Globalne trendy gospodarcze. Perspektywa 2022 roku


Kiedy w Sylwestra 2021 składaliśmy sobie życzenia, nikt chyba nie wyobrażał sobie, jak bardzo szybko i zaskakująco łatwo sytuacja na świecie może się komplikować. Po dwóch latach pandemii, niepewności i restrykcyjnej polityki antypandemicznej powróciło uspokojenie i wzrost gospodarczy, a sytuacja zdawała się dobrze wróżyć na przyszłość. A jednak rok 2022 przyniósł nadzwyczaj wiele zawirowań w gospodarce i kończy się obawami o globalne mocne spowolnienie. Można odnieść wrażenie, że wszystkie błędne decyzje z ostatnich lat zechciały na raz pokazać swe konsekwencje. Co gorsza, na nadchodzący rok 2023 nie wróży to dobrze. Spójrzmy jednak wstecz, a nie w przyszłość i podsumujmy miniony rok.

Trzeba pamiętać, że sytuacja gospodarcza jest kształtowana przez długookresowe trendy, na które nakładają się zjawiska bieżące – takie, które zmieniają świat od lat i dekad, oraz nagłe, często zaskakujące ekonomistów i analityków. Wśród trendów długookresowych trzeba wskazać na cykl gospodarczy, który w rytmie kilkuletnim przynosi okresy spowolnienia. Ich źródeł doszukiwać się można w uwarunkowaniach czysto ekonomicznych i behawioralnych, jak zmiany zapasów, poziomu inwestycji prywatnych, komercjalizacji innowacji i cyklu życia produktów, jak i w polityce gospodarczej, w tym polityce monetarnej. Stąd mówi się o różnych cyklach w gospodarce, wywołujących różnej skali zawirowania. 

Na powtarzalne cykle gospodarcze nakładają się czasu zjawiska nowe, o trwałym charakterze. Wśród tych nowych, zapoczątkowanych dwie-trzy dekady temu zjawisk wskazać trzeba procesy demograficzne, przemiany geopolityczne, narastanie długu publicznego nie tylko w państwach wysoko rozwiniętych, ale i rozwijających się, oraz trwający od kilku dekad proces hamowania inflacji. Z perspektywy zeszłego roku to ostatnie wydaje się dziwne, ale być może jesteśmy po prostu świadkami, jak ten proces się kończy. Inflacja jest też zjawiskiem zmiennym w krótkim okresie – i jako takiemu poświęcimy mu jeszcze tu uwagę – ale sam proces obniżania dynamiki wzrostu cen obserwowany w ostatnich dekadach doprowadził ją do trwale niskich poziomów. To zaś, ze względu na pokoleniowy już charakter tego zjawiska, miało (ma?) wpływ na decyzje zarówno decydentów, jak i indywidualnych konsumentów. Niskie oprocentowanie kredytów i obligacji wpłynęło na wzrost skłonności do ryzyka: koszty obsługi kredytu były właściwie zerowe, więc łatwo było wprowadzać hojne polityki społeczne. Rosnące długi państw (w stosunku do PKB) nie przykuwały dostatecznie uwagi, bo były tanie w obsłudze. Dziś to się zmienia, być może na długo, o czym niżej.

Przyjrzyjmy się najpierw procesom demograficznym, które wpływają na inne wymienione wyżej czynniki. W ostatnich latach dostrzec można szybkie wyhamowanie dynamiki przyrostu populacji, znów nie tylko krajów rozwiniętych (gdzie jest to szczególnie wyraźne), ale na całym świecie. Jest to związane ze spadkiem dzietności. Ostatnio nagłośniony fakt, że populacja Ziemi przekroczyła 8 miliardów osób, usuwa trochę z pola widzenia fakt, że jednocześnie w coraz większej części świata obserwujemy procesy starzenia się, związane zarówno z wydłużaniem czasu życia, jak i spadkiem rozmiarów młodych pokoleń. W efekcie zasoby pracy kurczą się lub wkrótce będą się kurczyć, a pracownicy będą się starzeć. Ważnym elementem zmian demograficznych stały się procesy migracyjne, a zwłaszcza migracje z krajów rozwijających się do najlepiej rozwiniętych. Ostatnio pandemia COVID jeszcze pogłębiła skalę spadku dzietności, choć być może tylko okresowo (pokaże to rok 2023).

