Konserwatyści w II Rzeczypospolitej. Nurt polityczny czy grupa nacisku?


Tekst z pracy zbiorowej Geopolityka i zasady. Studia z dziejów polskiej myśli politycznej, pod red. Jacka Kloczkowskiego, Ośrodek Myśli Politycznej, Fundacja Pamięć i Tożsamość, Kraków-Warszawa 2010

 

Odzyskanie przez Polskę niepodległości jesienią 1918 roku traktować można jako swego rodzaju wypadkową dwóch nakładających się na siebie procesów. Pierwszy z nich, najbardziej oczywisty, wyznaczyły zmiany na arenie międzynarodowej, sprowadzające się do upadku bądź przejściowego osłabienia trzech dominujących na obszarze środkowo--wschodniej Europy mocarstw – Rosji, Niemiec oraz Austro--Węgier – których rywalizacja decydowała o sytuacji na terenie regionu. W powstałej swoistej próżni pojawiły się warunki dla realizacji aspiracji politycznych ujawnianych przez społeczności lokalne. Na temat trwałości tak wytworzonej koniunktury trudno było wyrokować, chociaż zaznaczająca się po wojnie przewaga państw zachodnich pozwalała na umiarkowany optymizm w tej materii. Warto dodać, że sygnalizowane zmiany na arenie międzynarodowej miały również aspekty ideologiczno-społeczne: klęska dotknęła konserwatywne monarchie, triumfujące zaś państwa były zdominowane kulturowo przez mieszczaństwo[1]. Jakkolwiek zmiany te miały znaczenie kluczowe, nie mniej ważny był fakt ich zbieżności z intensyfikacją dokonujących się od pewnego czasu przekształceń w szerszej świadomości społecznej. Wzrost aktywności narodowej łączył się z aktywizacją polityczną środowisk dotąd biernych: szybko powiększającej się warstwy robotniczej oraz dominującej liczebnie ludności wiejskiej. Oceny tych procesów budzą dzisiaj kontrowersje. Nie ulega wątpliwości, że obawy przed radykalizacją, podnoszone współcześnie w obrębie środowisk mających poczucie swojej elitarności[2], były generalnie przesadne. Dokonujące się procesy na dłuższą metę sprzyjały raczej stabilizacji stosunków społecznych, nie ich destabilizacji. Poza tym wyzwalały wielką energię, bez której zarówno odzyskanie niepodległości, jak i przetrwanie przez młode państwo pierwszych najtrudniejszych lat, byłoby wątpliwe. Za przykład posłużyć tu mogą losy Ukrainy, która mimo teoretycznie znacznie większego od Polski potencjału, nie wyzyskała wówczas historycznej szansy. Zarazem jednak wejście mas do życia politycznego pociągało za sobą brutalizację metod rywalizacji politycznej. Zmieniła się argumentacja używana w politycznych rozgrywkach, jak i pojęcia, do których się odwoływano. Dotyczyło to także pojmowania narodowej więzi: triumfujące ruchy masowe – socjalistyczny, ludowy oraz Narodowa Demokracja – w rosnącym stopniu odwoływały się do wspólnoty etniczno-kulturowej, a nie mitu dawnej, wieloetnicznej Polski. W rezultacie tego procesu, rozwijającego się od lat 80. i 90. XIX wieku, zasadniczo zmienił się układ sił w obrębie społeczności polskiej: dominujące wcześniej elitarne grupy odwołujące się do idei konserwatywnych (a także słabsze od nich liberalne) zostały zepchnięte na plan drugi przez masowe nurty polityczne[3].

Przypomnienie tych okoliczności jest potrzebne, jako że rozstrzygnęły one o miejscu ruchu konserwatywnego na politycznej scenie odrodzonej Polski, jego możliwościach rozwoju oraz wpływania na położenie. Jeszcze przed wojną, w korzystnych dla siebie warunkach, gdy jego opór przeciw demokratyzacji systemu politycznego miał potężne wsparcie w polityce konserwatywnych monarchii zaborczych, znajdował się on w defensywie w obliczu presji masowych partii. Po wojnie warunki działania pogorszyły się: odrodzone państwo polskie w znacznej mierze stanowiło wytwór masowych nurtów politycznych, dodatkowo zaś przeciw konserwatystom działały resentymenty wytworzone w toku wcześniejszej rywalizacji. Przypominane po latach, lojalistyczne deklaracje znacząco ciążyły na ich szansach wyborczych[4].

Sygnalizując słabość zachowawców w końcowym okresie I wojny światowej i pierwszych latach niepodległości, nie sposób abstrahować od nastrojów dominujących w obrębie środowisk stanowiących ich polityczne i społeczne zaplecze. Charakterystyczny ich zapis zawierała poufna notatka, sporządzona w Lozannie w grudniu 1917 r., na podstawie informacji z kraju: „Dwie rzeczy pochłaniają umysły szerokich warstw posiadaczy w Galicji: strach przed bolszewizmem i zawrotna gorączka robienia pieniędzy. Dla wielkich i średnich właścicieli ziemskich pierwszy jest postrachem, który zapędza ich w obóz państw centralnych. Są oni pełni grozy z powodu wywłaszczeń, mordów i grabieży w Rosji. jedynym dla nich ratunkiem wydaje się żelazna pięść niemiecka. «Niech »tam« i Polska będzie, – co mi z tego? – ja mam dzieci, którym chcę zostawić majątek». We wschodniej Galicji boją się Ukrainy, jak zarazy. Stan ten potęgują jeszcze bardziej coraz to nowe wieści wracających z Rosji (…)”[5]. Nastroje paniki, bądź choćby tylko obawy przed utratą podstaw egzystencji, usprawiedliwione w kontekście i wydarzeń rosyjskich, i późniejszej perspektywy radykalnej reformy rolnej, sprawiały, że ruch konserwatywny tracił atrakcyjność także i dla silnie z nim związanych środowisk ziemiańskich. Był za słaby: w warunkach pogłębiającego się chaosu i niepewności jutra rola niewielkich, „kanapowych” stronnictw zmalała. Pozbawieni oparcia, które innym ruchom dawały rozrośnięte machiny partyjne, konserwatyści nie byli w stanie ani efektywnie wpływać na rozwój wydarzeń, ani gwarantować czegokolwiek. Jedynym liczącym się środowiskiem, społecznie nie skrajnym, a zdolnym do prowadzenia masowej agitacji, dysponującym masowym oparciem – pozwalającym liczyć na przetrwanie także w warunkach systemu politycznego opartego na powszechnym prawie wyborczym – była wówczas Narodowa Demokracja. Pod koniec wojny oraz w pierwszych miesiącach niepodległości dysponowała także atutem w postaci wojennego sukcesu państw, na które wcześniej stawiała. Ułomności i ograniczenia przeciwstawnej orientacji ujawniły się jeszcze wcześniej: w lutym i marcu 1918 r., kiedy podpisując traktaty z Ukrainą, a potem z bolszewicką Rosją, Austriacy i Niemcy beztrosko roztrwonili zgromadzony wcześniej kapitał zaufania i sympatii… Komentując sytuację ówczesny lider „stańczyków”, Władysław Leopold Jaworski, pisał w lutym 1918 r. w liście do przyjaciela: „Dla nas konserwatystów rola skończona. Cały naród przejdzie pod komendę endeków”[6].

