przekreśliły polskiej państwowości, która w rzeczywistości trwała, podejmując próby odrodzenia się przy każdej nadarzającej się sposobności. Oceniany z takiej perspektywy dystans dzielący wieki XVIII i XX mógł wydawać się nieistotny, a konsekwencje decyzji rozbiorowych – także te rozciągnięte w czasie, dokonujące się w ciągu XIX stulecia – mogły się jawić jako rodzaj choroby, ciężkiej, ale przemijającej, której niekorzystne dla polskości skutki mogą być odwrócone. W takiej mierze, w jakiej restytucyjna logika pociągała za sobą pragnienie ingerencji w ukształtowany pomiędzy 1772 a 1918 rokiem układ stosunków narodowościowych, wyznaniowych czy własnościowych – mogła ona sprzyjać generowaniu konfliktów. Jest to wszakże odrębne zagadnienie.

Oceny powstań narodowych XIX stulecia dość mocno dzieliły opinię społeczną; z tego m.in. powodu mit polskiej irredenty[6], chociaż ważny – tkwiąc w głównym nurcie tradycji narodowej – chyba nie mógłby być uznany za „założycielski” dla tworzonego od jesieni 1918 roku państwa. Poza tym powstania kończyły się klęskami, po których następowały represje i nasilał się ucisk – chociaż poglądy na relacje między jednymi i drugimi były rozbieżne. Opinię, że insurekcje stanowiły przyczynę narodowych klęsk, przed 1914 rokiem forsowali konserwatyści; po wojnie sięgnęła do niej także Narodowa Demokracja, co wiązać się mogło z kierunkiem jej ewolucji, a także stanowiło swoistą reakcję na kult powstań wśród popierającej Piłsudskiego radykalnej inteligencji. Na lewicy rozbieżności stanowisk wobec powstań w znacznej mierze były zbieżne z zasadniczym podziałem na nurt skrajny, kierujący się priorytetami klasowymi, oraz nurt patriotyczny, grupujący się wokół PPS. Wzrost krytycyzmu wobec tego nurtu narodowej tradycji zaznaczył się w związku z próbami jego instrumentalnego przejmowania przez obóz rządzący po przewrocie 1926 roku: wyrazistą cezurą był początek lat trzydziestych i zorganizowane przezeń huczne obchody okrągłej, setnej rocznicy powstania listopadowego.

Jak często bywa ze sporami wokół ważnych wydarzeń z przeszłości, w odnowionym wówczas, gwałtownym sporze, stosunek do historii był w gruncie rzeczy pretekstem. Ostentacyjnie broniąc czynu skupionych wokół Piotra Wysockiego podchorążych, odwołujący się do własnej wojskowej przeszłości działacze oraz publicyści obozu rządowego wskazywali, że świadoma swoich poczynań, uzbrojona grupa ma prawo do narzucania własnej woli pozostałym rodakom. W chwilach próby bowiem to ona właśnie, nie zaś ospały ogół, jest wyrazicielem zbiorowej (historycznej) woli narodu. Tezy tej, w realiach lat trzydziestych stanowiącej historiozoficzne uzasadnienie dyktatury, żadne z opozycyjnych środowisk oczywiście zaakceptować nie mogło. Kontestując ją, próbowano podważać mit poprzez kwestionowanie racjonalności poczynań, nieuwzględniających rachunku sił, a także przez próby kierowania dyskusji na mniej dogodne tematy, jak rola tajnych spisków, świadomie prowokujących narodowe klęski przez podejmowanie działań w warunkach niedogodnych (endecja)[7], albo (lewica) sięgając do argumentów klasowych, piętnując elitarny charakter poczynań, podejmowanych w interesie klas dominujących[8].

Co charakterystyczne i godne uwagi – te różniące się narracje miały swoją część niekonfrontacyjną. Bez względu na stosunek do „romantycznych” powstań nie kwestionowano konieczności godnego upamiętnienia ich weteranów, a także zatroszczenia się o ich losy – co w praktyce dotyczyło żyjących jeszcze uczestników powstania styczniowego. Stosowne decyzje podjął Sejm Ustawodawczy, jeszcze w roku 1919. Jest oczywiście możliwe, że kilkanaście lat później podobna jednomyślność nie miałaby miejsca. Nie sądzę jednak, by kontestacja urzędowego kultu irredenty mogła wyrazić się w tak skrajnej postaci. Krytycyzm wobec powstań kierował się mimo wszystko przeciw ich inicjatorom oraz kierownikom, nie zaś ludziom, którzy zamiast biernie czekać na obrót wydarzeń, chwytali za broń. Niezależnie od różnic poglądów, elity II Rzeczypospolitej nie miały złudzeń, że odzyskanie niepodległości nie jest końcem historii i Polska z pewnością będzie jeszcze nie raz potrzebowała ludzi zdeterminowanych i ofiarnych. To zaś oznacza, że wszystkie długi, które kiedyś zaciągnęła u swoich żołnierzy (także tych z przegranych wojen), muszą zostać skrupulatnie spłacone. Nie tylko w imię abstrakcyjnie rozumianej sprawiedliwości, ale także dlatego, aby żołnierzom tym nigdy nie zabrakło następców. Dążenie do przekazywania społeczeństwu sygnałów dostatecznie jednoznacznych, by były czytelne, nakładało granice krytyce irredenty – także w obrębie środowisk, które miały wobec tej tradycji zastrzeżenia.