Ciekawą interpretację tych zmian demograficznych zaproponował Charles Goodhart, angielski ekonomista. Jego zdaniem w ostatnich dekadach dokonywała się głęboka zmiana strukturalna na rynkach pracy we wszystkich krajach rozwiniętych. Po roku 1989 globalna gospodarka doświadczyła pozytywnego szoku gospodarczego wskutek gwałtownego i trwałego wzrostu zasobów pracy. Wynikał on z włączenia w procesy globalizacji komunistycznej Azji Południowo-Wschodniej z Chinami oraz bloku państw wschodnioeuropejskich (wraz z państwami powstałymi w miejsce ZSRS), przy jednocześnie występującej premii demograficznej w niektórych regionach świata (Europa Zachodnia, USA, Chiny). Mianowicie spadek dzietności i wzrost średniego wieku kobiet rodzących dzieci sprawił, że więcej kobiet wchodziło na rynek pracy, a potem wracało na niego po wychowaniu dzieci. Mniej społecznej energii pochłaniał też proces wychowania i edukacji. To umożliwiło wzajemnie komplementarne procesy przepływu siły roboczej w miejsca, w których był jej niedobór i przepływy kapitału (w formie inwestycji produkcyjnych) tam, gdzie łatwo było o tanich pracowników. Napływ imigrantów do krajów zamożnych nie tylko pozwalał przedsiębiorcom utrzymać w karbach koszty (dostęp do tańszej i słabiej negocjującej siły roboczej), ale i pozytywnie wpływał na popyt. Podobnie przenoszenie produkcji (offshoring i outsourcing) w miejsca, gdzie była tańsza siła robocza, obniżało koszty produkcji, a wspierając rozwój gospodarczy peryferii (co doskonale znamy z polskiej perspektywy), zwiększało też globalny popyt na dobra. Działo się to wszystko niejako obok – skutecznych lub nie – wysiłków niezależnych banków centralnych i doprowadziło do trwałego wyhamowania inflacji (lub przynajmniej było jednym z kluczowych czynników do tego prowadzących, obok polityk banków centralnych). Jednocześnie dało fałszywe poczucie decydentom kształtującym politykę monetarną, że mają pewne narzędzia do trwałego i efektywnego nadzoru nad poziomem inflacji. A ceny spadały w dużej mierze dlatego, że przez trzy dekady występowała bardzo ograniczona presja na wzrost płac (globalnie), a z miejsc, gdzie płace rosły, produkcja dóbr odpływała tam, gdzie dało się taniej wytwarzać.

Można tu dostrzec pewną paralelę do polityk gospodarczych (fiskalnych) ukształtowanych w okresie wielkiego kryzysu. Dały one decydentom poczucie skuteczności ich działań na wiele dekad. Aż przyszedł kryzys naftowy i stare, „sprawdzone” sposoby nie zadziałały.

Od co najmniej kilku lat te sprzyjające procesy demograficzne i ekonomiczne uległy zahamowaniu, a nawet odwróceniu. Powody to wspomniany proces starzenia się społeczeństw, wyczerpywania się potencjału migracyjnego niektórych regionów (np. Europy Środkowo-Wschodniej) czy rosnące koszty pracy w Chinach lub w naszym regionie. Tania praca jest coraz mniej dostępna. COVID zaś w pełni ujawnił, jak uważa Goodhart, zmianę w relatywnej sile przetargowej pracy i kapitału. Symbolem tego stał się ruch the great resignation, formy powszechnych rezygnacji i odejść z prac nieprzynoszących pracownikom satysfakcji i oczekiwanych dochodów. To oczywiście podnosi presję na wzrost wynagrodzeń. Cały szereg czynników działać więc będzie proinflacyjnie.

Jeśli Goodhart ma rację, należy się teraz spodziewać okresu podwyższonej inflacji zarówno ze względu na rosnącą siłę pracowników (co wyniknie zarówno z globalnych procesów demograficznych, jak i potencjalnie fali deglobalizacji), jak i na słabość, której doświadczą banki centralne. Do tej pory, jak pisałem, niejako przy okazji wygrywały, gdyż korzystały z procesów niejako gwarantujących skuteczność ich polityki. Teraz zaś będą próbować zaradzić zmianom monetarnym wbrew globalnym trendom demograficznym, co może oznaczać okres podwyższonej inflacji i wysokich stóp procentowych. Co może oznaczać dla gospodarki taka słabość instytucjonalna banków centralnych? Próby zahamowania inflacji polityką wysokich stóp procentowych, poszukiwanie nowych środków, być może poważne kryzysy gospodarcze w nieodległej przyszłości.