*  *  *

Jakkolwiek prognoza ta sprawdziła się tylko częściowo, pesymizm w ocenie własnych szans określił strategię środowisk konserwatywnych w kolejnych, decydujących dla odradzającego się państwa miesiącach. W wyborach do Sejmu Ustawodawczego (1919 r.) konserwatyści zrezygnowali z wystawiania własnych kandydatur, decydując się na poparcie list endeckich. Ten krok pociągnął za sobą upokorzenia i frustracje (silniejszy partner boleśnie dał odczuć swą przewagę, nie dopuszczając przedstawicieli konserwatystów na własne listy wyborcze) i – traktowany jako zło konieczne – ostatecznie zaakceptowany został jedynie przez część środowiska. Pełniejsza integracja z Narodową Demokracją okazała się niemożliwa nie tylko za sprawą narzucania swojej woli przez silniejszego, ale i z powodu znaczących różnic w ocenie sytuacji oraz systemach wartości.

W gąszczu prasowych polemik łatwo można było stracić orientację o co w nich chodziło. Ogólnie rzecz biorąc zachowawcy zarzucali endecji skłonność do demagogii społecznej oraz narodowej. W tym kontekście wskazywali na chwiejne stanowisko, zajęte przez sejmową reprezentację Związku Ludowo-Narodowego wobec wysuwanych przez ugrupowania chłopskie żądań podziału ziemi obszarniczej, a także dystansowali się od proklamowanego przez Dmowskiego jeszcze w 1912 r. hasła bojkotu żydowskiego handlu. Ze stanowiskiem tym kłóciły się wszakże kierowane pod adresem endecji oskarżenia o narodowy minimalizm i kapitulanctwo. Okazję do nich dało zakończenie wojny z Rosją bolszewicką: niektórzy – jak rektor Uniwersytetu Wileńskiego, Marian Zdziechowski, piętnujący „zbrodnię ryską”[7] – wskazywali na niestosowność układania się z reżimem obciążonym krwawymi zbrodniami; inni, przede wszystkim ziemianie kresowi, wskazywali na ogrom strat materialnych wynikłych z pozostawienia poza granicami Polski ziem znajdujących się w posiadaniu setek polskich rodzin. Można to stanowisko rozumieć, było ono jednak anachroniczne w dobie ruchów masowych i rozwoju poczucia narodowego, innym zaś jego błędem było przecenianie możliwości militarnych Polski. Zirytowany prasowymi atakami parlamentarzysta endecki (zarazem polityk ziemiański) Juliusz Zdanowski w swoim prowadzonym na bieżąco dzienniku nie mógł powstrzymać się od sarkastycznych uwag na temat mentalności ludzi, którzy nie są w stanie pojąć, że „państwo współczesne musi mieć oparcie w nastrojach ludności”[8].

Dla silniejszej endecji związek z konserwatystami oferował korzyści w postaci możliwości wsparcia kampanii wyborczych sporymi jak na warunki polskie pieniędzmi. Natomiast prawdziwą kulą u nogi była konieczność podtrzymywania anachronicznego układu stosunków własnościowych na wsi, zgodnie kwestionowanego przez najbardziej nawet umiarkowane stronnictwa chłopskie. Wobec siły elektoratu chłopskiego za próby wciągania do swego rydwanu konserwatystów przyszło zatem endecji płacić zabójczą izolacją polityczną. Próby podejmowania kwestii rolnej, bez czego nie było możliwe porozumienie nawet z bliskim prawicy, kierowanym przez Wincentego Witosa Polskim Stronnictwem Ludowym „Piast”, wywoływały w środowiskach zachowawczych falę podejrzeń, protestów i oskarżeń.

*  *  *

Nie jest łatwo wymierzyć wkład konserwatystów w odzyskanie niepodległości. Wielu ludzi uformowanych w ramach tego nurtu znacząco zasłużyło się rodzącemu się państwu – przede wszystkim w dyplomacji, gdzie mogły się przydać posiadane koneksje oraz znajomość języków obcych, a także w aparacie administracyjnym oraz w wojsku. Były to wszakże zasługi ludzi działających indywidualnie lub w ramach innych struktur niż stronnictwa konserwatywne. Te ostatnie, inaczej niż masowe formacje polityczne, nie wytworzyły jednolitej reprezentacji[9], spośród zaś utrzymujących organizacyjną odrębność środowisk regionalnych w Sejmie Ustawodawczym (1919-1922) znaleźli się jedynie zbliżeni do „stańczyków” działacze konserwatywni z objętych wojną terenów byłej Galicji – których przedwojenne mandaty zostały uznane z powodu niemożności przeprowadzenia tam wyborów. Ukonstytuowani w kilkunastoosobowy Klub Pracy Konstytucyjnej, odegrali rolę niewspółmierną do swej liczebności. Ich wpływ zaznaczył się wyraźnie nie tylko podczas prac nad ustawą zasadniczą. W lecie 1922 r., po wywołanym przez Piłsudskiego przesileniu parlamentarnym, kilkunastoosobowa grupa zachowawców była w stanie przez prawie dwa miesiące odgrywać rolę języczka u wagi, balansując zręcznie między zwalczającymi się blokami kierowanymi z jednej strony przez Związek Ludowo-Narodowy (endecję), z drugiej – przez stronników Naczelnika Państwa. W rezultacie funkcję premiera objął i utrzymał przez cztery miesiące – aż do końca kadencji Sejmu – bliski „stańczykom” Julian Nowak[10]. Był to łabędzi śpiew zachowawców, jako że osiągnięty sukces okazał się niemożliwy do powtórzenia. Podczas kolejnych wyborów (1922) przepadli wszyscy zgłoszeni przez ugrupowania konserwatywne kandydaci. Katastrofą zakończyły się zarówno próby wystawiania odrębnych list własnych, jak i manewry grupy konserwatywnej z Warszawy, związanej z dawnym Stronnictwem Polityki Realnej – ta ostatnia, starając się uniezależnić się od Narodowej Demokracji, ale tak, by nadal korzystać z jej siły, bezskutecznie próbowała ją skłonić do zgody na umieszczanie reprezentujących grupę konserwatywną kandydatów także na listach konkurujących z endecją stronnictw[11].

Klęska wyborcza środowisk konserwatywnych (po wyborach 1922 r. w Sejmie znalazła się jedynie bliska programowo endecji grupa „chrześcijańsko-narodowa” z Poznania, dzięki wspólnej liście z innymi kandydatami prawicy) przekreśliła możliwości reprezentowania niezależnej polityki konserwatywnej na forum parlamentu. Przeciw zachowawcom zadziałały raz jeszcze resentymenty: nie tylko wynikające z dawniejszej polityki ugodowej, także związane z kojarzeniem ich ze środowiskami ziemiańskimi – podziwianymi, ale w biednym kraju niezbyt lubianymi – w połączeniu z rozproszeniem wewnętrznym i słabością organizacyjną. Jak często bywa, porażka polityczna uruchomiła destrukcyjne mechanizmy – sprzyjały im wzajemne oskarżenia oraz ogólne poczucie impasu. Innym jej skutkiem było nasilenie się przejawów kontestacji systemu politycznego, który skazywał konserwatystów na trwałą marginalizację. Charakterystyczna w tym kontekście wydaje się krytyka ustawy zasadniczej z 1921 r. Nie tyle kwestionowała ona poszczególne postanowienia, ile kierowała się przeciw całej filozofii politycznej, na której ją oparto: przede wszystkim zasadzie zwierzchnictwa narodu[12], a także konsekwencji owej zasady – powszechnemu prawu wyborczemu oraz wolnej grze sił politycznych. Nie chodziło więc tylko o to, że ustrój był niesprawny i że pożyteczne byłoby wprowadzenie doń korekt – co zdawało się zupełnie usprawiedliwione – ale o nadzieję na jego całkowite wywrócenie.