Mit irredenty był opowieścią o walce o niepodległość, nie zaś o jej odzyskaniu; ta ostatnia, w istniejących realiach, miała charakter partyjny – związany z poczynaniami szerokich obozów politycznych, zideologizowanych bądź starających się wytworzyć ideologiczne spoiwo. Wśród nich szczególne znaczenie przypadało dwóm: piłsudczykowskiemu oraz endeckiemu. To oczywiście nie oznacza – w warunkach politycznej mozaiki II Rzeczypospolitej – braku innych narracji, wszakże nie były one równorzędne i trudno omawiać je na równych zasadach. Przykładowo, chadecja była zbyt ściśle powiązana z Narodową Demokracją, by wykształcić własną opowieść[9], ludowcy zaś byli na to zbyt głęboko podzieleni – angażując się po stronie bądź prawicy, bądź obozu Piłsudskiego; nadto na części ich działaczy ciążył zarzut aktywizmu – tj. angażowania się podczas wojny po stronie Austrii i Niemiec. Zarzut ten w większym stopniu obciążał środowiska radykalnej inteligencji, stąd też wolały się one orientować na Piłsudskiego niż przypominać własne zaangażowanie w tworzenie struktur Polski niesuwerennej od lata 1917 roku. Gdyby losy wojny światowej ułożyły się inaczej, jest więcej niż prawdopodobne, że to właśnie one zadecydowałyby o kształcie elit w obrębie państwa, tworzącego rolniczo-surowcowe zaplecze Niemiec i trwale od nich uzależnionego. Dla tego państwa „mitem założycielskim” byłby Akt 5 listopada, uzupełniony o łańcuszek mitów pobocznych[10].

Okoliczności ułożyły się wszakże inaczej. Po kończącym wojnę zawieszeniu broni (11 listopada 1918 roku) Niemcy przestały dyktować warunki w obrębie okupowanej wcześniej strefy – co umożliwiło restytucję państwowości polskiej na większym obszarze, posiadającej warunki suwerenności gospodarczej (dostęp do morza, dostęp do kluczowego surowca, jakim był węgiel), politycznie wspieranej przez Zachód. W wytworzonej sytuacji dawni „aktywiści” stali się stroną przegraną – ich opowieść nie odnosiła się do realnie ukształtowanego państwa, podobnie jak nie odnosiły się do niego narracje konserwatystów, dla których to nowe państwo było Polską „grabską”[11], ich Polska zaś w znacznej mierze sprowadzała się nie do państwa, podobnego do innych w powojennej Europie, ale do swego rodzaju siatki „małych ojczyzn”, skupionych wokół polskich dworów rozsianych od Wielkopolski po Smoleńsk i Kijów. Ten świat ulegał coraz szybszej erozji jeszcze przed 1914 rokiem, potem zaś bezpowrotnie odszedł w przeszłość.

W narracji piłsudczykowskiej niepodległa Polska jawiła się jako efekt działań bohatera i jego drużyny. Polska odrodziła się, kiedy umęczony naród wydał olbrzyma, który kierowany nieomylną intuicją potrafił poruszyć uśpione w narodzie siły, by w czasie wielkiej wojny przypomnieć o Polsce poprzez rzucenie na szalę zmagań ciężaru polskiego miecza… Zdobywszy na polach bitew szacunek i uznanie dla Polski, upominając o jej prawa, nie uznawał tu ani krętych dróg, ani kompromisu – nawet jeśli za nieugiętość postawy przyszło mu zapłacić więzieniem. Uwolniony z magdeburskiej twierdzy, stanął na czele tworzącego się państwa, dając mu prawo zwołania Sejmu, niepodległość oraz granice. W życie zdemoralizowanego latami niewoli społeczeństwa wniósł ład i porządek, wspierając państwo swą siłą i chroniąc je przez skrajnościami radykalnych doktryn z jednej strony, nacjonalistycznego szowinizmu z drugiej. To jego geniusz militarny uchronił państwo przed katastrofą w roku 1920. Rok 1926 dopisał do tej listy zasług kolejną – wydobycia państwa z trzęsawiska partyjnych targów, których widownią stał się Sejm – opowieść zaś o dokonaniach Piłsudskiego stała się po przewrocie majowym oficjalną wykładnią stanowiska państwa.

Siłą rzeczy przesądziło to o rozpowszechnieniu tego akurat mitu, chociaż poparcie państwa nie było jedynym motywem decydującym o jego powodzeniu. Sugestia, że to Polacy sami zdobyli niepodległość, że szczególna zasługa przypadła ludziom aktywnym i zdeterminowanym – korespondowała z samopostrzeganiem pokolenia uformowanego w tzw. wojnach polskich (1918-1921). Wojsko (dla niektórych wcześniej także polskie formacje paramilitarne) było pierwszą polską instytucją, w obrębie której działali, zaś postać Piłsudskiego zaspokajała ich potrzebę silnego przywództwa. Innym walorem tej narracji była możliwość jej wplecenia w tradycję powstańczą, jak i zaadaptowania szerszego wątku: walki o wolność[12]. Były to ważne, być może decydujące zalety, przeważające nad ułomnościami – nota bene też znaczącymi. Rozumując bowiem abstrakcyjnie, trudno nie widzieć, że narracja ta niezbyt szanowała inteligencję odbiorców, każąc im wierzyć w rozstrzygający wpływ poczynań garstki dzielnych ludzi, skupionych w pierwszej z legionowych brygad. Nawet dowodzeni przez geniusza, czy mogli znacząco zaważyć na wyniku starcia wielomilionowych armii? To samo odnosi się i do sugestii przewidywania przez Piłsudskiego przebiegu oraz wyniku wojny jeszcze przed jej wybuchem – czego nie byli w stanie dokonać wysoko wykwalifikowani sztabowcy we wszystkich armiach europejskich[13], posiadający przecież nieporównanie lepszy od niego dostęp do wiedzy o pozostających w dyspozycji zasobach, jak i układzie sił. Wszakże adresatem tej opowieści nie byli sceptycy, ale entuzjaści. Nie angażując intelektu odbiorców, odwoływała się ona do ich emocji, klasyfikując wybory polityczne oraz postawy ludzkie w kategoriach moralnych. Imperatyw bezwarunkowego sprzeciwu wobec niewoli wyprowadzała ona z niezgody na nią, nie zaś z ocen układu sił – przeciwnikami zaś tej wersji zdarzeń byli (w świetle mitu) ludzie mali, skażeni ułomnością charakteru lub w inni sposób zdemoralizowani. Tacy (ugodowcy, oportuniści, ale i szowiniści) są we wszystkich narodach, podobnie jak we wszystkich narodach są ludzie wielcy duchem. Próby budowania mostów w kierunku dążeń narodowości innych niż polska w obrębie dawnej Rzecz­pospolitej – politycznie jałowe – były związane z takim właśnie sposobem myślenia.