Ostatnim z długookresowych procesów kształtujących w minionych dekadach nasz świat jest rosnący dług publiczny. Niskie stopy procentowe, starzenie się społeczeństw, rozbudowa państw dobrobytu łagodzących napięcia społeczne transferami socjalnymi – to główne czynniki sprzyjające wzrostowi zadłużenia. Od ostatniego kryzysu pojawił się jeszcze jeden – „technologia” bailoutu – ratowania przez państwa firm i gałęzi za dużych, żeby upaść. Narastający dług publiczny nie stanowił problemu w czasach bardzo niskiej inflacji – koszty jego obsługi pozostawały znikome. Jednak jeśli inflacja trwale wzrośnie i towarzyszyć będzie temu wzrost stóp procentowych, państwa staną przed poważnym wyzwaniem: czy mogą dalej się zadłużać, jak sfinansować obsługę istniejącego długu, które wydatki ograniczyć. Wysoka inflacja ma też z punktu widzenia państw zalety, ale o tym niżej. 

Przyjrzyjmy się trendom krótkookresowym. Pierwszym niechcianym i nieoczekiwanym doświadczeniem tego roku dla Polski, Europy i sporej części świata stała się inflacja. Nie ta, która może będzie utrzymywać się na podwyższonym poziomie w długim okresie, jak opisałem powyżej. Mowa o inflacji, która wzrosła gwałtownie, nagle i nieoczekiwanie, wskutek splotu niesprzyjających okoliczności. Inflacja zaczęła rosnąć już w drugiej połowie 2021 roku, jednak dominowało przekonanie, że po umiarkowanym wzroście spowodowanym głównie ekspansywną polityką fiskalną ostatnich lat (w tym eksplozją jej skali w czasie pandemii) przyjdzie uspokojenie, stabilizacja, a potem spadek inflacji. Być może już wtedy było to przekonanie fałszywe, jak sugerowałem wyżej…

Czasy tak niskiej inflacji, jak w ostatnich dekadach, to wyjątek, a nie reguła w historii. Powrót wysokiej inflacji dużo zmieni w gospodarce. O kosztach obsługi długu już napisałem. Warto jeszcze dodać, że okresom turbulencji gospodarczych towarzyszy nie tylko inflacja oraz związany z nią wzrost kosztów obsługi zadłużenia, ale też rosnące trudności w znalezieniu dostępnego kapitału. Przekonała się o tym Polska jesienią 2022 roku, kiedy pojawiły się trudności z uplasowaniem na rynku krajowych obligacji. Można było płacić potencjalnym pożyczkodawcom wysoką premię za udzielenie pożyczki albo zrezygnować z pożyczania (co w końcu na pewien okres zrobił rząd, przeczekując najtrudniejszy moment).

Warto pamiętać, że państwa mają też niemało korzyści z nagłej i gwałtownej fali inflacji. Te korzyści, które odnosi państwo z wysokiego tempa wzrostu cen, nazywane są czasem podatkiem inflacyjnym. Zasadniczo – wraz ze wzrostem nominalnego PKB rosną nominalne dochody podatkowe państwa. Wzrost poziomu cen przekłada się automatycznie na wzrost nominalnych dochodów podatkowych z podatków pośrednich. Jeśli inflacji towarzyszą też podwyżki wynagrodzeń, to rosną także dochody z podatków bezpośrednich. W dodatku w warunkach inflacji często szybko rośnie nominalny PKB (nawet przy zerowym wzroście realnego PKB przy 20% inflacji nominalny PKB w uproszczeniu rośnie o 20%). W konsekwencji wartość długu publicznego, a przynajmniej tej jego części, która jest denominowana w krajowej walucie (czyli np. w polskim złotym), będzie spadać w relacji do PKB. Okres inflacji może więc tworzyć warunki do niemal bezbolesnego wyrastania z wysokich poziomów długu publicznego. Ale wzrost dochodów podatkowych i spadek długu to nie jedyne korzyści, które państwo może mieć z inflacji. Inflacja może niejako bezboleśnie zlikwidować część sztywnych zobowiązań wobec obywateli, zwłaszcza o charakterze socjalnym. Łatwo dostrzec dla przykładu, jak szybko traci na wartości 500+. Jeszcze dwa, trzy lata takiej inflacji jak w ostatnim roku i koszt programu dla budżetu stanie się pomijalny (chyba że przy okazji wyborów politycy zdecydują się na waloryzację wypłacanej kwoty).