Podobne tendencje, przejawiane z coraz większą siłą, stanowiły wówczas na prawicy zjawisko szersze. Z perspektywy czasu szczególnie drastyczną ich formą wydają się entuzjastyczne komentarze dla poczynań Mussoliniego oraz faszystów włoskich. Kojarzone dzisiaj często z pogłębianiem się skłonności do ekstremizmu w obrębie endecji, dotknęły środowisko konserwatywne relatywnie o wiele mocniej. Istotne też, że korespondowały z całością koncepcji politycznej, coraz dalszej od aprobaty dla rządów czerpiących mandat ze społecznego przyzwolenia.

Oczywistym źródłem tendencji oraz zachowań ekstremalnych w obrębie obozu konserwatywnego była świadomość własnej niepopularności w społeczeństwie oraz brak szans na odegranie znaczniejszej roli w życiu politycznym kraju. Jakkolwiek ordynacja wyborcza zapewniała reprezentację drobnych grup politycznych (co zresztą było jednym ze źródeł słabości wykreowanego modelu ustrojowego), to stworzona furtka okazała się jednak dla konserwatystów za ciasna. Nawet skromny sukces wyborczy przekraczał ich możliwości. Do tego dołączały się frustracje spowodowane liczną obecnością posłów chłopskich w Sejmie. W tym kontekście znamienne było – sprzeczne z ostentacyjnie głoszonym przywiązaniem dla prawa i porządku – wczesne zainteresowanie się możliwością rozpędzenia Sejmu i wprowadzenia dyktatury. Pierwsze spekulacje na ten temat (łączone z osobą Piłsudskiego) pojawiły się już jesienią 1919 r. Potem zaznaczyło się zainteresowanie perspektywami wprowadzenia w Polsce monarchii[13], a także fascynacja faszyzmem[14]. „Piekąca zazdrość chwyta, gdy spojrzeć na takie Włochy – pisał w listopadzie 1925 r. Jan Bobrzyński. – Wszak to naród, o którego tężyźnie tak niedawno jeszcze odzywaliśmy się z lekceważeniem. A dzisiaj daje niebywały przykład meteorycznego odrodzenia. Porwany geniuszem i energią wielkiego męża stanu, zgniótł wszystkie antypaństwowe, warcholskie i doktrynerskie elementy i porywy, zorganizował się i zespolił tak, że pulsuje we wszystkich warstwach jednym tętnem i wznosi się szybko na poziom wielkiego dobrobytu, ekspandując gospodarczo na cały świat”. Polsce – sugerował Bobrzyński – odrodzenia trzeba nie mniej niż Włochom: „Czy – apelował – nie znajdzie się żaden rząd lub człowiek silnej ręki, który nie dbając na próżne groźby ni hałasy, potrafi potężnie przemówić do społeczeństwa, ocknąć co lepsze w nim z letargu, porwać naród za sobą, wywrócić bałwany radykalizmu, absurdu i korupcji i zacząć rządzić! (…) Dosyć już mamy tej kiereńszczyzny, tej zabawy w politykę, która wszystkie pracujące warstwy w państwie za dużo już kosztuje”[15]. Autor tych słów, syn znakomitego historyka i wpływowego przed 1914 r. przywódcy obozu konserwatywnego w zaborze austriackim, był wówczas jeszcze człowiekiem młodym; ale podobne pragnienia zaznaczały się także i w zachowaniu ludzi bardziej od niego statecznych, reprezentujących poprzednią generację.

*  *  *

Biorąc pod uwagę losy reformy rolnej, uchwalanej kilkakrotnie, a realizowanej nieskutecznie, nie można powiedzieć, by działania konserwatystów w każdym wypadku okazywały się jałowe. Zdolność wywierania wpływu w jednej tylko kwestii – w dodatku wpływu nierozstrzygającego, ale raczej oddalającego problem – nie przystawała wszakże do aspiracji ruchu reprezentującego warstwę nawykłą do odgrywania w społeczeństwie roli dominującej. Być może, abstrahując od znaczenia tej kwestii – kluczowej z punktu widzenia zaplecza społecznego nurtu konserwatywnego – tutaj tkwiły przyczyny sztywności stanowiska środowisk konserwatywnych. Jakkolwiek w toku swojej historii ruch konserwatywny wielokrotnie dawał dowody wielkiej elastyczności taktycznej i programowej, w tej jednej kwestii kompromisu nie uznawał. Środowiska konserwatywne nie akceptowały ani podjętej w warunkach kryzysu państwa ustawy o reformie rolnej z 1920 r., ani późniejszych prób rozwiązań kompromisowych – w postaci poprzedzającego utworzenie rządu centroprawicowego, tak zwanego (gdyż zawartego w Warszawie) paktu lanckorońskiego czy ustawy o reformie rolnej z roku 1925.

Znamienną cechą prób blokowania reformy rolnej przez zachowawców była ujawniana od początku gotowość do wychodzenia poza ramy systemu prawnego. Jak podaje w swojej monografii Szymon Rudnicki, we wspomnieniach działaczy konserwatywnych z zachodniej Małopolski zachowały się wzmianki o inicjatywie, utrzymywanej w ścisłej tajemnicy zarówno przed zdominowanym wówczas przez socjalistów rządem polskim, jak i – kierowanym przez Dmowskiego – paryskim Komitetem Narodowym. W grudniu 1918 r. udał się do Paryża hr. Alfred Potocki, by poprzez rządy koalicyjne wywrzeć nacisk na przyszły sejm w celu rezygnacji lub złagodzenia reformy rolnej, pod groźbą niezałatwienia innych spraw, dla Polski istotnych[16]. Inicjatorem wspomnianej misji był przypuszczalnie długoletni przywódca „stańczyków” krakowskich i wybitny historyk, Michał Bobrzyński[17]. Jak można przypuszczać, dzisiaj tego rodzaju próby odwołania się do obcej protekcji mogłyby być komentowane różnie, wedle wszakże pojęć tamtej epoki graniczyły one ze zdradą stanu, kłócąc się z deklarowanym posłannictwem idealizowanej „warstwy historycznej”, w wypadku zaś ich ujawnienia zapewne ściągnęłyby na jej uczestników represje. Oceniając je na tle szerszym, tworzonym przez komentarze prasowe na temat różnych aspektów działania państwa – jak polityka wobec wsi, polityka podatkowa, stosunek do ziemian – powiedzieć można, że w obrębie środowisk zachowawczych poczynania własnego państwa kontestowano w formach, jakie wcześniej były nie do pomyślenia w stosunku do państw obcych.

Istną erupcją niezadowolenia i frustracji stały się obrady zjazdu ziemiańskiego, który zebrał się w Warszawie jesienią 1925 r. Zjazd stanowił swego rodzaju odpowiedź na uchwaloną nieco wcześniej przez Sejm – dzięki kompromisowi Narodowej Demokracji i ugrupowań chłopskich – ustawę o reformie rolnej. Nastrój na sali obrad był wiecowy; wyrażane w gwałtownej formie utyskiwania na panoszenie się „chamstwa” w życiu publicznym, przeistaczały się w krytykę a to „absurdów” powszechnego prawa wyborczego, a to „grabskiej” Polski w ogóle. Zjazd zakończył się podjęciem uchwał, wymierzonych przeciw Narodowej Demokracji. Biorąc pod uwagę, że w istniejących realiach polityka opierania się o najsilniejszą partię prawicy nie miała alternatywy, uchwały te de facto kierowały się przeciw całemu systemowi politycznemu. To był też powód, że silniejszy partner zlekceważył krytykę ze strony przedstawicieli ziemian[18], uważając ją za jałową. Jego pewność siebie płynęła z fałszywego przekonania, że zasadnicze instytucje ustrojowe nie są zagrożone. Było inaczej: w sytuacji, gdy instytucje owe nie działały sprawnie, krytykowano je powszechnie, w końcu zaś nasilająca się rywalizacja polityczna zwiększyła skłonność uczestników gry do poruszania się poza systemem prawnym – ryzyko załamania się systemu nie powinno być lekceważone[19]. W perspektywie dalszego biegu wydarzeń trafny okazał się wybór dokonany przez te środowiska konserwatywne, które – jak „stańczycy” krakowscy – bądź nie podjęły współpracy z endecją, bądź zdecydowały się w spektakularnej formie ją wypowiedzieć. Lepsze dla nich czasy nadeszły szybciej, niż można było sądzić.