W narracji endeckiej opowieść o zasługach środowiska była wpleciona w swego rodzaju wykład podstaw polityki polskiej, a także w opis procesu narastania świadomości narodowej, ze zwróceniem uwagi na żywiołowy charakter tego ostatniego. To nie bohaterskie jednostki kształtowały naród – to raczej rozwój zbiorowości, różnicującej się, wytwarzającej coraz bardziej złożone zależności, prowadził do sytuacji, w której w pewnym momencie uzyskała ona dojrzałość, wyrażającą się w zdolności do świadomego i celowego działania. Podobnie jak w ewolucji dokonującej się w świecie zwierzęcym, w której punktem zwrotnym było pojawienie się człowieka – różniącego się od swych zwierzęcych przodków zdolnością do działań planowych i w pełni świadomych – tak i w życiu społecznym oznaką przekroczenia progu dojrzałości było wykształcenie się w obrębie społeczeństwa grupy posiadającej głębszą świadomość narodową, w której poczucie odpowiedzialności za całość oraz świadomość wzajemnych powiązań wiąże się spoiście z wolą oraz umiejętnością działania. Zbytecznym byłoby dowodzenie, że obóz narodowy tak właśnie postrzegał siebie i własne poczynania. W tym kontekście wskazywano na podjęcie działań, dyktowanych optyką „wszechpolską” – to znaczy opartą na założeniu jedności celów politycznych ponad granicami zaborów, sformułowanie wizji państwa opartego na żywiole polskim, ale o rozległych granicach na wschodzie oraz o dostępie do morza, wreszcie podjęcie starań na rzecz realizacji owej wizji.

W tym kontekście wskazywano na trafne odczytanie sytuacji międzynarodowej oraz wybór strategii „dyplomatycznej”, bardziej efektywnej niż powstańcza. Jej istotą było ukrycie celów politycznych oraz podjęcie próby realizacji zadań cząstkowych (autonomia, zjednoczenie). Polityka ta, realizowana w warunkach podziału Europy na koalicję antyniemiecką oraz blok niemiecki, doprowadziła do związania sprawy polskiej podczas wojny z blokiem państw zwycięskich, a w konsekwencji odrodzenia Polski jako państwa suwerennego, dużego i silnego. W powojennej Europie – wskazywano – Polska powinna utrzymywać związki z krajami zachodniej Europy, szukając przeciwwagi dla wpływów politycznych niemieckich oraz cywilizacyjnych rosyjskich, a także strzec przewagi żywiołu polskiego w państwie, którego przetrwaniem jedynie Polacy są zainteresowani. Prócz mniejszości narodowych za przeciwników wewnętrznych uważano środowiska kierujące się klasowym lub kastowym egoizmem (ugodowcy, trójlojaliści, partie radykalne) oraz grupy popychające naród w kierunku zachowań nieracjonalnych, pociągających za sobą nieuzasadnione ryzyko.

W odróżnieniu od narracji piłsudczykowskiej, przedstawiona opowieść nie zawierała ofert pod adresem mniejszości narodowych. Państwo nie jawiło się w niej jako dobro wspólne: było dziełem oraz narzędziem narodu, który je stworzył i który jako jedyny jest zainteresowany jego przetrwaniem. To dlatego, precyzując jeszcze podczas wojny pogląd na granice tego państwa, mając na uwadze stosunki etniczne, nie postulowano powrotu do granic z roku 1772; określając zaś zakres uznanych za konieczne amputacji na wschodzie, starano się zapewnić bezpieczną większość ludności polskiej. Ten program, ogłoszony w 1917 roku, był w zadziwiającym stopniu zbieżny z zarysem granic uformowanej później II Rzeczypospolitej. W opinii środowiska zbieżność ta – osiągnięta w toku wojen (1918-1921), mimo podejmowanych wówczas prób forsowania alternatywnych rozwiązań – dowodziła, że odbudowanie innej Polski nie było możliwe. Odzyskane państwo traktowano jako państwo Polaków – w określaniu dążeń którego nie ma miejsca na kompromisowe uzgadnianie racji z dążeniami narodowości artykułujących cele odmienne od polskich. Polska – wskazywano – jeśli ma przetrwać, nie może powielać błędów dawnej monarchii habsburskiej. Przy zbyt wielu rękach przy sterze okręt rozbije się.

Oba „mity założycielskie” były w tym sensie okcydentalistyczne, że oba podkreślały związki Polski z kulturą zachodnią, w obu też przypadkach okcydentalizm ów kierował się przeciw Rosji – wszakże tam, gdzie pojawiały się różne kwestie szczegółowe, rozumienie „zachodniości” pozostawało w związku z ideologicznymi preferencjami dominującymi w obrębie środowiska. I tak, o ile piłsudczycy potrafili sobie przyswoić retorykę praw człowieka[14], posługując się nią zręcznie, to dla Narodowej Demokracji esencją „zachodniości” była zdolność społeczeństw do samoorganizowania się oraz samorzutnego narzucenia sobie dyscypliny. Siła państwa w jej opinii wypływać winna z szacunku dla instytucji oraz zaznaczającego się możliwie szeroko zaufania do rządzących, a nie rozbudowy kompetencji aparatu administracyjnego oraz jego ingerencji w życie społeczne. Oznaczało to jednak, że przemiany polityczne, społeczne oraz obyczajowe zachodzące po Wielkiej Wojnie w obrębie zachodnich społeczeństw odbiegały od pielęgnowanych wcześniej w obrębie środowiska wyobrażeń. To zaś torowało drogę coraz bardziej agresywnej krytyce Zachodu, a eksponowany – w propagandzie antykomunistycznej czy szerzej antylewicowej – okcydentalizm w rosnącym stopniu sprowadzał się nie do powoływania na standardy krajów zachodnich, ale do nostalgii za „rzymskimi” wzorcami cywilizacji.