Wysokiej inflacji towarzyszy kolejne z nowych-starych zjawisk w gospodarce. Stopy procentowe gwałtownie wzrosły, co przełożyło się na koszt obsługi kredytów dla konsumentów i przedsiębiorstw. Spadła siła nabywcza grupy osób mających kredyt, jednocześnie przecież już zmniejszona przez inflację. Ale oprócz kredytobiorców skutki odczują niektóre sektory gospodarki, zwłaszcza te, które korzystały z dostępności tanich kredytów konsumpcyjnych dla obywateli lub z tanich kredytów inwestycyjnych. Popyt na niektóre dobra znacząco spadł w tym roku właśnie ze względu na koszt i dostępność kredytu konsumpcyjnego – tak się na przykład stało na rynku nieruchomości. Warto zwrócić uwagę, że tani kredyt napędzał również konsumpcję w innych dziedzinach: choćby w sektorze handlu samochodami, AGD, elektroniką itp. Wreszcie, spadek siły nabywczej konsumentów odczują wkrótce (a częściowo odczuli już) dostarczyciele usług: restauratorzy, hotelarze, handlowcy itp. itd. A odczuwają jednocześnie wzrost kosztów swojej działalności wywołany inflacją.

Wzrost kosztu kredytu inwestycyjnego spowoduje, że niektóre przedsięwzięcia będą musiały zostać ponownie przemyślane: czy warto je rozpoczynać przy zakładanej stopie zwrotu, czy zobowiązania kredytowe będą możliwe do obsługi… W roku 2022 wzrost kosztu i ograniczenie dostępności kredytu miało widoczny wpływ zarówno na zachowania konsumentów, jak i przedsiębiorców, przybliżając recesję. To skomplikowało jeszcze bardziej proces decyzyjny w bankach centralnych – czy walczyć z inflacją polityką wysokich stóp procentowych, czy może już pora chronić gospodarkę przed zbyt głęboką recesją. Część banków, w tym polski, wybrała strategię wstrzymywania się (a może zakończenia cyklu?) z dalszymi podwyżkami stóp procentowych, by ograniczyć konsekwencje wzrostu kosztów kredytów. Inne, w tym europejski i amerykański, aż do końca 2022 (a być może i później) kontynuują cykl podwyżek.

Gwałtowny wzrost cen energii to zjawisko częściowo powiązane z inflacją (bo będące jednym z jej źródeł). W tym wypadku nie ma wątpliwości, że przyczyniła się do niego rosyjska polityka ograniczania podaży, a potem europejska decyzja o ograniczeniu zakupów z Rosji oraz nałożenie sankcji i embarga. Ale znów trzeba podkreślić, że źródła problemu są dużo głębsze. Wymienić można podjętą dekady temu decyzję o bardzo mocnym powiązaniu europejskich interesów energetycznych z dostawami surowców (ropy i gazu) oraz destylatów ropy naftowej z Rosji. Załamanie dostaw gazu z Rosji zagraża w średnim okresie stabilności europejskiej generacji energii – okresowe spadki generacji z niestabilnych źródeł odnawialnych były i są kompensowane przecież generacją gazową... Wzrost cen energii i paliw wymusił na krajach europejskich wprowadzenie różnorodnych mechanizmów pomocowych i interwencyjnych, które mają ograniczyć ryzyko występowania tzw. ubóstwa energetycznego. Jednak są też kolejnymi formami ekspansji fiskalnej, w czasach, kiedy może być ona coraz trudniejsza do finansowania (może nie w najbliższym czasie, ale w średnim okresie).

Wzrost cen energii przekłada się na koszty funkcjonowania firm. W odniesieniu do branż energochłonnych może to oznaczać utratę konkurencyjności przez europejski przemysł. W krótkim okresie wzrosty cen mogą być (i pewnie z reguły będą) kompensowane transferami fiskalnymi, jednak w średnim okresie może to prowadzić do wypychania części produkcji poza Europę. Można to już obserwować w sektorze chemicznym i hutniczym. Wkrótce może to objąć sektor samochodowy czy obszar nowych przemysłów, np. produkcji baterii do samochodów elektrycznych. Dwie poważne konsekwencje takiej sytuacji to uciekanie miejsc pracy poza Europę oraz częściowa porażka polityki klimatycznej: produkcja będzie przenosić się do krajów, gdzie wymogi w tej dziedzinie są mniejsze, a wytwarzanie energii też często wiąże się ze znacznymi i rosnącymi emisjami. W dodatku nadzieje, że procesy częściowej deglobalizacji, o czym niżej, pozwolą wzmocnić impuls reindustrializacyjny w Europie, mogą z tego powodu okazać się złudne.