*  *  *

Zamach stanu, dokonany w maju 1926 roku przez Józefa Piłsudskiego, zasadniczo zmienił system wyłaniania władzy. Jakkolwiek konstytucja pozostawała formalnie w mocy jeszcze do 1935 roku, w nowej sytuacji o składzie rządów nie decydował już wynik wyborów. Nowa, wyłoniona w wyniku zamachu stanu ekipa nie kryła, że zdobytej siłą władzy dobrowolnie już nie odda. W nowej sytuacji panem położenia był Józef Piłsudski. Autorytet, którym się cieszył w swoim otoczeniu, pozwalał mu kontrolować sytuację w kraju bez względu na to, jaką funkcję formalnie rzecz biorąc pełnił: czy w danym momencie był premierem, czy tylko jednym z ministrów w kolejno powoływanych gabinetach – nie wpływało to na rzeczywisty zakres jego władzy. Ta prawidłowość dawała o sobie znać także i na niższych szczeblach hierarchii władzy – tutaj liczył się dostęp do Komendanta lub co najmniej posiadanie jego zaufania. Załamanie się demokracji parlamentarnej zachwiało położeniem środowisk opierających swoją pozycję na posiadaniu masowego poparcia w kraju, co przekładało się na liczbę mandatów w Sejmie. Inaczej rzecz się przedstawiała w przypadku niewielkich, elitarnych grup, wyspecjalizowanych w działaniach z dala od świateł rampy. Te uzyskały szansę: dyktatura pomajowa, jak każda dyktatura, uruchomiła właściwy sobie mechanizm sekretnych powiązań, poufnych konwentykli, nacisków. Wyrażając się obrazowo, można powiedzieć, że polityka znów wróciła ze zgromadzeń i wieców w zacisze gabinetów. Były to warunki korzystne także dla konserwatystów – ich dawne, nabyte przed 1914 rokiem umiejętności, znów okazały się przydatne. Zanim jednak nawet sygnalizowane cechy zmienionego systemu władzy ujawniły się w pełni, widoczne stały się dążenia Piłsudskiego do uniezależnienia się od własnych sprzymierzeńców z lewej strony sceny politycznej. Co prawda zwalczał on dominującą na prawej stronie sceny politycznej endecję, ale równocześnie czynił liczne gesty pod adresem wspierających ją dotąd środowisk, reprezentujących prestiż i pieniądze. Z punktu widzenia tych ostatnich umacnianie się reżimu pomajowego stwarzało nową perspektywę. Potencjalnie oferował on stabilność i to w takim zakresie, jaki przed majem 1926 r. nie wchodził w rachubę. Przejęcie władzy przez jeden ośrodek kończyło stan niepewności charakterystyczny dla pogłębiającej się polaryzacji politycznej ostatnich kilkunastu miesięcy przez zamachem, a dodatkową gwarancję trwałości nowych rządów stanowiło ich uniezależnienie od opinii społecznej. Nie było to sympatyczne, ale w burzliwych powojennych czasach miało swój walor.

Pod względem politycznym zamach kierował się przeciw Narodowej Demokracji. Abstrahując od osobistych animozji Piłsudskiego, endecja, stojąc na czele szerszego bloku centroprawicowego, stanowiła główne oparcie polityczne dla obalonego przez przewrót gabinetu, później zaś opozycji w Sejmie i poza nim. Dążąc do osłabienia przeciwnika, Piłsudski starał się odciąć go od społecznego zaplecza, a także przycisnął jego sprzymierzeńców: chadecję oraz ruch chrześcijańsko-narodowy. O sile obozu Piłsudskiego decydowało posiadanie władzy; mógł on nie tylko przekonywać, ale i straszyć. Starając się ratować zagrożony blok centroprawicowy, w grudniu 1926 r. Roman Dmowski proklamował nową jego formę w postaci Obozu Wielkiej Polski[20]. Była to jednak inicjatywa i spóźniona, i – biorąc pod uwagę zmienioną sytuację polityczną – mało realna. Narodowa Demokracja traciła atrakcyjność w roli partnera dla swych dotychczasowych sojuszników. Przestawała być oparciem, natomiast narażała – w przypadku trzymania się jej – na szykany i represje. W zmienionej sytuacji w obrębie środowisk dotąd z nią związanych przeważyły tendencje do rozluźniania z nią współpracy.

Gdy idzie o stanowisko grup konserwatywnych, to poza ostrożnością zaważyły żywe wciąż w kręgach ziemiańskich pretensje o stanowisko wobec reformy rolnej, w połączeniu z rosnącymi nadziejami na odegranie większej roli politycznej. W rezultacie nawet w obrębie tak blisko dotąd związanych z obozem narodowym środowisk, jak „chrześcijańsko--narodowa” grupa poznańska, za utrzymaniem współpracy z Narodową Demokracją optowali – bez powodzenia – jedynie ludzie związani od lat z Ligą Narodową, m.in. Stanisław Stroński, Edward Dubanowicz, Adam Żółtowski. Pozostali, o ile nawet nie dostrzegali otwierającej się przed ruchem konserwatywnym koniunktury, to zwyczajnie nie chcieli wystawiać się na ryzyko.

Podobnie działo się i w obrębie innych środowisk konserwatywnych, z tą poprawką, że sygnalizowana ewolucja dokonywała się w nich łatwiej i szybciej. Wystąpiło to wyraźnie już w maju 1926 r. Zamach potępili zachowawcy poznańscy oraz, mniej zdecydowanie, krakowscy, natomiast reakcja „żubrów” kresowych była już inna – reprezentatywne dla niej było ostentacyjne poparcie przewrotu przez znanego publicystę konserwatywnego, Stanisława Cata--Mackiewicza. Później zaś na coraz bardziej przychylny odbiór poczynań rządzącego obozu działały zarówno przezeń czynione pod adresem konserwatystów gesty[21], jak i jego zdolność do skupienia się wokół wyrazistego lidera oraz utrzymywania władzy. Ogół „sfer gospodarczych” – jak wówczas mówiono – w tym i ziemian, skłaniał się ku obozowi rządzącemu z tych samych powodów, które wcześniej kazały mu szukać oparcia w endecji, a jeszcze wcześniej tłumić niechęć wobec rządów obcych… Z perspektywy zaś postaci aktywnych w obrębie środowisk konserwatywnych widoczne było, że prowadzona przez obóz rządzący polityka pozyskiwania „sfer gospodarczych” (połączona z wypieraniem stamtąd wpływów endeckich) stwarza możliwość częściowej przynajmniej odbudowy dawnej pozycji i znaczenia.

Wyrażając się nieco cynicznie, można powiedzieć, że mariaż z władzą był najlepszą rzeczą, jaką mogły uczynić środowiska sfrustrowane, skłócone, pozbawione masowego oparcia – a tacy byli wówczas konserwatyści. Nic innego nie robiły one przed Wielką Wojną. W realiach pomajowych słabość ruchu oraz jego rozbicie utrudniały mu wprawdzie pełniejsze skorzystanie z sygnalizowanej szansy – na przykład przez budowę struktur podobnych do tych, które wcześniej stworzyli ludowcy, endecy oraz socjaliści – ale i uchroniły przed zaangażowaniem się w przedsięwzięcia, które naraziłyby go na konflikt z obozem rządzącym.