Przy porównywaniu obu narracji nie ma wielkiego sensu poszukiwanie kryterium prawdy – próby ustalania kto, kiedy i w jakiej sprawie miał rację, otwierałyby pole do dywagacji w istocie woluntarystycznych, stosownie do sympatii autora. Zasadne natomiast wydaje się podjęcie próby zestawienia dzielących je, charakterystycznych różnic. Wielce znamienną był sposób argumentacji: odwoływania się do rozsądku odbiorcy, bądź przeciwnie do jego emocji[15]. Opinia Andrzeja Garlickiego, że irracjonalizm przekazu piłsudczyków nie był jego słabością, lecz przeciwnie siłą – nie zmuszał bowiem odbiorców do intelektualnego wysiłku[16] – wydaje się godna uwagi. Także i dzisiaj ludzie wierzą w różne rzeczy, przy czym ich prawdopodobieństwo decyduje o recepcji często w stopniu mniejszym od, na przykład, pragnienia świętego spokoju[17].

Interesujące wyniki przynieść może refleksja nad lukami w obu narracjach: w obu przypadkach relacja o przeszłości nie była bowiem kompletna. Mit Piłsudskiego był podporządkowany względom wizerunkowym, związanym z kreacją swego rodzaju żywego pomnika prawego przywódcy państwa, którego był on jedynym twórcą. Pokazując bohatera, nie wdawano się w detale drogi, którą musiał przejść. Eksponując romantyczną tezę o prymacie imponderabiliów, właściwie – poza podkreśleniem ofiary krwi złożonej przez patriotyczną młodzież – nie informował o kosztach własnych orientacji na Austro-Węgry i Niemcy, przemilczając lojalistyczne deklaracje, a także pomijając milczeniem drażliwą kwestię współpracy kierownictwa PPS (łącznie z Piłsudskim) z wywiadem austriackim[18]. Potrzeba walki z obozem endeckim, przedstawionym jako środowisko uzależniające Polskę od wpływów zewnętrznych – najpierw ze strony carskiej monarchii, potem francuskiego, zbyt ingerującego w polskie sprawy alianta – sprawiła, że rozliczenia z postaciami głębiej uwikłanymi we współpracę z państwami centralnymi nie przybrały formy pryncypialnej krytyki wizji Polski jako państwa buforowego, opartego na Niemczech i trwale od nich uzależnionego. Natomiast propaganda endecka wciąż zarzucała rzecznikom oparcia na państwach centralnych zamiar tworzenia takiego właśnie państwa[19]

Wśród luk w narracji endeckiej bodaj najbardziej znamienna wiązała się z ukrywaniem antyrosyjskiego ostrza poczynań obozu Dmowskiego, co jest tym bardziej zastanawiające, że zarzut prorosyjskości był jednym z ważniejszych politycznych oskarżeń wytaczanych przeciw endecji. Także dzisiaj Dmowski odczytywany jest często jako polityk prorosyjski. Tymczasem liczne świadectwa prywatne, również z decydującego okresu lat 1915-1920, a i uważniejsza lektura publicystyki, potwierdzają trwałość wyniesionych z domu antyrosyjskich uprzedzeń Dmowskiego[20]. Nie ulega wątpliwości, że zamiar tworzenia państwa o możliwościach oraz aspiracjach lokalnego mocarstwa kierował się przeciw wszystkim zaborcom, a zatem i przeciw Rosji, a także, że nie mógł być zrealizowany bez ich obezwładnienia. Przyczyną deformacji przekazu mogły być obawy przed przekazywaniem odbiorcom obrazu nazbyt skomplikowanego oraz przekonanie – w realiach międzywojennego dwudziestolecia uzasadnione – że zagrożenie ze strony Niemiec jest zagrożeniem bliższym. Można także zadać sobie pytanie, w jakiej mierze polityk prawicowy, odwołujący się do środowisk, dla których rewolucja rosyjska stanowiła ciągle żywe, traumatyczne przeżycie, mógł przyznać się do brania pod uwagę rozpadu Rosji jako warunku powodzenia politycznych planów[21]. W publicystyce części środowisk konserwatywnych[22] motyw współodpowiedzialności nacjonalizmu za sprowadzenie ludzkości na skraj katastrofy zaznaczał się silnie i bez nawiązywania przez propagandę endecką do korzystania z nauk Machiavellego.

Spór o zasługi w przekreśleniu dzieła rozbiorów dzielił opinię społeczną. Oczywiste jest, że miał on swój wymiar instrumentalny, łącząc się z walką o władzę. Ale także odzwierciedlał różnice mentalności dzielące żołnierzy od polityków cywilnych, ich różne doświadczenia życiowe, jak i rozmaite postrzeganie losów sprawy polskiej: zarówno w skali ostatnich, decydujących lat wojny światowej oraz wojen polskich, jak i doświadczeń wcześniejszych, związanych z działalnością konspiracyjno-spiskową poszczególnych środowisk. Tragiczny los, jaki spotkał II Rzeczpospolitą, spetryfikował go, sprowadzając problem ścierających się legend do sporu Piłsudskiego z Dmowskim: pierwsza z legend symbolizuje wyidealizowany wizerunek przekreślonej przez II wojnę światową państwowości, druga pełni wobec tej pierwszej rolę pomocniczo-uzupełniającą; pierwsza odwoływać się miała do najszczytniejszych haseł wolnościowych, druga relatywizowała je, przywołując wizerunek Polski jako państwa zachłannego i bezwzględnego. Ten obraz, obecny w ujęciach publicystycznych także i dzisiaj, trochę przypomina stary hollywoodzki film, gdzie bez starcia dobra ze złem nie ma fabuły.