W pierwszej połowie roku gospodarka europejska wciąż jeszcze odczuwała stosowanie narzędzi polityki anty-COVID-owej, zwłaszcza lockdownów lub innych ograniczeń mobilności. Do końca lutego wydawało się, że to właśnie działania rządów mające zapobiegać pandemii będą katalizatorem spowolnienia gospodarczego. Od tego momentu równie istotnym czynnikiem stała się wojna Rosji z Ukrainą. Warto jednak pamiętać, że gospodarka chińska pozostawała pod wpływem surowej polityki antyCOVID-owej co najmniej przez trzy kwartały roku 2022. Miało to, jak się okazało, stabilizujący wpływ na szalejące ceny surowców energetycznych, a zwłaszcza skroplonego gazu – spadł chiński popyt. Miało to także wpływ na łańcuchy dostaw – zamykanie w lockdownach wielkich miast ograniczało pracę fabryk i działanie portów w Chinach, komplikując życie logistyków i przedsiębiorców na całym świecie.

To w związku z problemami z łańcuchami dostaw, coraz bardziej ewidentnymi w ostatnich latach, odnieść można wrażenie, że globalizacja nieco hamuje. Słabości globalnej gospodarki opartej na wielkoskalowych przepływach towarów ujawniły się w szczególności przy okazji COVIDu, od roku 2020. W wielu przypadkach łańcuchy dostaw uległy zerwaniu, a przynajmniej czas dostaw zaczął się znacząco wydłużać. To z kolei powodowało przestoje w produkcji, a nawet zamykanie czasowe całych przedsiębiorstw. W rezultacie pojawiła się idea skracania łańcuchów dostaw, nawet jeśli miałoby się to wiązać z pewnym wzrostem kosztów produkcji. Zaczęły się dyskusje, czy nie jesteśmy u progu fali deglobalizacji, gdzie procesy globalizacyjne ustąpią częściowo regionalizacji umożliwiającej efektywniejsze zarządzanie logistyką produkcji.

Wszystkie problemy opisane powyżej przyniosłyby na pewno spowolnienie rozwoju gospodarczego. Jednak agresja Rosji na Ukrainę i jej konsekwencje wzmocniły zdecydowanie efekt tego spowolnienia – stały się one katalizatorem globalnych wahań koniunktury, które od 2023 roku mogą poskutkować głębszym kryzysem. Wojna na Ukrainie zmieniła też priorytety polityki międzynarodowej, doprowadziła do rewolucji w relacjach energetycznych w Europie, choć nie wiadomo, czy trwałej. Pojawiły się obawy o dostępność żywności na świecie (gdyż jej dwóch wielkich eksporterów znalazło się w stanie wojny), ceny surowców (nie tylko energetycznych), a także stabilność geopolityczną. Pod koniec roku sytuacja w pewnej mierze uspokoiła się, ale wojna trwa i trudno jednoznacznie powiedzieć, jaki będzie jej wpływ na gospodarki, zwłaszcza europejskie, w roku 2023.

Jak w kontekście globalnych procesów gospodarczych wyglądała sytuacja w Polsce?