Podobnie zatem jak w pierwszych miesiącach niepodległości, działacze konserwatywni okazali się niezdolni do wypracowania jednolitego stanowiska czy stworzenia jednolitej struktury. Niepowodzeniem zakończyły się próby wykreowania stronnictwa masowego, skupiającego zwolenników wokół idei przywrócenia w Polsce monarchii. Ani hasło to nie okazało się dla odbiorców specjalnie atrakcyjne, ani próby budowy kolejnej, niezależnej od obozu rządzącego, partii politycznej nie wzbudziły aprobaty kręgu rządzącego. W rezultacie działania Monarchistycznej Organizacji Włościańskiej (potem Wszechstanowej) okazały się efemerydą. Lepszego wyboru dokonali ci działacze konserwatywni, którzy, rezygnując z poczynań samodzielnych, weszli do formującego się obozu rządzącego, tworząc jedną z najbardziej wpływowych grup nacisku. Przez kilka lat, praktycznie do połowy lat trzydziestych, była ona zdolna wywierać skuteczny wpływ na politykę państwa co najmniej w dziedzinach, które uważano za szczególnie istotne: tj. w zakresie polityki gospodarczej oraz stosunków własnościowych.

Kwestia odrębna – to ocena politycznych skutków dokonanego przez konserwatystów akcesu. Nie da się zaprzeczyć, że odbył się on w warunkach budowy struktur autorytarnej dyktatury, poniekąd był częścią tego procesu. W tym sensie wyrażane wcześniej zainteresowanie perspektywami tworzenia struktur państwowych niezależnych od opinii społecznej (mieściły się tu i zachwyty nad poczynaniami faszystów włoskich) znalazły swój wyraz praktyczny. Stwierdzając fakt, nie powinno się wszakże demonizować jego konsekwencji. Także i bez akcesu ze strony konserwatystów kierunek rozwoju systemu politycznego był przesądzony za sprawą użycia siły i jej skutków, które nawet gdyby grupa rządząca zgadzała się oddać władzę – o czym nie było przecież mowy – byłyby trudne do odwrócenia. Ani sam Piłsudski, ani jego sojusznicy z lewa nie dążyli do przywrócenia demokracji liberalnej[22]. W takiej sytuacji na swój sposób logiczne były głosy domagające się, by wybory były rewolucyjnym dopełnieniem maja[23], podobnie nie wydaje się przypadkiem, że wraz z podjęciem decyzji o ich odroczeniu oraz z próbami budowania mostów ku konserwatystom, ton enuncjacji prasowych obozu rządzącego wyraźnie złagodniał. Dotyczyło to także najbardziej bojowych orędowników „rewolucji majowej”, którzy zamiast angażować się w nawoływania do rozprawy z prawicą, przystąpili do uzasadniania potrzeby zorganizowania współpracy świata pracy oraz kapitału[24]. Mając na uwadze niewielką siłę środowisk konserwatywnych trudno byłoby oczywiście przypisywać im rozstrzygający wpływ na to, że polski model autorytaryzmu nie przybrał form szczególnie ostrych. Decydowała wola Piłsudskiego, zasługą zaś zachowawców w wytworzonej sytuacji było zapewne to, że nie utrudnili mu gry.

*  *  *

Konsekwencją związania się konserwatystów z systemem autorytarnym było ich włączenie się do polemik ze stronnictwami opozycji antysanacyjnej. Podjęto również próby ideologicznego uzasadnienia wytworzonego układu stosunków, jakkolwiek krzywdzące byłoby uznanie całego środowiska za entuzjastów dyktatury. Warto przypomnieć, że np. „stańczycy” – jako jedyna spośród grup w obrębie obozu władzy – mieli odwagę zaprotestować przeciw represjom brzeskim. Podobną odwagę cywilną okazał wcześniej prof. Marian Zdziechowski[25], pytając publicznie o losy zaginionego w tajemniczych okolicznościach generała Zagórskiego. Daleka od serwilistycznych komentarzy propagandowych, chociaż nie wolna od dwuznaczności, była opinia prof. Adama Krzyżanowskiego, który tłumacząc system rządów pomajowych, wskazał na kłótliwość rodaków oraz ich lenistwo[26]. Ale już enuncjacje Jana Bobrzyńskiego czy Konstantego Grzybowskiego z czasów sprawy brzeskiej trudno czytać dziś bez przykrości. Przypadek tego ostatniego ilustruje cynizm dużej klasy intelektualisty, operującego eleganckim językiem i precyzyjnie dobierającego argumenty w obronie sprawy, w którą chyba nie wierzy[27], Casus Bobrzyńskiego natomiast był inny: zacietrzewienie walczyło o lepsze z pragnieniem sekundowania tym, którzy przeważają. Dystansując się od tej części własnego środowiska, która nie poparła Brześcia, wystąpił z tezą, że polityka nie jest poezją, konsekwencją zaś wcześniejszych rządów „rozwydrzonego, radykalnego chamstwa” jest to, że kulturalnych słów „nasi rodacy – wcale nie rozumieją”[28].

Kwestią odrębną była przydatność w roli instrumentu wytworzonej wcześniej w obrębie obozu konserwatywnego historiozofii, podnoszącej znaczenie silnej władzy oraz eksponującej niebezpieczeństwo grożące państwu za sprawą właściwych ponoć narodowi polskiemu skłonności anarchicznych – okazała się ona dogodnym argumentem propagandowym w toczącej się rozgrywce. Z konserwatywnego arsenału pochodziła również idea władzy państwowej jako czynnika wyodrębnionego spośród ogółu społeczności i niezależnego od jej opinii – czynnika reprezentującego stały autorytet. Jest to koncepcja przeciwstawna zarówno idei liberalnej, jak i nacjonalistycznej, które akcentują znaczenie suwerenności narodu[29]. Wpływ konserwatystów zaważył w sposób znaczący na sformułowaniach konstytucji kwietniowej z 1935 r., m.in. w kontrowersyjnym sposobie ujęcia kompetencji prezydenta, odpowiedzialnego „przed Bogiem i historią” (nie zaś na przykład parlamentem lub wyborcami). I w stylizacji, i biorąc pod uwagę zakres władzy głowy państwa, stosowne sformułowania konstytucji przywodziły na myśl państwa o ustroju monarchicznym. Bezspornym osiągnięciem konserwatystów, dokumentującym siłę ich wpływów, było praktyczne wstrzymanie realizacji ustawy o reformie rolnej.

Pełniejsza ocena skutków owych wpływów jest dziś trudna z wielu względów, przede wszystkim z uwagi na upływ czasu i skalę zmian, które się dokonały. W tej sytuacji wiele pojęć oznacza dzisiaj coś innego, inny jest też kontekst, w którym się je przywołuje. Nie zawsze – mimo postępu wiedzy – jesteśmy dzisiaj w stanie określić z całą pewnością, kto miał rację w konkretnej sprawie. Odnosi się to w szczególności do kwestii struktury własności ziemi: w historiografii przeważa pogląd, że parcelacja majątków ziemskich między chłopów zwiększyłaby chłonność rynku wewnętrznego, umożliwiając w konsekwencji szybszy rozwój gospodarczy. Tą drogą poszły państwa bałtyckie: w drugiej połowie lat trzydziestych różnice w poziomie życia między nimi a Polską były już wyraźne. Są wszakże historycy, którzy wskazują, że przy istniejącym głodzie ziemi i przeludnieniu wsi przeprowadzenie reformy jedynie przedłużyłoby żywot karłowatych gospodarstw, tworząc na przyszłość barierę dla rozwoju: za przykład wskazuje się Rumunię, gdzie struktura rolna była podobna jak w Polsce[30]. Trudno orzec, kto ma rację – a bez tego nie sposób wyrokować o skutkach forsowanej przez konserwatystów polityki ochrony wielkiej własności ziemskiej.