Tymczasem można mieć wątpliwości, czy w innych, bardziej pomyślnych dla odrodzonego w 1918 roku państwa polskiego okolicznościach, trwałość obu mitów byłaby tak duża. W drugiej połowie lat trzydziestych pojawiły się bowiem symptomy słabnięcia ich wpływu na społeczną wyobraźnię – wyrażające się zarówno w kwestionowaniu poszczególnych ich elementów w obrębie obu skłóconych środowisk, jak i w pojawieniu się w publicznym dyskursie motywów nowych. Przejawem kontestacji tradycyjnej narracji w obrębie obozu narodowego było otwarte dystansowanie się w środowiskach rozłamowych połowy lat trzydziestych od „kłótni starszych panów” sprzed ćwierćwiecza – uznanej za nieaktualną w warunkach własnego państwa – a także coraz częstsze odwołania w propagandzie środowisk młodzieżowych do mitologii „jagiellońskiej” (obok „piastowskiej”, jako uzupełnienia tej ostatniej). Podobne zjawisko zachodziło w obrębie obozu rządzącego, gdzie z kolei pojawiły się symptomy zainteresowania wątkiem „piastowskim”, traktowanym jako ważący coraz mocniej. W przypadku obozu rządzącego nie był to jedyny aport z ideologii jego głównego przeciwnika na prawicy, co oczywiście wiązało się z kierunkiem ewolucji całego środowiska po śmierci Piłsudskiego, ale nie była to przyczyna jedyna. Większe znaczenie przyznałbym bowiem nie konwergencji, ale przeciwnie – konkurencji między obydwoma środowiskami: w szczególności podejmowanym przez obóz rządzący próbom silniejszego zaznaczenia swojej obecności na terenie dzielnic zachodnich państwa, w tym nad morzem[23], co pociągnęło za sobą próby przejmowania kompatybilnej mitologii – przynajmniej w pewnym zakresie – a także tworzenia nowej. Na to nakładał się jeszcze jeden czynnik. Sygnalizowano tendencję do traktowania odrodzonej państwowości jako kontynuacji dawnej Polski, a nie tworu nowego. Ale czym była ta dawna Polska: nie w dobie swego upadku w wieku XVIII, ale wcześniej, w czasach rozkwitu, a także gdy jeszcze poszukiwała swojej drogi? Jak odczytywać nakazy przeszłości? Które są aktualne? Czy jagiellońskie przesłanie swego rodzaju społecznej umowy „wolnych z wolnymi, równych z równymi”? A może raczej wcześniejsze konflikty, wyrastające na tle ekspansji niemczyzny na obszar dawnej monarchii wczesnopiastowskiej (XIII-XIV wiek)? Badania mediewistów wydawały się potwierdzać sugestię, że geneza współczesnego narodu polskiego może sięgać daleko poza wiek XIX, odkrycie zaś Biskupina potraktowane zostało jako dowód wysokiej cywilizacji dawnych Słowian także w okresie przedhistorycznym.

Wątki te uzyskały spójną postać w enuncjacjach dziennikarzy-reportażystów: Józefa Kisielewskiego, Melchiora Wańkowicza, Stanisława Wasilewskiego[24]. Ich polityczna wymowa była jednoznacznie antyniemiecka, co jest o tyle godne uwagi, że ukazały się one zanim jeszcze ujawniły się napięcia w bieżących relacjach polsko-niemieckich. Nie były więc wytworem doraźnej propagandy – raczej jedną z możliwych narracji, wyrastającą z mitu „Polski wiecznej”.

Ten mit można było odczytywać różnie. Dotyczyło to także wątku słowiańskiego, nadającego się by postrzegać go nie tylko przez pryzmat walki z niemczyzną, ale także – poprzez eksponowanie demokratyzmu dawnych Słowian oraz ich umiłowania wolności[25] – zarazem jako sprzeciw wobec nadużywania idei słowiańskiej przez tę część Słowiańszczyzny, która się specjalnym umiłowaniem wolności nie kierowała… Podobnie niejednoznaczną wymowę miał mit chrztu Mieszka. Przeważała chyba interpretacja antyniemiecka[26], wszakże refleksja nad cywilizacyjnymi konsekwencjami decyzji Mieszka prowadzić mogła do innych wniosków. Chrzest wprowadził Polskę do rodziny narodów chrześcijańskich obrządku łacińskiego, zachodniego. Ten – jak powiedzielibyśmy dzisiaj – impuls modernizacyjny zaważył na jej tożsamości, zarówno oddalając ją od dawnego pogańskiego dziedzictwa, jak i w dłuższej perspektywie czasowej przyczyniając się do wytworzenia kulturowej bariery między nią a tą częścią Słowiańszczyzny, która wybrała obrządek wschodni. Wymowa tej narracji kierowała się zatem także przeciw drugiemu z wielkich sąsiadów Polski, co – nie zawsze artykułowane wprost – pojawiało się jednak w podtekstach, mając wpływ na postrzeganie rzeczywistości, a odnosząc się w gruncie rzeczy do wszelkich wizji eksponujących znaczenie Kościoła katolickiego dla formowania się polskiej tożsamości[27].

Wspólną cechą właściwie wszystkich sygnalizowanych tu narracji było rozciąganie perspektywy czasowej na całość dziejów Polski – niekiedy aż poza czasy historyczne. W skali tysiąca z górą lat burzliwe dzieje XIX stulecia traciły swój wyjątkowy walor, co się odnosiło także i do partykularnych narracji odwołujących się do sporu orientacyjnego z lat ‘wielkiej wojny’. Oczywiście, wszystko to też było ważne, ale widziane na tle całości dziedzictwa wieków, w coraz mniejszym stopniu oddziaływało na wyobraźnię ludzi wchodzących w życie społeczne, dla których udział w orientacyjnym sporze nie był przeżyciem formującym.