Już w 2021 roku pojawiły się pierwsze obawy o dynamiczny wzrost poziomu cen, gdy stopa inflacji (roczna) wzrosła powyżej 5% w połowie roku. W ciągu kolejnych miesięcy zbliżyła się do 10% i w styczniu 2022 przekroczyła ten poziom. Pod koniec lutego stała się w Polsce „Putinflacją”. Bez wątpienia polityka Rosji przyczyniła się do gwałtownego wzrostu cen energii i surowców energetycznych (2021 i później), a od agresji wobec Ukrainy także do wzrostu niepewności, co łącznie dało silny impuls inflacyjny. Ale i tak to określenie przynajmniej w części jest niesprawiedliwe (jeśli to słowo jest dziś jakkolwiek stosowne wobec prezydenta Rosji), ponieważ Polska, ale szerzej i zachodnia inflacja ma dużo głębsze źródła. Pierwsze z nich to bardzo łagodna polityka monetarna ostatniej dekady, której towarzyszyła fiesta ekspansji fiskalnej. W Polsce przybrała ona formę obniżenia wieku emerytalnego (przy systemie emerytalnym opartym właściwie wyłącznie na państwowym filarze), kolejnych programów, które od razu albo ostatecznie nabierały charakteru programów socjalnych (vide 500+), czy rosnących nakładów inwestycyjnych w infrastrukturę (tu częściowo wsparciem służyły dotacje z unijnego budżetu). Potem przyszedł COVID i rządy z nadzwyczajną swobodą podejmowały decyzje o kolejnych okresach zamykania gospodarki (lockdownach) i transferach mających skompensować pracodawcom i pracownikom utracone zyski/dochody. Każde z tych działań, zwłaszcza w warunkach ekstremalnie niskich stóp procentowych i dużej dostępności kapitału, w krótkim okresie zdawało się tanie i łatwe, ale podnosiło ryzyko wystąpienia w przyszłości okresu podwyższonej inflacji. Wreszcie jeszcze głębsze źródła, to opisane wcześniej uwarunkowania demograficzno-globalizacyjne.

W pierwszej połowie 2022 roku pojawiły się też obawy, czy i w jakim stopniu napływ uchodźców wojennych z Ukrainy wpłynie na polską gospodarkę, a zwłaszcza rynek pracy. Okazało się jednak, że negatywnych konsekwencji jest niewiele, a pozytywne oddziaływanie nowych pracowników staje się coraz silniejsze. Przynajmniej w krótkim okresie zmniejszyło napięcia na rynku pracy, pobudzeniu uległ też krajowy popyt.

Polska zmagała się też z rosnącymi kosztami obsługi nowego zadłużenia, zwłaszcza emitowanego w złotówkach. Przejściowo doszło również do gwałtownego osłabienia złotego. Wzrost cen energii spowodował pogorszenie sytuacji ekonomicznej gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. W drugiej połowie roku rosły zaś obawy o recesję. Wreszcie, przez cały rok trwała dyskusja nad Krajowym Planem Odbudowy, którego zatwierdzenie przez Komisję Europejską jest niezbędne do tego, by Polska zyskała dostęp do nowych funduszy, przeznaczonych na odbudowę i restrukturyzację gospodarek europejskich po COVID. Zatwierdzenie to ma być poprzedzone realizacją tzw. kamieni milowych – w tym przede wszystkim wycofania się z reform wymiaru sprawiedliwości. Do końca roku nie znaleziono rozwiązań, które byłyby do zaakceptowania przez strony w debacie wokół KPO: koalicji rządowej, opozycji i Komisji Europejskiej. Potencjalnie napływ funduszy europejskich (o charakterze zwrotnym i bezzwrotnym) mógłby stabilizować złotego, wpłynąć na przyspieszenie rozwoju gospodarczego, umożliwić realizację nowych przedsięwzięć infrastrukturalnych. Trudno jednak powiedzieć, czy rzeczywiście dostęp do tych funduszy jest naprawdę możliwy dla obecnego rządu (zwłaszcza przed wyborami).

Ostatnie prognozy gospodarcze z roku 2022 były bardziej optymistyczne niż te ogłaszane w trakcie roku. Być może recesja będzie łagodna (albo wcale do niej nie dojdzie), kryzys energetyczny też może okazać się nie tak dramatyczny, jak się obawiano. Ale czy tak rzeczywiście będzie, pokaże dopiero nadchodzący rok. 

 

 



Piotr Koryś - Adiunkt w Katedrze Historii Gospodarczej Wydziału Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego, członek Ośrodka Badań nad Migracjami UW, stypendysta Fundacji Nauki Polskiej (2002-2003). Współautor książek OMP "Patriotyzm Polaków. Studia z historii idei" (2006), "Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej" (2006), "Wolność i jej granice. Polskie dylematy" (2007), "Przeklęte miejsce Europy? Dylematy polskiej geopolityki" (2009). W serii Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej opublikował wybory pism Zygmunta Balickiego "Parlamentaryzm" (2008) i Zygmunta Miłkowskiego "Rzecz o obronie czynnej i o skarbie narodowym" (2009).

Wyświetl PDF