Zmieniony kontekst zaważył na współczesnym rozumieniu pojęcia „racji stanu”. Inaczej niż przed wojną, nie budzi ono dziś skojarzeń autorytarnych – bywa przywoływane wtedy, gdy trzeba przypomnieć o elementarnych obowiązkach wobec zbiorowości. Odnosi się to także w jakimś stopniu i do wysuwanych przez obóz konserwatywny postulatów silnej władzy, przeciwstawianej czynnikowi społecznemu. W przypadku, gdy inicjatywa społeczna praktycznie nie istnieje, otwiera się pole działania dla administracji i to bez potrzeby ideologicznych uzasadnień. Tę sytuację znamy dziś aż za dobrze, przed wojną wszakże realia przedstawiały się w tym względzie inaczej. Czy jednak usprawiedliwiać sytuację, w której siła państwa zostaje użyta do tłumienia społecznej inicjatywy? W latach trzydziestych sytuacja (ogólnie rzecz biorąc) tak właśnie wyglądała, a próby jej uzasadniania pesymistyczną historiozofią i wskazaniem na polskie wady narodowe przedstawiały się równie sympatycznie, jak podobne usiłowania, podjęte przez… gen. Jaruzelskiego pięćdziesiąt lat później. 

Trudno powiedzieć, w jakiej mierze opinia konserwatystów zaważyła na kierunku polityki zagranicznej państwa: inaczej niż pozostałe grupy polityczne nie zdołali oni wypracować jednolitego poglądu na temat położenia międzynarodowego Polski oraz konsekwencji, jakie z niego powinny wypływać. Zasadnicze różnice pojawiały się przy określeniu stosunku wobec wielkich sąsiadów Polski. Konserwatyści poznańscy reprezentowali pogląd bliski Narodowej Demokracji, wskazując na niebezpieczeństwo niemieckie. Grupa wileńska, piórem Stanisława Cata-Mackiewicza oraz Władysława Studnickiego, eksponowała niebezpieczeństwo rosyjskie (sowieckie), domagając się zacieśnienia stosunków z Niemcami. Krakowscy „stańczycy”, bliżsi drugiemu stanowisku, starali się oba pogodzić. W tym ostatnim wypadku zmiana warunków politycznych nie zaowocowała wrogością wobec dawnego hegemona. Postulat polityki mocarstwowej „stańczycy” rozumieli w taki sposób, że – rozczarowani do Francji – domagali się zbliżenia z Wielką Brytanią, w Europie Środkowej zaś radzili związać politykę Polski z Węgrami oraz… Austrią. Specyficznym świadectwem trwałości politycznych emocji wyniesionych z czasów monarchii habsburskiej były przejawy niechęci do Czechów i ich państwa. Sugestie te były o tyle szkodliwe, że przyczyniały się do dezorientacji opinii: istnienie państwa polskiego, jak i czechosłowackiego, stanowiło element szerszej całości, sankcjonowanej postanowieniami układów międzynarodowych kończących I wojnę światową. O ile Czechosłowacja, podobnie jak Polska, zainteresowana była w utrzymaniu ładu wersalskiego, to polityka Austrii, a szczególnie Węgier, lokowały te państwa w obozie niemieckim, dążącym do zmiany układu, który – generalnie – umożliwiał Polsce istnienie. Kwestionowanie poszczególnych elementów owego układu nie było naturalnie równoznaczne z dążeniem do jego obalenia w całości, ale osłabiał tę całość poprzez przyczynianie się do psucia atmosfery wokół niej.

Przy dużych różnicach zdań, formułowanych w obrębie obozu konserwatywnego, istotnym łącznikiem było wspólne wszystkim zachowawcom przekonanie o konieczności odgrywania przez Polskę roli mocarstwa. Należy zastrzec, że termin „mocarstwowość” miał w okresie międzywojennym inną wymowę, niż dzisiaj. Za mocarstwo uważano wówczas państwo w pełni suwerenne, niezależne od obcej protekcji i zdolne do prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej. Uwzględniając to zastrzeżenie, nie można jednak tracić z pola widzenia faktu, że wymowa postulatu „mocarstwowości” nie była neutralna. Swoim ostrzem zwracał się on przeciw Francji. Także i tu koncepcje konserwatystów prowadziły do kreowania wizji znacząco odbiegających od porządku wersalskiego. Krytyka Francji koncentrowała się początkowo na przejawach lekceważącego traktowania przez nią jej „małych sojuszników” w Europie Środkowo-Wschod­niej[31], w latach trzydziestych dołączył się motyw ideologiczny, zawarty w potępieniu „franko-bolszewizmu”[32]. Spór o politykę zagraniczną stał się stałym elementem prasowych polemik między konserwatystami a endecją, przy czym przedmiotem ataków zachowawców, nieraz niewybrednych w formie, byli głównie przedstawiciele liberalnego nurtu Narodowej Demokracji – jej skłaniająca się ku ekstremizmowi młodzież w miarę upływu czasu przyswajała sobie coraz więcej pomysłów zaczerpniętych z ideowego instrumentarium konserwatystów (idea jagiellońska, mocarstwowość), sprzecznych z tradycyjną dla swego środowiska wizją Polski w Europie. Nie podchwyciła jednak sugestii oparcia się o Niemcy[33].

*  *  *

Apogeum znaczenia konserwatystów w obozie rządowym przypadło na lata 1926-1930. Później ich wpływy zaczęły maleć[34], aby po 1935 roku załamać się zupełnie. Wiele czynników złożyło się na taki stan rzeczy. W 1926 r. Piłsudski gorączkowo szukał poparcia na prawicy – cztery lata później jego władza była już ustabilizowana i to w znacznej mierze niezależnie od poparcia konserwatystów. Ci ostatni okazali się partnerem słabym – skłóceni między sobą i niepopularni w masach – a co gorsza niezbyt pewnym. Zaostrzenie kursu politycznego, symbolizowane uwięzieniem przywódców opozycji w twierdzy brzeskiej, pogłębiło rozdźwięki wewnątrz obozu konserwatywnego, którego część podzieliła stanowisko opozycji w tej sprawie. Jakkolwiek uczyniła to z najszlachetniejszych pobudek, był to gest politycznie kosztowny. W obliczu kryzysu gospodarczego początku lat trzydziestych – i pogłębianej nim biedy – grupa rządząca coraz mniej chętnie przyznawała się do związków ze środowiskiem postrzeganym jako polityczna reprezentacja arystokracji – wizerunkowo bardziej korzystne było proklamowanie troski o „szarego człowieka”. Poza tym rzeczywista siła ziemiaństwa spadła, gdyż kryzys dotknął je ciężko. Zachwiało to gospodarczą bazą ruchu konserwatywnego. W tej sytuacji tym ciężej zaważył błąd, jaki popełnili zachowawcy stawiając w obliczu rozgrywek wewnątrz obozu rządzącego na złego konia. Uzależniając się od grupy „pułkowników”, kierowanej przez Walerego Sławka, w konsekwencji podzielili jej losy. Przegrana Sławka i rozpad stworzonego przez niego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem okazały się dla konserwatystów katastrofą. Odsunięci od wpływów, ponownie znaleźli się na marginesie życia politycznego.