Warto także w kontekście przemian zachodzących w latach trzydziestych odnotować pojawienie się nowych narracji partykularnych, za sprawą procesu demokratyzacji i rozszerzania się dyskursu ideologicznego na nowe środowiska, szukające dla siebie własnej, oryginalnej symboliki. Znakiem czasu było tu pojawienie się nowej doktryny – agraryzmu, wytwarzającego wokół siebie otoczkę w postaci własnej mitologii. W wymiarze bieżącej polityki zapewne bardziej doniosłe od traktowanych podejrzliwie przez Kościół rozmaitych akcentów neopogańskich było upominanie się chłopów o prawo współwłasności ważnych narodowych rocznic[28]. W wymiarze symbolicznym sygnalizowane zjawisko stanowiło swego rodzaju zamknięcie procesu obywatelskiego dojrzewania ludności chłopskiej.

Każda z sygnalizowanych narracji była zjawiskiem politycznym w tym sensie, że wywierała wpływ na sposób myślenia dużych grup ludzkich, a także, że mogła się odwołać do realnych poczynań i dążeń. Pamiętając o funkcji, jaką opowieść o działaniach na rzecz odzyskania niepodległości pełniła w obrębie obu zwalczających się zawzięcie środowisk, pamiętając też, że jedno z nich sprawowało dyktatorską władzę, teza o erozji znaczenia obu mitów może wydać się tezą na wyrost. Wszakże w realiach drugiej połowy lat trzydziestych Polska stanęła w obliczu globalnych zagrożeń, związanych i z niebezpieczeństwami położenia pomiędzy dwoma agresywnymi, totalitarnymi mocarstwami, i ideologizacją konfliktów politycznych tamtej doby. Oczywiście nie przekreślały one lokalnych sporów, ale ranga tych ostatnich relatywnie zmalała.

Naturalnie wskazane tu zjawiska przejawiały się zaledwie w postaci zauważalnych tendencji – na temat możliwego dalszego ich biegu trudno spekulować, gdyż kataklizm wojny przeciął wszystko. Warto przecież mieć świadomość, że jednym z jego skutków było trwałe okaleczenie społecznej wyobraźni, także w sferze zbiorowych mitologii. Sygnalizowano już powyżej, że tworzyły one złożony układ, w obrębie którego poszczególne narracje to nakładały się na siebie, to się ścierały, wytwarzając skomplikowaną sieć wzajemnych zależności i powiązań. Tak było przed wojną. Kiedyś Stanisław Ossowski ukuł termin „układu poliperspektywicznego” – wielce przydatny dla opisu tego rodzaju złożonych struktur. Czy i dzisiaj istnieje potrzeba sięgania do tak subtelnych narzędzi analitycznych, można mieć wątpliwości, jako że postrzeganie mitologii międzywojennego dwudziestolecia na ogół sprowadza się do konstatacji sporu między sanacją a endecją, w dodatku sprowadzanego do prostej dychotomii. Jakiś czas temu pewna postać, nie tylko wielce zasłużona, ale i ciesząca się sławą wybitnego politycznego myśliciela, krótko przed swą śmiercią wyraziła przekonanie, że Polską wciąż rządzą dwie trumny skłóconych ze sobą twórców II Rzeczypospolitej, Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego. Tej wypowiedzi, drastycznie upraszczającej problem ideowego dziedzictwa pozostałego po państwie zniszczonym przez II wojnę światową, jak i dokumentującej niezrozumienie motywacji, którymi kierują się, także w Polsce, ludzie karmiący się produktami masowej kultury – nikt w gruncie rzeczy nawet nie skomentował. Przypuszczam, że w równym stopniu zaważył tu szacunek dla osoby autora i jego zasług, co… rozpowszechnienie fobii, które przypomniana wypowiedź dokumentowała. Niezależnie bowiem od swojego rzeczywistego zasięgu, mit „dwóch trumien” mówi sporo o naszej obecnej kondycji. Patrząc w przeszłość, odczuwamy wciąż skutki wojennej i powojennej traumy. To, że w odbiorze współczesnym bogactwo narracji dominujących w życiu politycznym Polski Odrodzonej mogło ulec tak daleko idącej redukcji – przypomina o skali szkód, wyrządzonych społecznej wrażliwości i wyobraźni po roku 1939.

 

Tekst opublikowany w wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej książce Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory ideowo-polityczne (pod red. Jacka Kloczkowskiego, Kraków 2012)

 



[1]     Pojęcie mitu założycielskiego pojawiło się w naszej humanistyce niedawno i do potocznej polszczyzny jeszcze nie wpłynęło. Firmowany przez PAN pod red. Witolda Doroszewskiego Słownik Języka Polskiego (t. IV „L-Nić”, Warszawa 1963, s. 742) pojęcie „mitu” traktował jako równoznaczne z „opowieścią, podaniem bajecznym”, ewentualnie „legendą”. Natomiast późniejszy o lat 20 słownik wydany nakładem PWN, pod redakcją Mieczysława Szymczaka (Słownik Języka Polskiego, t. II, L-P, Warszawa 1984, s. 187) – z pojęciem „mitu” kojarzył dwa znaczenia. Pierwsze stanowiło coś pośredniego między znaczeniem podanym we wcześniejszym słowniku, a pojęciem fałszywej świadomości („fantastyczna historia, opowieść o bogach, demonach”, „fałszywe mniemanie (…) uznawane bez dowodu”); drugie sugerowało, że jest to „opowieść sakralna wyrażająca, uzasadniająca i kodyfikująca wierzenia religijne związane z magią, kultem, rytuałem”. Tak rozumiane, pojęcie mitu zbliżałoby się do pojęcia „mitu założycielskiego” w intuicyjnym rozumieniu współczesnym – jakkolwiek we wspomnianym wydawnictwie kojarzono je z potrzebami „ludów pierwotnych i współczesnych niecywilizowanych”… Dla potrzeb tej pracy przyjęto, że „mit założycielski” znaczy tyle, co „ważna opowieść o przeszłości, wywierająca istotny wpływ na wyobraźnię społeczną”.

[2]     W. Komarnicki, Ustrój państwa polskiego, [w:] Wiedza o Polsce, Warszawa [ca. 1933], t. 1, s. 692.

[3]     I tak, przykładowo, znany traktat Adolfa Bocheńskiego o polityce zagranicznej Polski (A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, 1937) de facto był interesującą interpretacją dziejów Polski przedrozbiorowej, co odnieść można i do innych publicystycznych diagnoz, w których materia współczesna oraz historyczna równie mocno mieszały się z sobą (K. M. Morawski, Źródło rozbiorów Polski. Studia i szkice z epoki Sasów i Stanisławów, Poznań 1935; J. Giertych, Tragizm losów Polski, Pelplin 1936). Sygnalizowana tendencja o wiele silniej ujawniła się w postrzeganiu polityki wewnętrznej. Pamięć o słabościach ustroju dawnej Polski, postrzeganych jako główna przyczyna jej upadku, stanowiła jeden z istotnych elementów klimatu sprzyjającego poszukiwaniu rozwiązań gwarantujących siłę i stabilność władzy; po przewrocie majowym zaś (obok innych czynników) – akceptacji rodzimego modelu autorytarnej dyktatury.

[4]     „Słowa te – podkreślał Wacław Komarnicki – nie są tylko pięknym zwrotem retorycznym, ale są stwierdzeniem ciągłości tradycji narodowo-państwowej” (W. Komarnicki, Ustrój państwa polskiego, dz. cyt.).

[5]     Art. 1 par. 2 Konstytucji kwietniowej, cyt. za: Polska w latach 1918-1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, Warszawa 1986, s. 276.

[6]     Innym powodem były odniesienia tego mitu do ruchów wolnościowych o skali szerszej, niż lokalna polska – wyobrażone w haśle „Za waszą wolność i naszą”.

[7]     Był to motyw jedynie w przybliżeniu przypominający krytykę „liberum conspiro” w wydaniu konserwatywnym. Część argumentów konserwatystów przejęto, wszakże pełniejsza ich recepcja budziła środowiskowe opory – starsi działacze pamiętali, jak to im samym przypinano łatkę irredentystów. Piętnowano zatem nie lekkomyślność poczynań powstańczych, ale ich naiwność, wyrażającą się w niedostrzeganiu obcej (niemieckiej, a także powiązanej z nią żydowskiej) inspiracji. Sugestia ta stanowiła jeden z przewodnich motywów przekazu zawartego w powieści Romana Dmowskiego pt. Dziedzictwo (wydanej pod pseudonimem Kazimierza Wybranowskiego, Warszawa 1931).

[8]     Literacką ilustracją tego motywu był dramat Leona Kruczkowskiego Kordian i Cham.

[9]     Także za sprawą ewolucji Narodowej Demokracji w kierunku stronnictwa coraz silniej akcentującego swój związek z katolicyzmem.

[10]   Być może nawet łącznie z mitem wymarszu „kadrówki” – naturalnie z wyeksponowaniem roli innych brygad niż pierwsza oraz innych postaci niż Piłsudski.

[11]   Slogan ten był zarówno personalną aluzją do wpływów braci Władysława oraz Stanisława Grabskich, jak i rodzajem niewyszukanej gry słów, w której przymiotnik „grabska” ilustrował sposób postrzegania reformy rolnej, uważanej w kręgach konserwatywnych za grabież.

[12]   Patrz: W. Suleja, Kosynierzy i strzelcy. Rzecz o irredencie, Wrocław 1997, s. 166-216, 230.

[13]   Stosowne wypowiedzi Piłsudskiego, dokumentujące jego dar jasnowidzenia, oceniane w kategoriach racjonalnych mogłyby być uznane za przejaw myślenia życzeniowego – ale nawet dzisiaj iluż historyków odważyłoby się coś takiego stwierdzić!

[14]   W tym prawa narodów do samookreślenia – kwestia, czy odzwierciedlało to system wartości środowiska, czy prawo to traktowane było instrumentalnie, stanowi odrębne zagadnienie.

[15]   „W dzieciństwie moim ciągle szeptano mi w uszy tzw. mądre przysłowia: „Nie dmuchaj pod wiatr!” „Głową muru nie przebijesz!” „Nie porywaj się z motyką na słońce!”. Doszedłem potem do wniosku, że silna wola, energia i zapał mogą te właśnie zasady załamać. I obecnie kiedy stoimy wobec wielkich zadań dalszej budowy państwa polskiego, właśnie potrzeba nam ludzi, którzy potrafią tej starej mądrości tych przysłów się przeciwstawić” – ten cytat z przemówienia Piłsudskiego z 1920 roku, zamieszczony w zbiorze „Wikipedii” (http://pl.wikiquote.org/wiki/Józef_Piłsudski) obok innych, często ambarasujących w warstwie obyczajowej albo politycznej, ilustruje trwałość legendy. Jest to bowiem jedna z częściej cytowanych myśli Marszałka…

[16]   A. Garlicki, Przewrót majowy, Warszawa 1979, s. 121-128.

[17]   W tym względzie trwałą aktualność zachowała opinia konserwatywnego polityka, wybitnego prawnika, Władysława Leopolda Jaworskiego, wypowiedziana w 1929 roku: „Polacy – zauważył – wtedy tylko są szczęśliwi, gdy jeden za nich myśli. Bynajmniej nie próżnują: jedni go podziwiają, drudzy krytykują, wszyscy więc pracują” (W. L. Jaworski, Notatki, Kraków 1929, s. 79).

[18]   Problem chyba istniał, bez względu na uzasadnione głosy krytyczne, jakie wywołała Lodowa ściana Ryszarda Świętka. Potwierdza go i obecność Piłsudskiego w Poczcie agentów polskich – co prawda z zastrzeżeniem, że akurat on nie powinien w nim się znaleźć (Z. Fras, W. Suleja, Poczet agentów polskich, Wrocław 1995, s. 101-110) – przede wszystkim jednak jego charakterystyczne enuncjacje po roku 1926 na temat roli obcych agentur, które można interpretować w kategoriach psychologicznych, jako przejaw reakcji na doznane urazy.