Ich sytuację uznać można by za beznadziejną, a bilans lat 1918-1939 za negatywny, gdyby nie zdobyte wpływy wśród młodego pokolenia. Jakkolwiek w drugiej połowie lat trzydziestych nawiązujące do ideologii konserwatywnej organizacje studenckie, przejściowo wpływowe i działające ofensywnie[35], potem stopniowo ulegały uwiądowi, zdystansowane przez grupy hołdujące ideologii narodowej lub narodowo-radykalnej – to osiągnięty stan posiadania pozwalał patrzeć w przyszłość z niejakim optymizmem, bez względu na to, że podobnie jak w „starszym” społeczeństwie, wpływ ideowy konserwatyzmu przejawiał się nieraz w formach kontrowersyjnych. Pomijając marginalne próby tworzenia ideologicznych syntez konserwatyzmu z nacjonalizmem[36], szeroki zasięg, dalece wykraczający poza granice organizacyjne grup zachowawczych, zyskało przekonanie o trwałych różnicach dzielących elitę od reszty społeczeństwa, jak i o potrzebie uwzględniania owej różnicy na przykład w ustroju państwa. Równie wątpliwa z współczesnej perspektywy była spiskowa historiozofia, rozwijana przez Kazimierza Mariana Morawskiego[37]. Najcenniejszą wszakże zdobyczą ruchu było utrzymanie w swoim obrębie grupy młodych, niezwykle utalentowanych publicystów, skupiających się wokół akademickiego dodatku prorządowego konserwatywnego „Dnia Polskiego”, rozwiniętego później w „Bunt Młodych” (od którego to tytułu grupa wzięła swoją nazwę). U schyłku lat trzydziestych pismo zmieniło nazwę na „Polityka”. Grupa „Buntu Młodych” należała do najciekawszych w młodym pokoleniu inteligencji polskiej; znaczenie jej uformowania się trudno wręcz przecenić nie tylko w kontekście późniejszego fenomenu paryskiej „Kultury”: można sądzić, że gdyby nie katastrofa państwa, mogłaby ona odegrać rolę jeszcze większą. Najbardziej znanymi postaciami byli tu bracia Adolf i Aleksander Bocheńscy, Jerzy Giedroyc, Ksawery Pruszyński, Kazimierz Studentowicz. Konserwatyzm w ich wydaniu łączył się z postawą otwartą i próbami budowania mostów: ku Ukraińcom (w intencji złagodzenia najcięższego z konfliktów narodowościowych), oraz (chyba rzadziej) ku młodzieży narodowej polskiej. Godnym uwagi świadectwem braku charakterystycznego dla naszego myślenia zbiorowego instynktu stadnego, było nie poddanie się powszechnej w latach trzydziestych fascynacji perspektywami etatyzacji polityki gospodarczej[38], a także przejawy dystansu wobec serwilistycznego kultu Piłsudskiego, uprawianego w obrębie obozu rządzącego. Adolf Bocheński, bodaj najwybitniejsza postać w grupie, pragnąc zaprotestować przeciw powołaniu „miejsca odosobnienia” w Berezie Kartuskiej, zamierzał nawet sam się tam zgłosić… Dobrze się stało, że doczekał się on monografii[39] – jego koleje losów są interesujące z uwagi na wielkie zdolności oraz cechy osobowościowe. Natomiast nie podzielam entuzjastycznych ocen jego sztandarowego dzieła, traktatu o polskiej polityce zagranicznej[40]. Bocheński nie tylko nie wskazywał wyjścia z komplikującej się sytuacji międzynarodowej II Rzeczypospolitej – z czego trudno byłoby czynić mu zarzut, bo nikt inny tego nie był w stanie uczynić – ale co gorsza podpowiadał fałszywe rozwiązania. To prawda, że czynił to w sugestywnej formie, w eleganckim wywodzie budzącym respekt gruntowną znajomością dziejów. Ale też erudycja autora ograniczała się do umiejętności precyzyjnej analizy szans straconych kiedyś przez dawną Rzeczpospolitą i transpozycji płynących stąd wniosków na czasy współczesne. Jego analiza abstrahowała od współczesnych realiów gospodarczych, a nawet militarnych. Można przyjąć, że jego błędy były błędami szkoły: w obrębie bowiem tego, czego mogła ona nauczyć, był z pewnością mistrzem.

*  *  *

Dalsze losy konserwatyzmu ułożyły się podobnie, jak i silniejszych od niego wielkich nurtów ideowych, tak charakterystycznych dla polskiego życia politycznego. Rok 1939 wyznaczył koniec epoki. Kataklizm kolejnej wojny światowej, a następnie wejście na okres półwiecza ziem polskich w obręb sowieckiej strefy wpływów, przecięły ciągłość politycznych struktur, ze wszystkimi konsekwencjami dla świadomości zbiorowej – których skalę dopiero zaczynamy oceniać. Jest to już jednak zupełnie odrębne zagadnienie.



[1]    Patrz przenikliwe uwagi Modrisa Eksteinsa, Święto wiosny. Wielka Wojna i narodowiny nowego wieku, Warszawa 1996.

[2]    Szymon Rudnicki odnotował charakterystyczne, wyraziście dokumentujące dystanse społeczne i kulturowe, wypowiedzi aktywnych politycznie ziemian, odnotowane w relacji pamiętnikarskiej w początkach lat dwudziestych XX stulecia: „My – jak pisał autor wspomnień – zostaliśmy wychowani w ten sposób, że mówimy po polsku, ale nie mamy nic wspólnego z resztą ludzi nazywających siebie Polakami”. Od siebie zaś dodawał: „My i nasi znajomi byliśmy Europejczykami mówiącymi po polsku, karmiliśmy się cywilizacją ogólnoeuropejską i z tym porównywali nicość swojskości”. S. Rudnicki, Działalność polityczna polskich konserwatystów 1918-1926, Wrocław 1981, s. 13. W wieku XIX dystanse te były jeszcze większe; ideolog rodzącego się środowiska narodowodemokratycznego Jan Ludwik Popławski pisał wówczas o „dwóch narodach”.

[3]    P. Wandycz, Pod zaborami. Ziemie Rzeczypospolitej w latach 1795-1918, Warszawa 1994, s. 399.

[4]    Problem wyzyskiwania w roli politycznego oręża enuncjacji wyjętych z ich naturalnego kontekstu jest aktualny także dzisiaj, budząc rozbieżne oceny. Biorąc pod uwagę realia sprzed 1914 roku, właściwie trudno się dziwić wypowiedziom wskazującym na trwałość międzynarodowego status quo, brak szans na odzyskanie państwa, nie mówiąc o stwierdzeniu o nieefektywności poczynań powstańczych. Opierały się one na przesłankach racjonalnych – tyle że niedługo później bieg wydarzeń zakpił z trzeźwych sceptyków, potwierdzając rachuby entuzjastów. Abstrahując zaś od kwestii skuteczności resentymentów w roli politycznego oręża, trudno byłoby dowieść, że przypominanie nieopatrznych słów sprzed kilkudziesięciu lat jest bardziej niegodziwą bronią polityczną, niż wcześniejsze, obciążające konto obozu konserwatywnego praktyki odwoływania się do aparatu administracyjnego obcego państwa, nie mówiąc o denuncjacjach.

[5]    Archiwum Akt Nowych, Akta Erazma Piltza, sygn. 9, k. 29.

[6]    Cyt. za: S. Rudnicki, dz. cyt., s. 37.

[7]    M. Zdziechowski, Europa, Rosja, Azja. Szkice polityczno-literac­kie, Wilno 1923, s. 230-234.