[19]   Trwałość tego rodzaju podejrzeń dokumentowała wydana pośmiertnie, utrzymana w obrębie gatunku „political fiction”, książka Jana Dobraczyńskiego (J. Dobraczyński, Spadające liście, Warszawa 2010).

[20]   Charakterystyczne w tym kontekście mogą być wrażenia Henryka Dembińskiego, od 1907 roku posła do Dumy, a od 1908 roku prezesa Stronnictwa Polityki Realnej, słuchającego 30 maja 1907 roku w rosyjskim parlamencie wystąpienia Dmowskiego. W prowadzonym na bieżąco dzienniku konserwatywny polityk odnotował ze zgrozą, jak oto Dmowski zaczyna „zwalać winę zdziczenia obyczajów na rządy azjatyckie; parę razy do tego wyrazu powraca – przeciwstawia naszą kulturalność polską rosyjskiej dzikości, znowu azjatyckiej. Ja siedzę jak na mękach! Czuję to straszne wrażenie mowy na całą Izbę; wprost ich wszystkich obraża! Topi całą sprawę polską, niweczy tym jednym przemówieniem nieszczęsnym dotychczasową naszą działalność w Dumie; zabija sprawę szkolną, równouprawnienie, autonomię; robi nas wrogami rosyjskiej Dumy, wrogami rządu, wrogami prawie tronu” (H. Dembiński, Dziennik 1907-1915, wstęp i opracowanie S. Rudnicki, Warszawa 2000, s. 64). Zbieżne spostrzeżenia odnotowywał kilkanaście lat później brytyjski dziennikarz, Emile Joseph Dillon (E. J. Dillon, Spotkania, rozmowy i korespondencja z Romanem Dmowskim 1917-1922, „Glaukopis. Pismo społeczno-historyczne” 2006, nr 5-6, s. 7-72).

[21]   K. Kawalec, Roman Dmowski, Wrocław 2002, s. 164-165, 171, 244.

[22]   M. Zdziechowski, Europa, Rosja, Azja. Szkice polityczno-literackie, Wilno 1923, s. 254. Ale zjawisko było na prawicy szersze – patrz: L. Caro, Ku nowej Polsce, Lwów 1923, s. 15-24; A. Krzyżanowski, Pauperyzacja Polski współczesnej, Kraków 1925, s. 20-24.

[23]   Pisał o tym m.in. T. Białas, Liga Morska i Kolonialna, Gdańsk 1983, s. 26-29. Patrz też: K. Kawalec, Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939, Wrocław 2000, s. 156-157.

[24]   J. Kisielewski, Ziemia gromadzi prochy, Poznań 1939; M. Wańkowicz, Na tropach Smętka, Warszawa 1936; S. Wasylewski, Na Śląsku Opolskim, Katowice 1937.

[25]   Patrz: K. Tymieniecki, Słowiańszczyzna pierwotna, [w:] Wiedza o Polsce, dz. cyt., t. 1, s. 81-90.

[26]   Reprezentatywny był pogląd Kazimierza Tymienieckiego, wyrażony m.in. w cytowanym wcześniej wydawnictwie encyklopedycznym (K. Tymieniecki, Dzieje polityczne Polski piastowskiej, [w:] Wiedza o Polsce, dz. cyt., t. 1, s. 94). Także po 1945 roku pogląd ten w postaci wyjaskrawionej był powielany w kolejnych wydaniach podręczników historii…

[27]   Dotyczy to także głośnej broszury Romana Dmowskiego, Kościół, naród i państwo – widoczne w tych miejscach, gdzie autor akcentował konsekwencje oddziaływania Kościoła, w płaszczyźnie politycznej przez zwrócenie uwagi na znaczenie jego niezależności od państwa (inaczej niż w przypadku kościołów protestanckich czy cerkwi prawosławnej), w płaszczyźnie zaś kulturowej poprzez podkreślanie znaczenia kultury łacińskiej. Te wątki w innych, powojennych realiach, na tle zbliżającej się rocznicy Millenium, podniósł i rozwinął Wojciech Wasiutyński. Jak sugerował, w przypadku przyjęcia chrześcijaństwa z Bizancjum, wobec braku naturalnych granic i znacznego podobieństwa mowy – w wiekach średnich o wiele większego niż dzisiaj – utrzymanie odrębności od Rusi mogłoby się okazać trudniejsze. Nawet jednak gdyby się ona utrzymała, Polska i tak wyglądałaby inaczej – bez kościołów gotyckich i romańskich, bez udziału w takich europejskich zjawiskach, jak renesans, reformacja, barok, oświecenie. Nie mielibyśmy Mikołaja Kopernika i Wita Stwosza, Reja, Kochanowskiego, Skargi, zabrakłoby cystersów i dominikanów, humanistów i racjonalistów, protestantów i jezuitów. Inaczej wyglądałby i język polski: miałby „inną składnię, nie wzorowaną na łacinie, inne słownictwo bez tylu wyrazów łacińskich, niemieckich, francuskich, włoskich” (W. Wasiutyński, Millenium. Tysiąclecie Polski chrześcijańskiej 966-1966, Londyn 1964, s. 8).

[28]   Na przykład w postaci określania rocznicy bitwy warszawskiej 1920 roku (15 sierpnia) dniem „czynu chłopskiego”.



Krzysztof Kawalec - Historyk, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. "Narodowa Demokracja wobec faszyzmu 1922-1939. Ze studiów nad dziejami myśli politycznej obozu narodowego" (1989), "Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej" (1995), "Roman Dmowski" (1996), "Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939". Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Patriotyzm Polaków" (2006) "Drogi do nowoczesności" (2006), "Wolność i jej granice" (2007), "Geopolityka i zasady" (2010), "Władza w polskiej tradycji politycznej" (2010), "Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory polityczno-ideowe" (2012), "Szkoły polskiej demokracji. Wybory i polityka" (2014), "Między realizmem a apostazją narodową. Koncepcje prorosyjskie w polskiej myśli politycznej" (2015).

Wyświetl PDF