[8]    Jak pisał: „(…) obywatele ci zawsze o «tutejszości» mówili i dziś znowu nie mogą zrozumieć, że nie można nabierać do państwa obcego elementu aż do przemożenia elementu rdzennego własnego. Koncepcja państwa narodowego była i jest dla tych ludzi rzeczą niezrozumiałą. Uważanie swej własności za jedyną ojczyznę a ojczyznę za prostą dedukcję poczucia własnego folwarku cechowało zawsze tych ludzi…” (J. Zdanowski, Dziennik, cz. IV, Biblioteka Ossolineum, rkps 14023, s. 11).

[9]    Treściwy opis przyczyn tego stanu rzeczy zawiera praca Edwarda Czapiewskiego, Koncepcje polityki zagranicznej konserwatystów polskich w latach 1918-1926, Wrocław 1988, s. 12-17.

[10]  Prezydenci i premierzy Drugiej Rzeczpospolitej, red. A. Chojnowski, P. Wróbel, Wrocław 1992, s. 178-179.

[11]  Odbiciem irytacji silniejszego partnera były zapiski cytowanego już w innym kontekście Juliusza Zdanowskiego. W notatce z 21 czerwca 1922 r. komentował on punkt widzenia swego rozmówcy z ramienia SPR, Alfreda Morstina: „Nie rozumie, że to jest oszustwo przy listach partyjnych przechodzić na listach cudzych i że to jest publiczny nierząd figurować na listach wzajem się zwalczających stronnictw. Rezonuje w ten sposób: Wy potrzebujecie pieniędzy, bo macie co z nimi zrobić. My o ile nam nie przeprowadzicie naszych kandydatów, to nie mamy co robić z pieniędzmi” (J. Zdanowski, dz. cyt., cz. IV, s. 269-270).

[12]  Patrz: W. L. Jaworski, Uwagi prawnicze o projekcie Konstytucji, Kraków 1921, s. 3-4, 12; tegoż, Rząd, [w:] Ankieta o Konstytucji z 17 III 1921, Kraków 1924, s. 123.

[13]  Problem ten ma swoją monografię: J. M. Majchrowski, Ugrupowania monarchistyczne w latach Drugiej Rzeczypospolitej, Wrocław 1988, s. 144.

[14]  K. Kawalec, Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939, Wrocław 1995, s. 31, 38-39, 55-56.

[15]  J. Bobrzyński, Na drodze walki. Z dziejów odrodzenia myśli konserwatywnej w Polsce, Warszawa 1928, s. 51.

[16]  S. Rudnicki, dz. cyt., s. 69.

[17]  Patrz uwagi Stanisława Bukowieckiego, Polityka Polski niepodległej. Szkic programu, Warszawa 1922, s. 181-185.

[18]  R. Wapiński, Narodowa demokracja 1893-1939. Ze studiów nad dziejami myśli nacjonalistycznej, Wrocław 1980, s. 233.

[19]  Patrz: J. Jędruch, Constitutions, Elections and Legislatures of Poland 1493-1977. A Guide to their History, Pittsburgh 1982, s. 350-351, 353.

[20]  R. Wapiński, dz. cyt., s. 265-268; S. Rudnicki, Obóz Narodowo Radykalny. Geneza i działalność, Warszawa 1985, s. 16-17.

[21]  Spektakularny charakter miała wizyta Piłsudskiego w siedzibie Radziwiłłów, Nieświeżu, w końcu października 1926 r., jak i nominacja na ministra sprawiedliwości w kolejnym gabinecie Aleksandra Meysztowicza, nie tylko konserwatysty, ale w dodatku postaci skompromitowanej lojalistyczną przeszłością. To bulwersujące współczesnych posunięcie było głęboko przemyślane. Legenda otaczająca nazwisko Piłsudskiego sprawiała, że mógł sobie na wiele pozwolić. Tym razem zaś chciał nie tylko zatrzeć wrażenie, wywołane poparciem go przez lewicę podczas zamachu, ale zarazem okazać, że uległość wobec nowych władz jest w stanie zatrzeć każdy grzech z przeszłości.

[22]  K. Kawalec, Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939, Wrocław 2000, s. 130-131.

[23]  Patrz: Rozwiązać Sejm!, „Robotnik” 1926, nr 137, s. 1.

[24]  Patrz np. artykuły Wojciecha Spiczyńskiego My, Piłsudczycy oraz Adama Uziemiły Bolszewizm, faszyzm a my, „Głos Prawdy” 1926, nr 166, s. 764-675 oraz nr 167, s. 695-696.

[25]  M. Zdziechowski, Sprawa sumienia polskiego, Wilno 1927.

[26]  A. Krzyżanowski, Rządy marszałka Piłsudskiego, wyd. 2, Kraków 1928, s. 46, 57.

[27]  Patrz np: K. Grzybowski, Od dyktatury ku kompromisowi konstytucyjnemu, Kraków 1930, s. 10; tegoż, Kronika polityczna, „Przegląd Współczesny” 1930, t. 34, s.153-154.

[28]  J. Ryx, J. Bobrzyński, Czy nie złudzenie, „Nasza Przyszłość” 1930, t. 6, s. 29.

[29]  Odnosi się to także do przeciwstawiania sobie pojęć „interesu narodowego” oraz „racji stanu”. Pierwsze oznaczało dążenia społeczności tworzącej państwo, drugie zaś – w takiej interpretacji, jaka w latach trzydziestych dominowała – odwoływało się do dążeń nie ogółu, lecz organizującej państwo elity rządzącej, niezależnej w swoich poczynaniach od dążeń ogółu.

[30]  Zestawienie racji patrz wydany przez PWN dwugłos historyków: Zbigniew Landau, Wojciech Roszkowski, Polityka gospodarcza II RP i PRL, Warszawa 1995, s. 32-38, 119-126, 177-183, 265-276.

[31]  S. Mackiewicz, Kropki nad i, Warszawa 1927, s. 20-29.

[32]  J. Bobrzyński, „Gruba Berta”. Odpór „Naszej Przyszłości” na atak p. Stanisława Strońskiego i niektórych innych prasowców, Warszawa 1936, s. 12, 15.

[33]  Patrz: S. Żerko, Stosunki polsko-niemieckie 1938-1939, Poznań 1998, s. 233, 236, 239-241.

[34]  W. Władyka, Działalność polityczna polskich stronnictw konserwatywnych w latach 1926-1935, Wrocław 1977, s. 168.

[35]  R. Piłsudski, O nowy ustrój, [Warszawa] 1930.

[36]  Patrz: L. Gembarzewski, Monarchia Narodowa jako hasło XX wieku, Warszawa 1934.

[37]  Najważniejszą tu pozycją był antymasoński bestseller: Źródło rozbioru Polski. Studia i szkice z ery Sasów i Stanisławów, Poznań 1935, Łódź 1936.

[38]  K. Studentowicz, Polityka gospodarcza państwa, Warszawa 1937, s. 91-138.

[39]  K. M. Ujazdowski, Żywotność konserwatyzmu. Idee polityczne Adolfa Bocheńskiego, Warszawa 2006.

[40]  A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, 1937, wznowiona w 1994 i w 2009.



Krzysztof Kawalec - Historyk, pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. "Narodowa Demokracja wobec faszyzmu 1922-1939. Ze studiów nad dziejami myśli politycznej obozu narodowego" (1989), "Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej" (1995), "Roman Dmowski" (1996), "Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939". Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Patriotyzm Polaków" (2006) "Drogi do nowoczesności" (2006), "Wolność i jej granice" (2007), "Geopolityka i zasady" (2010), "Władza w polskiej tradycji politycznej" (2010), "Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory polityczno-ideowe" (2012), "Szkoły polskiej demokracji. Wybory i polityka" (2014), "Między realizmem a apostazją narodową. Koncepcje prorosyjskie w polskiej myśli politycznej" (2015).

Wyświetl PDF